Drogi Dzienniku,
Dziś przyjechał mój mąż, by zabrać mnie i nasze trójaczki do domu – a gdy je zobaczył, kazał zostawić je w szpitalu.
Po latach cichej tęsknoty mój sen w końcu się spełnił: urodziłam piękne trzy dziewczynki. Jeden dzień później Jan odszedł, twierdząc, iż dzieci są przeklęte.
Patrzyłam na moje małe Zosię, Lenę i Martę, a serce napełniło się dumą i miłością. Czekałam na nie latami – modliłam się, liczyłam dni i wierzyłam, iż w końcu przyjdą. Teraz leżały w kołyskach, ich małe buzie były spokojne niczym nocny nieboskłon. Przetrąciłam łzę, czując, jak silnie już je kocham.
Wtem podszedł Jan, wracając z zakupów, ale coś w nim nie grało. Był blady, oczy nie mogły spotkać się z moimi, a on stał przy drzwiach, jakby nie był pewien, czy chce w ogóle być w tym samym pomieszczeniu.
„Jan?” – szepnęłam, gestem zapraszając go na krzesło przy łóżku. „Usiądź przy mnie. Zobacz – są tu. Zrobiliśmy to.”
„Tak… są piękne” – wymamrotał, nie patrząc wprost na dziewczynki. Zbliżył się nieco, ale wciąż unikał mojego wzroku.
„Jan,” – drżałam, „co się dzieje? Przestraszyłeś mnie.”
Wziął głęboki oddech i powiedział: „Emilio, nie sądzę… nie sądzę, iż możemy je zatrzymać.”
Czułam, jak ziemia pod stopami znika. „Co? Jan, o czym mówisz? To nasze córki!”
Zamilkł, odwracając wzrok, jakby nie mógł znieść mojego spojrzenia. „Moja mama… poszła do wróżki” – wyszeptał.
Zdziwiłam się. „Wróżki? Jan, nie mów tak.”
„Powiedziała… iż te dzieci… nasze dziewczynki…” Zatrzymał się, głos mu drżał. „Mówiła, iż przyniosą tylko nieszczęście, iż zrujnują moje życie i będą przyczyną mojej śmierci.”
Zaniemówiłam, próbując pojąć, co słyszę. „Jan, to szaleństwo. To tylko niemowlęta!”
Złożył ręce na piersi, przerażony. „Moja mama wierzy w tę wróżkę. Miała rację w przeszłości i… nigdy nie była tak pewna.”
Wewnątrz zapłonął gniew. „Więc na podstawie jakiejś przepowiedni chcesz je porzucić? Zostawić je tutaj?”
Zatrzymał się, patrząc na mnie z mieszaniną strachu i winy. „Jeśli chcesz je zabrać do domu… niech tak będzie” – mruknął. „Ale nie będę przy nich. Przepraszam, Emilio.”
Patrzyłam na niego, starając się przetrawić jego słowa, a w sercu tylko szok. „Naprawdę jesteś poważny? Zamierzasz odejść od własnych córek z powodu jakiejś plotki?”
Nie odezwał się. Spojrzał w dół, ramiona opadły.
Wzięłam drżący oddech, by nie rozpaść się zupełnie. „Jeśli wyjdziesz przez te drzwi, Janie, nie wrócisz. Nie pozwolę ci zrobić tego naszym dziewczynkom.”
Spojrzał na mnie ostatni raz, twarz rozdarta, po czym odszedł w stronę drzwi. „Przepraszam, Emilu” – szepnął i zniknął, a jego kroki odbijały się echem w korytarzu.
Usiadłam przy pustym wejściu, serce waliło jak młot, a myśli szalały. Pielęgniarka weszła, zobaczyła mój wyraz twarzy i położyła rękę na ramieniu, dając milczące wsparcie, gdy pakowałam rzeczy.
Patrzyłam na moje maleństwa, łzy zamazywały wzrok. „Spokojnie, dziewczynki” – szepnęłam, głaszcząc ich maleńkie główki. „Jestem tu. Zawsze będę tu.”
W objęciach trójki poczułam mieszaninę strachu i nieugiętej determinacji. Nie wiedziałam, jak przeżyję to sama, ale wiedziałam jedno: nigdy nie zostawię ich.
Minęły tygodnie od odejścia Jana, a każdy dzień bez niego był cięższy niż się spodziewałam. Opieka nad trojgiem noworodków sama przytłaczała mnie.
Czasem czułam, iż ledwo trzymam się na powierzchni, ale walczyłam dla Zosi, Lenki i Marty. One stały się całym moim światem, a choć ból po zdradzie Jana był ostry, musiałam skupić się na nich.
Pewnego popołudnia przyszła do mnie siostra męża, Barbara, by pomóc z dziećmi. Była jedyną osobą z rodziny Jana, która chciała ze mną utrzymywać kontakt, a ja liczyłam, iż może w końcu przekona Jana do powrotu. Barbara wydawała się czymś martwić.
Zacięła wargi i spojrzała na mnie z troską. „Emilio, coś słyszałam… Nie wiem, czy powinnam ci to powiedzieć, ale nie mogę tego zatrzymać.”
