Miłość na zawsze

newsempire24.com 6 dni temu

Miłość aż po grób

Dagmar wyszła ze sklepu, przestawiła ciężką torbę z zakupami do drugiej ręki i ruszyła w stronę domu. Kupiła niewiele, a torba i tak ciążyła. Przed blokiem przystanęła. “W oknach ciemno. Jadźka znowu gdzieś uciekła.” Pokręciła głową. “Niech tylko wróci… Odkąd związała się z tym… Piotrkiem, to z nauką poszło w las, wagary, nauczyciele skarżą. A przed nami matura, studia. Jak tylko wejdziesz, pokażę ci…” – nakręcała się, wdychając ciężko powietrze, wspinając się po schodach.

W domu postawiła torbę na krześle przy kuchennym stole. Spojrzała na pustą kuchenkę. “Oczywiście. Prosiłam, żeby ziemniaki obrała albo makaron ugotowała. Uciekła… Co ja mam z nią zrobić? Ach ty…”

Szarpnięciem zdjęła kurtkę, zawiesiła w przedpokoju i wróciła do kuchni. Trzaskała drzwiczkami lodówki, brzęczała garnkami – Dagmar w złości przygotowywała kolację, obiecując sobie, iż tym razem porozmawia z córką stanowczo, gdy tylko ta wróci.

Ale Jadźka nie śpieszyła się do domu. Za oknem zegar wybił pół do jedenastej, a jej wciąż nie było. Dagmar nie mogła znaleźć sobie miejsca. Krążyła po mieszkaniu jak wilk w klatce, powtarzając jak mantrę:

– Tylko niech wróci… Tylko niech wróci, to ja ci pokażę, co to znaczy szanować matkę… Walczę jak ryba o lód, wszystko dla niej, żeby miała jak inni, a ona choćby makaronu nie umie ugotować… Jak ja jestem zmęczona, wszystko sama, jedna… Myśli, iż ja nie chciałam życia dla siebie? Prawie taka sama byłam, gdy została z dzieckiem sama. Niewdzięczna… Moje losy powtarza? Niech spróbuje, przekona się, co to znaczy ciężkie życie…

Złość i irytacja sięgnęły zenitu. Chciała roztrzaskać coś, cokolwiek, by wyrzucić z siebie choć odrobinę goryczy.

Gdy w zamku zaskrzypiał klucz, ucieszyła się, iż córka wróciła, gotowa wybaczyć wszystko. Ale gdy zobaczyła jej zawstydzoną twarz, na której świeciły oczy rozmarzone szczęściem, gniew wrócił ze zdwojoną siłą.

– Gdzie ty byłaś? Wiesz, która godzina? A lekcje? Matura za pasem, a ty się włóczysz po nocach – krzyczała, nie zważając na sąsiadów za ścianą.

– Lekcje zrobiłam… – próbowała się bronić Jadźka.

– Cicho! Nie przerywaj matce! Zupełnie ci rozum odbiło? Wychowałam cię, myślałam, iż się wykształcisz, dobrą pracę znajdziesz, wtedy będzie lepiej. A ty moje błędy powtarzasz.

– Żadnych błędów nie powtarzam. Nie krzycz… – odcięła się Jadźka.

Jej oczy zgasły, na policzkach pojawiły się nerwowe rumieńce.

– Ach ty… – Dagmar ledwo powstrzymała się przed wulgaryzmem, w ostatniej chwili zacisnęła zęby.

Rozejrzała się bezradnie, szukając “narzędzia sprawiedliwości”. Jadźka wykorzystała moment i chciała przemknąć do swojego pokoju, ale matka w końcu złapała składany parasol leżący na komodzie i zamachnęła się.

– Mamo! – Jadźka skuliła się, zasłaniając głowę rękami.

Od tego krzyku, od jej postawy, ręka Dagmar opadła bezwładnie. Parasol z hukiem upadł na podłogę. Kobieta pochyliła się, jakby gniew, który dotąd ją napędzał, pękł, a ona nagle zwiędła.

– Ja się zamartwiam, nie wiem, gdzie cię szukać, a ty… Co to na twoim palcu? Skąd to? – zapytała słabo, nagle tak zmęczona, iż ledwo stała.

Oparła się ciężko o taboret w przedpokoju.

Jadźka powoli odkryła głowę, spojrzała na skromny złoty pierścionek z małym białym kamykiem.

– To od Piotrka. – Spojrzała nieśmiało na matkę, jakby burza minęła.

– Jesteś jeszcze uczennicą. On o tym nie wie? – Dagmar wpatrywała się w pierścionek.

– Wie. No i co? Za dwa miesiące zdam maturę i będę…

– Dorosła? Proszę bardzo. Póki co mieszkasz ze mną. Szanuj moje zasady, chociaż pomagaj w domu. Nie czekaj, aż cię za nos przyprowadzę. Myślisz, iż skoro jesteś “dorosła”, możesz robić, co chcesz? Wychodzić nocami? Nie wracać do domu? A może szkołę rzucić? A jeżeli zajdziesz w ciążę… – Złość znów rosła w Dagmar.

Wiedziała, iż przekracza granice, ale nie mogła przestać.

– Mamo, on mnie kocha. I ja jego – powiedziała Jadźka z desperacją.

– Gdyby cię kochał, dbałby o twoje dobro, a nie krzywdę. I skąd się on wziął na naszą głowę… – Dagmar pokręciła głową, rozkołysała się, z piersi wyrwał się półjęk.

Nocą przewracała się niespokojnie. Nerwy, rozdrażnione kłótnią, nie dawały o sobie zapomnieć. Lęk o córkę nie pozwalał zasnąć. Rozmyślała, jak wrócić do spokojnego życia. Jak to się stało, iż jej córka, mądra i piękna, wzorowa uczennica, jej duma, dała się tak omamić? Nakręcała się, aż wyobraźnia podsuwała najgorsze scenariusze. W końcu, zmęczona czarnymi myślami, zadzwoniła do jedynej przyjaciółki.

– Co się stało? – Tamta odezwała się ochrypłym od snu głosem i głośno ziewnęła. – Spojrzałaś na zegar?

– Przepraszam. Nie mam z kim pogadać. Jadźka… ona…

– A nie mówiłam? Mówiłam, iż nie można nad nią trząść się. Co znowu zrobiła?

– O Boże, Alu, związała się ze starszym chłopakiem, w nauce leci na łeb, wagary. Nauczyciele skarżą. Wstyd. – W słuchawce znów rozległo się ziewnięcie. – Wiesz co, poradź mi. – Dagmar zamilkła, potem, przypomniawszy sobie coś, dodała szybko, zanim przyjaciółka się rozłączy: – Dał jej pierścionek. Jadźka mówi o miłości, a ma siedemnaście lat. Zniszczy jej życie. Zasnęłaś tam? Dobra, zadzwonię jutro. – Odłożyła telefon i znów się położyła.

Podzieliła się bólem, trochę ulżyło. W końcu zasnęła niespokojnie. Rano świat wydawał się mniej przerażający. Postanowiła działać, póki nie za późno. Ale jak?

Myślała o tym,Z czasem rany się zabliźniły, a pierścionek od Piotrka zastąpiło nowe życie – pełne ciepła, zrozumienia i nadziei na przyszłość, którą Jadźka i Paweł budowali razem, krok po kroku, aż do końca.

Idź do oryginalnego materiału