Karolina się zakochała. Komu się to nie zdarza? Ale ona miała czterdzieści trzy lata, była żoną Andrzeja, matką trzech dorosłych synów – a jednak nagle wszystko puściło. Zakochała się tak mocno, iż wszyscy od razu to zauważyli. Wszyscy – oprócz Andrzeja. Bo on żył w swoim świecie: praca, wędkarstwo, noce w namiocie nad rzeką i własny, spokojny wszechświat.
Z Karoliną żyło mu się dobrze. Tak przynajmniej myślał. I ona też wszystkim mówiła, iż wszystko w porządku. Ich rodzina – wzorowa, pełna harmonii. Tak się przynajmniej wydawało z zewnątrz. W rzeczywistości to było jak zgniłe jajko – skorupka gładka, ale środek cuchnący.
Mieszkali razem z Heleną, mamą Andrzeja. Była kiedyś żoną wojskowego i potrafiła spojrzeć na życie z dystansem. Karolinę przyjęła jak córkę. Wiedziała dobrze: jak potraktujesz synową jak rodzinę – zyskujesz córkę, a jak nie – możesz stracić syna. Od dawna obserwowała Karolinę. Widziała, iż coś się z nią dzieje, ale nie wtrącała się.
„W życiu różnie bywa”, powtarzała sobie cicho i dalej parzyła herbatę tak jak zawsze.
Karolina wynajęła pokój w hotelu. Najlepszy. Na dwa dni. Ani chwili wahania.
Wróciła do domu jak zwykle – głośna, wesoła, rozgadana. A Andrzej tylko patrzył i milczał. Tyle miał do powiedzenia, tyle pytań – ale nie wiedział, jak zacząć.
A Karolina – kwitła. Tak działa miłość na kobietę. Blask w oczach, sukienki, szminka, lekkość w krokach. Schudła. Ktoś powie – co za bzdura, miłość po czterdziestce. A jednak właśnie wtedy miłość dopada wielu. Z zaskoczenia.
Karolina próbowała to ukryć. Ale jak zaszyć ogień w worku? Z jednej strony chciała to schować, z drugiej – krzyczeć całemu światu, jaki on cudowny i jak się przy nim czuje.
A przecież na początku sama sobie nie chciała tego przyznać. Miłośniczka mediów społecznościowych, pełna patetycznych wpisów: „Mamy najpiękniejszą rodzinę”, „Mam najlepszego męża świata”… A tymczasem ognisko przygasało. Trzeba było dorzucić drewna. A w związku zawsze pracują oboje.
Jedno odpłynęło, drugie nie podało ręki. Andrzej po prostu żył, jak umiał. Że żonie nudno? Że jej źle? Przecież do tej pory jakoś żyła. To i teraz przeżyje. Nie jest księżniczką.
W naszej kulturze od zawsze tak jakoś było, iż mężczyźnie więcej wolno, a kobiecie – nic. I tu się zaczynają kłopoty. Dzieci już dorosłe, a rodzice – jeszcze młodzi. Może za wcześnie się pobrali? Przyczyn wiele, sens jeden: Karolina się zakochała. A świat? Świat niech poczeka.
— Karola, ktoś widział cię z jakimś facetem — rzuciła siostra, Zosia, przy herbacie.
— No i co z tego? Znowu mi zazdrościsz?
— Nie zazdroszczę. Ale jesteś mężatką.
— Świetnie o tym wiem. I mój mąż mnie bardzo kocha.
— Do czasu, aż się dowie.
— Nie zaczynaj, Zosiu. Tobie się w życiu nie układa i zawsze mi zazdrościsz. Tobie brakuje męskiego zainteresowania, pieniędzy, wszystkiego – ja to mam.
— Ależ jesteś nieznośna… Ja ci naprawdę nie zazdroszczę.
Zapadła cisza. Posiedziały jeszcze chwilę. Potem Zosia wyszła.
Karolina zerknęła na telefon. Właśnie przyszło SMS od „jego”.
Poznali się przypadkiem, w Internecie. I już prawie rok Karolina żyła pod lawiną emocji.
Helena wróciła ze sklepu. Zawsze gotowała obiady. Karolina zajmowała się tylko wypiekami. Taki miały układ – wszystkim pasował.
Andrzej wyjechał w delegację na trzy dni. Karolina skłamała w domu, iż musi zrobić badania w klinice. A naprawdę – pojechała na spotkanie z ukochanym.
„Andrzej, przelej mi trochę pieniędzy, nie starcza na badania”. Taki SMS dostawał od niej często. Westchnął. Przelał.
Karolina wynajęła hotel. Najdroższy pokój. Na dwa dni. Szymon miał niedługo przyjechać. Jak dobrze jej z nim było. Miała wrażenie, iż są sobie przeznaczeni.
Andrzej wrócił do domu. Nie ciągnęło go. Lubił swój świat. Cichy, uporządkowany. Karolina zawsze potrzebowała fajerwerków, kolorów, emocji. Jej życie było jak jaskrawy obraz. Jego – czarno-biało-szare. Też piękne, ale inaczej.
Kochał ją. Naprawdę. Ale zmęczyła go. Tylko iż człowiek rozumie to dopiero, gdy wszystko się psuje. Trzech synów. Ponad dwadzieścia lat razem.
A teraz – inne życie. Z Martą. Spokojna, domowa, dużo młodsza. Poznali się przypadkiem. Z czasem urodziła się Lenka. Z Martą odpoczywał. Jego delegacje stawały się coraz częstsze.
