Minęły dwa lata. Moja córka ani razu nie zadzwoniła ani nie wysłała wiadomości, a ja zbliżam się do 70-tki.

newsempire24.com 3 dni temu

Minęły już dwa lata. Od tamtej pory moja córka ani razu nie zadzwoniła, nie wysłała ani jednej wiadomości. Nie chce mnie już widzieć, i choć niedługo skończę siedemdziesiąt lat, zostaję z tym sama.

Moja sąsiadka, Halina Pawłowska, niedawno obchodziła sześćdziesiąte ósme urodziny. Mieszka sama, więc od czasu do czasu ją odwiedzam – przynoszę coś do herbaty, żeby choć trochę umilić jej samotność. Halina to kobieta niezwykle ciepła, otwarta, o delikatnym poczuciu humoru. Lubi opowiadać o swoich podróżach, o życiu. Ale o rodzinie niemal nigdy nie mówi. Tylko raz, w przedświąteczny wieczór, otworzyła przede mną swoje serce.

Gdy przyszłam do niej tamtego dnia, wydawała się inna niż zwykle. Wzrok miałam przygaszony, uśmiech – wymuszony. Przyniosłam domowe ciasto i kilka słodkości, licząc, iż choć trochę poprawię jej nastrój. Siedziałyśmy w milczeniu przy stole, aż nagle sama przerwała ciszę.

— Minęły dwa… — szepnęła cicho, wpatrzona w filiżankę. — Dwa lata, od kiedy córka się nie odezwała. Żadnego telefonu, choćby kartki na święta… Próbowałam sama do niej dzwonić, ale jej numer już nie istnieje. Chyba go zmieniła. Nie wiem nawet, gdzie teraz mieszka…

Głos jej drżał, jak liść na jesiennym wietrze. Wtedy Halina, ciężko westchnąwszy, zaczęła swoją opowieść.

Kiedyś mieliśmy szczęśliwą rodzinę. Poznałam Andrzeja, gdy oboje mieliśmy kilka ponad dwadzieścia lat. Nie śpieszyliśmy się z dziećmi – najpierw chcieliśmy zobaczyć świat, żyć dla siebie. Mąż pracował w dobrej firmie, często wyjeżdżał służbowo, a ja czasem mu towarzyszyłam. Ciężko pracowaliśmy, ale też cieszyliśmy się życiem.

Z czasem udało nam się kupić przestronne mieszkanie z trzema pokojami. Mąż sam robił w nim remont – każdą półkę, każdy szafkę wykonał z największą starannością. Ten dom nie był dla nas tylko ścianami, ale spełnieniem marzeń.

Po kilku latach urodziła się długo wyczekiwana córka. Andrzej uwielbiał ją, nosił na rękach, czytał bajki na dobranoc, zabierał do parku. Myślałam wtedy, iż mam wszystko, czego pragnę.

Ale szczęście nie trwało długo. Dziesięć lat temu Andrzej odszedł po ciężkiej chorobie. Wydaliśmy niemal wszystkie oszczędności na leczenie, ale nie udało się go uratować. Od tamtej pory w domu zrobiło się cicho i pusto, jakby razem z nim uciekło całe ciepło.

Po śmierci ojca córka się zmieniła. Zaczęta się oddalać, coraz częściej nocowała u znajomych, w końcu wyprowadziła się na wynajem. Rozumiałam – każdy potrzebuje własnej przestrzeni, nie zatrzymywałam jej. Widziałyśmy się rzadko, ale utrzymywałyśmy kontakt. Aż do pewnego dnia.

Dwa lata temu przyszła do mnie z prośbą. Chciała wziąć kredyt hipoteczny na własne mieszkanie. Poprosiła, żebym sprzedała nasz dom, kupiła sobie małe kawalerki, a resztę pieniędzy dała jej na wkład własny.

Nie mogłam się zgodzić. Nie z egoizmu czy chciwości. Po prostu… ten dom to ostatnia nić łącząca mnie z mężem. Wszystko tu o nim przypomina – ściany, meble, zapach książek na półce.

Próbowałam jej to wytłumaczyć. Ale nie chciała słuchać.

— Tata to wszystko budował dla mnie! – krzyknęła. – A ty trzymasz się tych ścian jak cmentarza!

Potem zatrzasnęła drzwi i wyszła. I od tamtej pory – ani słowa.

Ostatnio dowiedziałam się przez wspólną znajomą, iż wzięła kredyt sama. Pracuje na dwóch etatach, mieszka na wynajmie. Nie ma dzieci. Żadnej rodziny, żadnego odpoczynku – tylko praca, dom, praca.

Próbowałam do niej dzwonić. Bez skutku. Pewnie zmieniła numer. Moja przyjaciółka, która ją czasem widuje, mówi, iż wygląda na zmęczoną, schudła. Ale nikogo do siebie nie dopuszcza.

Nie wiem, jak do niej dotrzeć. Jak prosić o przebaczenie, skoro nie wiem nawet, za co. Nie jestem już młoda, niedługo siedemdziesiątka. A serce pęka z tęsknoty.

Siedzę długie wieczory przy oknie, wpatrując się w ciemność, z nadzieją, iż może kiedyś w drzwiach pojawi się znajoma postać. Że córka powie tylko: „Mamo, stęskniłam się”. Ale to pewnie tylko marzenia starej kobiety.

Często się zastanawiam – czy postąpiłam słusznie? Może powinnam była poświęcić przeszłość dla jej przyszłości? A może przeciwnie – byłam zobowiązana, by chronić pamięć o naszej rodzinie?

Nie znam odpowiedzi.

Jest tylko cisza w pustym mieszkaniu i zdjęcie Andrzeja na ścianie, z którego zdaje się pytać: „Dokąd to wszystko zmierza?..”

A ja nie wiem, co odpowiedzieć.

Idź do oryginalnego materiału