Serce przyspieszyło. „Powiedz już.”
Westchnęła, wciągając głęboki oddech. „Podsłuchałam mamę, jak rozmawia z ciotką Karoliną. Przyznała, iż nie ma żadnej wróżki.”
Zamarłam. „Co? Nie ma wróżki?”
Barbara spojrzała ze współczuciem. „Mama to wymyśliła. Bała się, iż z trojaczkami Jan będzie miał mniej czasu dla niej. Pomyślała, iż jeżeli przekona go, iż dziewczynki przyniosą pecha, zostanie przy niej.”
Pokój zdawał się wirować. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Gniew wzbiegł się tak silnie, iż musiałam odłożyć Martę, by nie zdradzić drżącymi rękami.
„Ta kobieta” – wyszeptałam, głos drżał z wściekłości. „Rozszarpała moje życie dla własnych lęków.”
Barbara położyła rękę na moim ramieniu. „Przykro mi, Emilio. Nie sądzę, by zdawała sobie sprawę, iż tak cię zostawi, ale powinnamś cię poinformować o prawdzie.”
Nie spałam tej nocy. Część mnie chciała skonfrontować teściową, inną część – zadzwonić do Jana, wyjawić prawdę i mieć nadzieję, iż wróci.
Rano zadzwoniłam do Jana. Dłońmi trząsąc się, wybierałam numer, a każdy dzwonek zdawał się ciągnąć w nieskończoność. W końcu odebrał.
„Jan, to ja” – powiedziałam spokojnie. „Musimy porozmawiać.”
Westchnął. „Emilio, nie wiem, czy to dobry pomysł.”
„Posłuchaj” – nalegałam, starając się nie drżeć. „Nie było wróżki, Janie. Twoja mama to wymyśliła.”
Zapanowała długa cisza. W końcu odezwał się, tonem chłodnym i odrzuconym. „Nie wierzę. Moja mama nie wymyślałaby czegoś tak poważnego.”
„Robiła, Janie” – wykrzyknęłam, gniew przerywający. „Usłyszała to Barbara. Kłamała, bo bała się, iż go straci.”
Zadrwił, dźwięk był ostry i bolesny. „Ta wróżka już się sprawdzała. Nie znasz jej tak dobrze jak ja. Moja mama nie kłamałaby w takiej sprawie.”
Serce opadło, ale kontynuowałam. „Jan, pomyśl. Dlaczego miałabym kłamać? To twoja rodzina, twoje córki. Jak możesz ich porzucić przez jakąś legendę?”
Milczał, w końcu westchnął. „Przepraszam, Emilio. Nie mogę tego zrobić.”
Linia zgasła. Patrzyłam na słuchawkę, zdając sobie sprawę, iż podjął decyzję. Odszedł.
W kolejnych tygodniach starałam się przystosować do życia samotnej matki. Każdy dzień był walką: karmienie, przewijanie i żal za utraconą przyszłością z Janem.
Stopniowo jednak przyjaciele i rodzina zaczęli pomagać – przynosili jedzenie, trzymali dzieci, bym mogła odpocząć. A miłość do Zosi, Lenki i Marty rosła. Każdy uśmiech, każde jęki i maleńka rączka oplatająca mój palec napełniały mnie radością, która prawie zagłuszała ból po odejściu Jana.
Kilka tygodni później usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi i stała przed mną matka Jana, Helena. Twarz blada, oczy pełne żalu.
„Emilio” – zaczęła, drżąc. „Nie chciałam, żeby to się tak skończyło.”
Zaciągnęłam ramiona, starając się zachować spokój. „Okłamałaś go. Przekonałaś go, iż własne dzieci są przekleństwem.”
Łzy napłynęły jej do oczu, skinęła głową. „Bałam się, Emilio. Myślałam, że… iż zapomni o mnie, jeżeli zostanie z wami i dziewczynkami. Nie przewidziałam, iż naprawdę odejdzie.”
Mój gniew nieco złagodniał, ale wciąż był. „Twój strach rozdarł moją rodzinę.”
Spojrzała w dół, twarz się załamała. „Wiem. Przepraszam bardzo.”
Patrzyłam na nią chwilę, ale myśli już biegły do córek, które spały w sąsiednim pokoju. „Nie mam już nic więcej do powiedzenia.”
Odwróciła się i wyszła. Zamknęłam drzwi, czując mieszankę ulgi i smutku.
Rok później przybijał się do drzwi Jan, wyglądający jak duch człowieka, którego kiedyś kochałam. Błagał, iż w końcu zrozumiał swój błąd i chce wrócić, by być z nami i znowu stworzyć rodzinę.
Jednak teraz wiem lepiej. Spojrzałam mu prosto w oczy i odmówiłam. „Mam już rodzinę, Janie. Nie byłeś przy nas, gdy nas potrzebowaliśmy. Nie potrzebuję cię już.”
Zamykając drzwi, poczułam, jak spada z ramion ciężar. Nie to nasze córki czy ja zrujnowały jego życie – on sam to uczynił.