Karoliny nie było w domu. Andrzej wszedł do ich sypialni. Na laptopie wciąż otwarty bank. Wszystkie transakcje na wierzchu.
Hotele. Restauracje. Balon. Park wodny. Ani jednej wizyty w klinice. Żadnego leku. Nic. Zdrowa, wesoła, zakochana.
Serce mu zamarło. Żona go zdradza.
Przeglądał dalej. Buty, sukienki, tanie ozdoby. Karolina lubiła wszystko kolorowe i błyszczące. Marta – przeciwnie. Skromnie, ale z klasą.
I wtedy zobaczył przelewy. Od jakiegoś Szymona. Częste. Z opisami: „Dla mojej myszki”, „Na koraliki dla Bąbelka”.
I nagle usłyszał, iż wraca.
— Andrzejku, już jesteś? Jak tam?
Podeszła, objęła go. Jej zapach był taki znajomy. Też za nią tęsknił. Ale co teraz?
— Tak. Wróciłem. A ty jak? Jak te twoje „badania”?
— Wiesz, wszystko dobrze. Trzeba będzie jeszcze coś sprawdzić, ale ogólnie – nic poważnego.
— Cieszę się. Kupiłem ci pralinki.
— Uwielbiam je! Dziękuję!
Zawsze coś jej przywoził. Ona to uwielbiała. On – przyjął zasady gry.
Wieczorem cała rodzina przy stole. Najstarszy syn studiował w Warszawie. Dwóch jeszcze mieszkało z nimi. Trzej synowie – mądrzy, piękni. Duma rodziny.
Helena zrobiła pyszny pilaw, Karolina usmażyła czebureki. Wszystko wyglądało jak w reklamie rodzinnych wakacji.
Następnego dnia Andrzej miał wolne. Siedział z matką w kuchni.
— Mamo… ja mam inną kobietę.
Helena długo patrzyła mu w oczy. Siwiejące włosy. Cały ojciec.
— Wiem, synu.
— Wiesz?!
— Znam cię. Widzę, kiedy się zakochujesz.
— Mamy córkę. Lenka.
— Dzieci to błogosławieństwo.
Zapadła cisza.
— Mamo… Karolina mnie zdradza. Ona też kogoś ma.
— Myślisz, iż jestem ślepa?
— Wiedziałaś?
— Nie na pewno. Ale przeczuwałam.
— Dlaczego?
— To pytanie musicie sobie zadać razem. Usiąść i porozmawiać. Bez udawania.
— Myślałem, iż nam dobrze było…
— Myślałeś.
— A teraz wszystko źle!
Wstał, chodził po kuchni. Zły, zdenerwowany. Chciał zrzucić winę. Ale prawda była taka, iż oboje zawinili.
— To jeszcze nie najgorzej.
— Najgorzej było z twoim ojcem. To było piekło. A tu? Jest niezręcznie, boli, ale jeszcze nie jest za późno.
— Mamy się rozwieść?
— Może. Może nie. Ale niech to będzie decyzja świadoma.
— Karolina kłamie, kręci…
— A ty? Nie kłamiesz?
— Też kłamię…
Cisza. I żadnej odpowiedzi.
— Wiesz, kiedyś myślałam, iż trzeba ciąć od razu. Ale teraz myślę – dopóki jesteście razem, dopóki można usiąść i się wysłuchać – pozostało nadzieja.
— A co teraz?
— Teraz wszystko splątane. Nie śpieszcie się. Życie samo postawi kropki.
Drzwi trzasnęły. Karolina i najmłodszy syn wrócili ze sklepu.
— Mamusiu, kupiliśmy super czekoladki! Andrzej, twoje ulubione!
Znowu herbata. Słodycze. Jedna rodzina przy jednym stole.
Andrzej patrzył na Karolinę. Tyle wspólnych lat. Tyle soli zjedzone razem. Może powinien jej wszystko powiedzieć – o Marcie, o Lence, o tym, co czuje.
A jeżeli ona też się otworzy? Czy będzie umiał wybaczyć?
Byli jak dwa drzewa splecione korzeniami. Ale cisza, rutyna i zmęczenie zrobiły swoje.
Postanowił – jeszcze poczeka. Może rozwód. Może rozmowa. Ale przecież tego, kto przynosi złe wieści, rzadko się słucha. Częściej go karze.
On cierpiał. Kto zaczął? Już nie miało znaczenia.
Rano obudził się. Karolina szykowała się do pracy.
— Karola, musimy porozmawiać.
— Spieszę się. Wieczorem?
— Dobrze.
— O czym?
— O nas.
— Ty? Ty nigdy nie lubiłeś takich rozmów. Co się zmieniło?
— Wszystko.
— Dobrze, wieczorem. Lecę.
— A kiedy twoje kolejne „badania”?
— Zobaczymy. Zależy od wyników.
Pocałowała go w policzek i odleciała – kolorowa, pachnąca, jak motyl.
Wiedział – trzeba będzie porozmawiać.
A potem… zobaczą.
Bo nikt nie wie, co adekwatne. Wydaje się, iż wystarczy sięgnąć ręką po rozwiązanie. A życie – to chaos decyzji, emocji, lat.
Odejść czy zostać? Tylko ty możesz zdecydować.
Mądrość? Ona przychodzi. Powoli. Z czasem.
Ot, tak.