Każdemu kinomaniakowi Paragwaj i Indianie Guarani kojarzyć się
muszą z cudownym filmem Misja z Jeremym Ironsem i Robertem de Niro w
rolach głównych (a w pobocznych m.in z Liamem Neesonem). Historia
oparta jest na faktach, więc grzechem byłoby – będąc w okolicy
– nie odwiedzić pozostałości owych misji. Czy też, mówiąc
dokładniej, redukcji jezuickich. Powstało ich 30, dziś leżą na
terenie Paragwaju, Argentyny (większość, w prowincji Misiones)
oraz Brazylii (grająca w filmie redukcja San Miguel). Ja dotarłem
zaledwie do 10% pojezuickich kompleksów, dwóch w Paragwaju i
jednego w Argentynie, wszystkich wpisanych na Listę Dziedzictwa
Ludzkości UNESCO.
Redukcja Jesus de Tavantara w Paragwaju |
I wcale nie musiałem – jak filmowi
jezuici – wspinać się po wodospadach. Choć trzeba przyznać, że
te cuda przyrody są wielką ozdobą dawnej krainy
Guaranów.
Wodospady Iguazu pod koniec 2023 roku odwiedziłem
na kilka dni przed katastrofalnymi powodziami, które zlikwidowały
część infrastruktury turystycznej zarówno po stronie
argentyńskiej jak i brazylijskiej (wystarczy pomyśleć, iż były
lata, gdy ten wpisany na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO obiekt
wysychał całkowicie). Wodospadów na Itaipu obejrzeć się nie
udało: w latach 80-tych zalano je wodami sztucznego jeziora - a huk
spadającej wody tego cudu przyrody słyszalny był pono z
kilkudziesięciu kilometrów.
Wodospady Iguazu |
Swoją drogą zapora na Itaipu zapewnia około 70% zapotrzebowania na prąd rolniczego Paragwaju. Za
budową stał Alfredo Stroesser, miejscowy dyktator. Niby spoko, ale
weźmy pod uwagę, iż każda tak duża (a ta jest ogromna) zapora
jest prędzej czy później katastrofą ekologiczną (albo po prostu
katastrofą – śpieszcie się odwiedzić Włocławek), oraz to, że
w wyniku umów międzynarodowych Paragwaj sprzedaje część energii
Brazylii za grosze (czy jak tam się nazywają drobne paragwajskie;
grube, liczone w tysiącach to guarani), a ta odsprzedaje ją –
także Paragwajowi, po cenach rynkowych. Cóż, w rejonach
przygranicznych łatwiej jest zapłacić brazylijskim realem niż
miejscową walutą – taka ekonomiczna kolonizacja trochę.
Tama Itaipu |
Ale
wróćmy do Towarzystwa Jezusowego, jezuitów. Zakon – nowoczesny, w
przeciwieństwie do starych, średniowiecznych zgromadzeń –
powstał w jednoczącej się pod berłem habsburskim Hiszpanii, gdy
Bask, Iñigo Loyola, przybył na Montserrat w Katalonii i nawrócił
się (o tym przepięknym miejscu na blogu już było). A iż był
żołnierzem, to i nowy twór zorganizował na wzór
wojskowy.
Opactwo w katalońskim Montserrat |
Jezuici swoją bezkompromisową postawą rychło
zrazili do siebie nie tylko hierarchię kościelną – ale przede
wszystkim władców europejskich, i w końcu w wyniku nacisków na
papiestwo zostali rozwiązani (potem założono ich na nowo – i
obecny biskup Rzymu jest przedstawicielem takich spacyfikowanych
jezuitów). Zanim jednak to się stało pod opiekę wzięli między
innymi właśnie Indian Guarani – oraz zakładali owe wspomniane
redukcje misyjne. Stworzyły one adekwatnie niepodległą Republikę
Guaranów, a jej likwidacja powiązana jest w czasie z rozwiązaniem
Towarzystwa Jezusowego. Ten moment historii opowiada właśnie film
Misja.
