Miłość wśród nienawiści

polregion.pl 1 tydzień temu

**Dziennik osobisty – Miłość przez nienawiść**

Stałam przy oknie, obserwując, jak sąsiadka Bronisława rozwiesza pranie na podwórku. Każdy jej ruch wydawał mi się celowo powolny, jakby ta Bronicia specjalnie przeciągała, by pokazać się przed sąsiadami.

— Znowu ta krowa się eksponuje — mruknęłam, ściskając brzeg firanki. — Pewnie myśli, iż wszyscy za nią tęsknią.

Tymczasem Bronisława Nowak rozwieszała prześcieradła, nucąc coś pod nosem. Była trzy lata młodsza ode mnie, ale wyglądała na mniej niż swoje pięćdziesiąt osiem lat. Włosy zawsze ułożone, sukienki wyprasowane, buty wypastowane. A ta jej postawa — wyprostowane plecy, uniesiony podbródek — doprowadzała mnie do szału.

Mieszkałyśmy obok siebie już ponad dwadzieścia lat, a przez cały ten czas tliła się między nami jakaś niejasna wrogość. Wszystko zaczęło się od głupoty — Bronisława kiedyś zauważyła, iż źle sadzę pelargonie w klombie. Poradziła, jak to zrobić lepiej. Ja odebrałam to jako bezczelną ingerencję w moje sprawy.

— Sama wiem, jak kwiaty sadzić! — warknęłam. — Nie ucz mnie życia!

— Chciałam tylko pomóc — odpowiedziała zmieszana. — U mnie na działce tak rosły, były piękne.

— Nie potrzebuję twojej pomocy! — odcięłam się, demonstratywnie odwracając głowę.

Od tamtej pory witałyśmy się przez zaciśnięte zęby, a częściej udawałyśmy, iż się nie widzimy. W każdym geście sąsiadki doszukiwałam się podstępu albo chęci upokorzenia mnie. Gdy Bronisława kupiła nową torebkę, byłam pewna, iż się przechwala. Gdy piekła ciasta, których zapach roznosił się po klatce, myślałam, iż robi to na złość — *patrzcie, jaka ze mnie gospodyni*.

— Mamo, dlaczego się tak czepiasz? — pytała moja córka Ewa, gdy przyjeżdżała w odwiedziny. — Normalna kobieta, co takiego w niej złego widzisz?

— Ty jej nie znasz — odpowiadałam ponuro. — Tylko udaje porządną osobę. Pamiętasz, jak ukradła kotka Państwu Nowakom?

— Mamo, kot sam do niej przyszedł! Nowakowie trzymali go na dworze, a ona wzięła go do domu, nakarmiła. To nie kradzież.

— Oczywiście! Ona zawsze ma rację, święta jest! — trzaskałam drzwiami lodówki.

Tymczasem Bronisława cierpiała tak samo. Nie rozumiała, czym zasłużyła na moją nienawiść. Próbowała się zbliżyć — przynosiła ciasta, oferowała pomoc z zakupami. Ale ja zawsze odpychałam jej gesty.

— Dziękuję, nie trzeba — mówiłam zimno. — Sama dam radę.

Ciast choćby nie brałam, tłumacząc się dietą. Choć Bronisława dobrze widziała, jak kupuję w sklepie serniki i eklerki.

— Nie rozumiem jej — wzdychała, dzwoniąc do siostry. — Nigdy nic złego jej nie zrobiłam, a ona mnie nienawidzi. Może naprawdę kiedyś coś nie tak powiedziałam?

— Olej ją — odpowiadała siostra. — Ludzie bywają różni. Nie każdemu się spodobasz.

Ale dla Bronisławy ta obojętność była ciężka. Z natury była towarzyska, lubiła pogadać z sąsiadami, podzielić się nowinami. A tu obok mieszka kobieta, która patrzy na nią jak na wroga.

Pewnego zimowego wieczoru Bronisława wracała ze sklepu. Torby były ciężkie, a ścieżka oblodzona. Poślizgnęła się i upadła, rozsypując zakupy po śniegu. Kolano bolało ją tak, iż nie mogła wstać.

— Ojej, jak boli! — jęknęła, próbując zbierać pomarańcze.

Wtedy z klatki wyszłam ja. Zobaczyłam sytuację i na moment zastygłam. Przeszła mi przez myśl: *Niech leży, ma za swoje*. Ale zaraz się zawstydziłam. Kobieta leżała na śniegu, było jej zimno i cierpiała.

— Wstawaj — podałam jej rękę. — Ostrożnie, nie spiesz się.

Bronisława złapała moją dłoń i z trudem stanęła na nogi.

— Dziękuję — szepnęła. — Chyba mocno stłukłam kolano.

— Najpierw zbierzemy zakupy, potem zobaczymy — powiedziałam, zbierając rozsypane rzeczy. — Masz w domu jodynę?

— Chyba tak.

— Posmaruj porządnie, jeżeli skóra jest przerwana. I przyłóż coś zimnego, żeby nie spuchło.

Zebrałyśmy wszystko, a ja pomogłam sąsiadce dotrzeć do windy.

— Jeszcze raz dziękuję — powiedziała, naciskając przycisk. — Nie wiem, co bym bez pani zrobiła.

Skinęłam głową i odwróciłam wzrok. Ale cały wieczór myślałam o tej sytuacji. Nie dawało mi spokoju jej spojrzenie — wdzięczne, ale i zdziwione. Jakby nie spodziewała się po mnie pomocy.

— A czego się spodziewała? — zastanawiałam się, parząc herbatę. — Że przejdę obojętnie? Za kogo mnie uważa?

Następnego rano usłyszałam, jak Bronisława z trudem schodzi po schodach. Windę znowu zepsuli, a do sklepu trzeba było iść. Wyjrzałam do przedpokoju.

— Jak noga? — zapytałam.

— Boli, ale da się przeżyć. Dziękuję za wczorajszą pomoc.

— Eh, nic takiego — odparłam. — Słuchaj, a gdzie idziesz? jeżeli do sklepu, to mogę… I tak miałam iść.

Bronisława spojrzała na mnie zaskoczona.

— Naprawdę? Byłabym wdzięczna. Oto lista — podała mi kartkę. — I pieniądze.

— Jakie pieniądze? Bez przesady — wzięłam listę. — Mleko, chleb, śmietana. Rozumiem. Coś jeszcze?

— Nie, dziękuję. Wystarczy.

Gdy wróciłam z zakupami, Bronisława powitała mnie ciastem.

— To dla pani. Upiekłam wczoraj, akurat ostygło. Z kapustą.

— Nie trzeba — zaczęłam automatycznie, ale się powstrzymałam. — To znaczy… Dziękuję. Lubię z kapustą.

Stałyśmy na półpiętrze, obie nieswojo. Tyle lat wrogości, a nagle wymieniamy się ciastami.

— Wpadnij na herbatę — niespodziewanie zaproponowała Bronisława. — Skoro już ciasto dałam.

Chciałam odmówić, ale coś kazało mi skinąć głową.

Jej mieszkanie było podobne do mojego — ten sam układ, ale wystrój zupełnie inny. Wszystko uporządkowane, z gustem. Na parapecie kwiaty, na ścianach zdjęcia.

— Ładnie u paniOd tamtego dnia nasze życie zmieniło się na zawsze, bo zrozumiałyśmy, iż czas stracony na waśnie można jeszcze nadrobić, jeżeli tylko ma się odwagę wyciągnąć rękę i powiedzieć „przepraszam”.

Idź do oryginalnego materiału