Miłość aż po grób
Dagmar wyszła ze sklepu, przestawiła ciężką torbę z zakupami do drugiej ręki i ruszyła w stronę domu. Kupiła niewiele, a torba i tak ciążyła. Przed blokiem przystanęła. “W oknach ciemno. Jadźka znowu gdzieś uciekła.” Pokręciła głową. “Niech tylko wróci… Odkąd związała się z tym… Piotrkiem, to z nauką poszło w las, wagary, nauczyciele skarżą. A przed nami matura, studia. Jak tylko wejdziesz, pokażę ci…” – nakręcała się, wdychając ciężko powietrze, wspinając się po schodach.
W domu postawiła torbę na krześle przy kuchennym stole. Spojrzała na pustą kuchenkę. “Oczywiście. Prosiłam, żeby ziemniaki obrała albo makaron ugotowała. Uciekła… Co ja mam z nią zrobić? Ach ty…”
Szarpnięciem zdjęła kurtkę, zawiesiła w przedpokoju i wróciła do kuchni. Trzaskała drzwiczkami lodówki, brzęczała garnkami – Dagmar w złości przygotowywała kolację, obiecując sobie, iż tym razem porozmawia z córką stanowczo, gdy tylko ta wróci.
Ale Jadźka nie śpieszyła się do domu. Za oknem zegar wybił pół do jedenastej, a jej wciąż nie było. Dagmar nie mogła znaleźć sobie miejsca. Krążyła po mieszkaniu jak wilk w klatce, powtarzając jak mantrę:
– Tylko niech wróci… Tylko niech wróci, to ja ci pokażę, co to znaczy szanować matkę… Walczę jak ryba o lód, wszystko dla niej, żeby miała jak inni, a ona choćby makaronu nie umie ugotować… Jak ja jestem zmęczona, wszystko sama, jedna… Myśli, iż ja nie chciałam życia dla siebie? Prawie taka sama byłam, gdy została z dzieckiem sama. Niewdzięczna… Moje losy powtarza? Niech spróbuje, przekona się, co to znaczy ciężkie życie…
Złość i irytacja sięgnęły zenitu. Chciała roztrzaskać coś, cokolwiek, by wyrzucić z siebie choć odrobinę goryczy.
Gdy w zamku zaskrzypiał klucz, ucieszyła się, iż córka wróciła, gotowa wybaczyć wszystko. Ale gdy zobaczyła jej zawstydzoną twarz, na której świeciły oczy rozmarzone szczęściem, gniew wrócił ze zdwojoną siłą.
– Gdzie ty byłaś? Wiesz, która godzina? A lekcje? Matura za pasem, a ty się włóczysz po nocach – krzyczała, nie zważając na sąsiadów za ścianą.
– Lekcje zrobiłam… – próbowała się bronić Jadźka.
– Cicho! Nie przerywaj matce! Zupełnie ci rozum odbiło? Wychowałam cię, myślałam, iż się wykształcisz, dobrą pracę znajdziesz, wtedy będzie lepiej. A ty moje błędy powtarzasz.
– Żadnych błędów nie powtarzam. Nie krzycz… – odcięła się Jadźka.
Jej oczy zgasły, na policzkach pojawiły się nerwowe rumieńce.
– Ach ty… – Dagmar ledwo powstrzymała się przed wulgaryzmem, w ostatniej chwili zacisnęła zęby.
Rozejrzała się bezradnie, szukając “narzędzia sprawiedliwości”. Jadźka wykorzystała moment i chciała przemknąć do swojego pokoju, ale matka w końcu złapała składany parasol leżący na komodzie i zamachnęła się.
– Mamo! – Jadźka skuliła się, zasłaniając głowę rękami.
Od tego krzyku, od jej postawy, ręka Dagmar opadła bezwładnie. Parasol z hukiem upadł na podłogę. Kobieta pochyliła się, jakby gniew, który dotąd ją napędzał, pękł, a ona nagle zwiędła.
– Ja się zamartwiam, nie wiem, gdzie cię szukać, a ty… Co to na twoim palcu? Skąd to? – zapytała słabo, nagle tak zmęczona, iż ledwo stała.
Oparła się ciężko o taboret w przedpokoju.
Jadźka powoli odkryła głowę, spojrzała na skromny złoty pierścionek z małym białym kamykiem.
– To od Piotrka. – Spojrzała nieśmiało na matkę, jakby burza minęła.
– Jesteś jeszcze uczennicą. On o tym nie wie? – Dagmar wpatrywała się w pierścionek.
– Wie. No i co? Za dwa miesiące zdam maturę i będę…
– Dorosła? Proszę bardzo. Póki co mieszkasz ze mną. Szanuj moje zasady, chociaż pomagaj w domu. Nie czekaj, aż cię za nos przyprowadzę. Myślisz, iż skoro jesteś “dorosła”, możesz robić, co chcesz? Wychodzić nocami? Nie wracać do domu? A może szkołę rzucić? A jeżeli zajdziesz w ciążę… – Złość znów rosła w Dagmar.
Wiedziała, iż przekracza granice, ale nie mogła przestać.
– Mamo, on mnie kocha. I ja jego – powiedziała Jadźka z desperacją.
– Gdyby cię kochał, dbałby o twoje dobro, a nie krzywdę. I skąd się on wziął na naszą głowę… – Dagmar pokręciła głową, rozkołysała się, z piersi wyrwał się półjęk.
Nocą przewracała się niespokojnie. Nerwy, rozdrażnione kłótnią, nie dawały o sobie zapomnieć. Lęk o córkę nie pozwalał zasnąć. Rozmyślała, jak wrócić do spokojnego życia. Jak to się stało, iż jej córka, mądra i piękna, wzorowa uczennica, jej duma, dała się tak omamić? Nakręcała się, aż wyobraźnia podsuwała najgorsze scenariusze. W końcu, zmęczona czarnymi myślami, zadzwoniła do jedynej przyjaciółki.
– Co się stało? – Tamta odezwała się ochrypłym od snu głosem i głośno ziewnęła. – Spojrzałaś na zegar?
– Przepraszam. Nie mam z kim pogadać. Jadźka… ona…
– A nie mówiłam? Mówiłam, iż nie można nad nią trząść się. Co znowu zrobiła?
– O Boże, Alu, związała się ze starszym chłopakiem, w nauce leci na łeb, wagary. Nauczyciele skarżą. Wstyd. – W słuchawce znów rozległo się ziewnięcie. – Wiesz co, poradź mi. – Dagmar zamilkła, potem, przypomniawszy sobie coś, dodała szybko, zanim przyjaciółka się rozłączy: – Dał jej pierścionek. Jadźka mówi o miłości, a ma siedemnaście lat. Zniszczy jej życie. Zasnęłaś tam? Dobra, zadzwonię jutro. – Odłożyła telefon i znów się położyła.
Podzieliła się bólem, trochę ulżyło. W końcu zasnęła niespokojnie. Rano świat wydawał się mniej przerażający. Postanowiła działać, póki nie za późno. Ale jak?
Myślała o tym,Z czasem rany się zabliźniły, a pierścionek od Piotrka zastąpiło nowe życie – pełne ciepła, zrozumienia i nadziei na przyszłość, którą Jadźka i Paweł budowali razem, krok po kroku, aż do końca.