Pozostałości indiańskich kwater w San Ignacio Mini w Argentynie |
W redukcjach żyło prawdopodobnie około 150 tysięcy
Indian, wspólnie pracujących oraz pielęgnujących i rozwijających
swoją kulturę – aż do likwidacji redukcji. Jeden z nielicznych
spotkanych przeze mnie Guaranich (językiem mówi kilka milionów
ludzi, ale sama grupa etniczna liczy dziś kilka, może kilkanaście
tysięcy ludzi – pisałem o tym dopiero co zresztą) – pracował
jako przewodnik w San Ignacio Mini w Argentynie – stwierdził, że
redukcje są niezwykle ważnym elementem historii i tożsamości tych
Indian.
San Igancio Mini - kolonialny barok |
Z trzech odwiedzonych przeze mnie ruin redukcji (po ich
likwidacji władze świeckie po prostu wygoniły wszystkich
mieszkańców, a same budowle pozostawiono samopas; sporej części
zniszczeń dokonał po prostu czas, choć prawdopodobnie rabusie czy
budowniczowie sąsiednich wiosek też dołożyli - adekwatnie odjęli - swoją cegiełkę)
to właśnie San Ignacio zrobiło na mnie najlepsze wrażenie. Ot, po
prostu dlatego, iż wyglądała na najbardziej opanowaną przez
dżunglę (czy też, będąc ścisłym, atlantycki las deszczowy), i
– powtórzę się – najbardziej przypominającą prekolumbijskie
ruiny Mezoameryki (nie takie prawdziwe, tylko z gry Montezuma's
Revenge albo innego dzieła popkultury).
San Ignacio Mini w Argentynie |
Te paragwajskie ruiny,
Trinidad i Jesus de Tavantara, były za to dużo bardziej zadbane.
Santissima Trinidad w Paragwaju |
Oraz – co
akurat mi bardzo przypadło do gustu – adekwatnie bezludne. Obie
redukcje uznawane są za jedne z najrzadziej odwiedzanych atrakcji
wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO (spoiler
alert: w czasie ubiegłorocznej podróży przez Amerykę Południową
zajrzałem do jeszcze rzadziej odwiedzanego miejsca).
Jesus de Tavantara w Paragwaju |
Dlaczego
tak jest? Na miejscu to choćby istnieje infrastruktura turystyczna – ale
dojazd do niewielkich miejscowości uzależniony jest od transportu
lokalnego. Owszem, on działa, ale gros turystów, zwłaszcza nie
posługujących się językiem hiszpańskim, nie skorzysta z niego.
Poza tym – bądźmy szczerzy: Szanowni Czytelnicy, ilu znacie ludzi
którzy w celach turystycznych odwiedzili Paragwaj? No tłumów nie
ma, prawda?
Atrakcja turystyczna Paragwaju - Gran Chaco |
A. Ciekawostka. Okolice owych paragwajskich
redukcji porośnięte są (wszak Paragwaj to kraj rolniczy, bodajże
nawet ma nadwyżkę produkcji żywności) plantacjami ostrokrzewu
paragwajskiego. To druga, oprócz stewii, roślina uprawna którą
zawdzięczamy Guaranim. Oraz jezuitom, którzy starali się
rozpropagować na Świecie.
Termosy i guampy - utensylia do spożywania mate |
Za chwilę zresztą o ostrokrzewie
będzie na blogu (o stewii nie, bo Autor woli trzcinę i buraki
cukrowe), ale na koniec jeszcze trochę o strukturze i organizacji
redukcji misyjnych – bo niestety o dziele jezuitów nie można
mówić w samych superlatywach. Otóż charakter redukcji – to
znaczy komuna – sprawiał, iż po pewnym czasie mieszkańcy,
pozbawieni bodźców w postaci indywidualnych nagród za pracę (cały
wysiłek wkładano do jednego wora, a następnie ze wspólnej puli
mieszkaniec otrzymywał wszystko czego potrzebuje) wpadali w marazm i
tracili euforia ze wspólnej pracy. To tylko pokazuje, iż takie
socjalistyczne projekty, choćby czynione w dobrej wierze, nie kończą
się sukcesem. Ciekawe, czy obecny i dość kontrowersyjny jezuicki biskup Rzymu o tym
wie...
Siedziba biskupa Rzymu - w tej chwili jezuity |