**Dziennik osobisty**
Zaprosił sprzątaczkę na swój bal, aby ją upokorzyć, ale gdy stanęła przed nim jak prawdziwa diva, zrozumiał, iż popełnił największy błąd w życiu. Kinga klęczała na chłodnym marmurze, wytężając siły, by podłoga lśniła, gdy usłyszała znajomy dźwięk elegancki stukot obcasów sekretarki Aleksandra, rozbrzmiewający po korytarzu. Była dopiero siódma rano, ale ona pracowała już od dwóch godzin, jak każdego dnia od trzech lat. W willi Pod Gwiazdami, gdzie luksus wisiał choćby na klamkach, wszystko musiało błyszczeć jak nowe. Czterdzieści dwa pokoje, niekończące się korytarze, okna z widokiem na majestatyczną Warszawę wszystko musiało być nieskazitelne dla ciągłych wizyt biznesowych wielkiego Aleksandra Kowalskiego.
Gdy schodziła po schodach, zobaczyła właściciela tej posiadłości, jak prostuje krawat Hermès przed lustrem, z telefonem przy uchu, mówiąc o kwotach, które dla niej były tylko dymem. W wieku 45 lat Aleksander był twarzą imperium deweloperskiego, które wznosiło wieżowce jak domki z kart. Jego nazwisko otwierało drzwi, budziło szacunek i strach. Wszyscy wiedzieli, kim jest, a on lubił, żeby o tym pamiętali. Chcę, żeby wszystko było gotowe na czwartek rzucił, choćby na nią nie patrząc. Bal musi być idealny. Tylko dwustu gości, ani jednego więcej, ani mniej. Kinga nie podniosła wzroku, skupiona na uporczywej plamie koło jadalni. Prawdopodobnie była to droga whisky, rozlana podczas którejś z kolacji biznesowych. Nauczyła się znikać, stawać się częścią mebli, żyć w ciszy. Tak było bezpieczniej. Tak nikt nie pytał.
Zatrudnijcie więcej kelnerów powiedział nagle, stojąc w progu salony i obserwując ją z intensywnością kogoś, kto studiuje obcy obraz. Jego wzrok wbił się w nią. Kinga poczuła to jak zdzieranie skóry. Powoli wstała, bolące kolana i zaczerwienione dłonie dawały o sobie znać. Otrzepała swój codzienny niebieski fartuch. Wtedy głos Aleksandra przeciął powietrze. Dzień dobry, Kinga. Muszę z tobą porozmawiać. Skinęła głową, serce już niespokojne, i zaczęła chować środki czystości. On podszedł do marmurowego kominka i spojrzał na wiszący nad nim obraz dzieło jakiegoś europejskiego artysty, którego nazwiska Kinga nigdy nie próbowała zapamiętać. W czwartek odbędzie się coroczna gala powiedział, nie ruszając się. Jak zwykle zajmiesz się końcowym sprzątaniem przed przyjściem gości. Tak, proszę pana odpowiedziała, starając się zachować spokój. Ale wtedy jego ton się zmienił. Tego roku będzie inaczej. Tego roku nie tylko posprzątasz. Weźmiesz udział. Kinga poczuła, jak żołądek się zaciska. Weźmiesz udział. Jak?
Aleksander odwrócił się do niej z krzywym uśmiechem. Jego słowa spadły jak kamienie. Przez trzy lata nikt w tym domu nie traktował cię jak coś więcej niż część tła. Podawanie kawy, mycie szyb nigdy nie wyobrażałaś sobie czegoś takiego, prawda? Nie rozumiem wyszeptała, ale on już zaczął chodzić wokół niej z rękami za plecami jak niecierpliwy sędzia. To proste. Ubierzesz się odpowiednio i przyjdziesz na bal. Będziesz jadła przy głównym stole. Będziesz rozmawiała z moimi gośćmi. Będziesz zachowywać się, jakbyś była jedną z nich. Kinga od razu wiedziała, iż to pułapka. Aleksander nie był miły. Nigdy nie robił nic bez celu, a jego uprzejmość smakowała jak trucizna. Mogę zapytać, dlaczego? Bo chcę, żebyś się czegoś nauczyła. Żebyś zrozumiała swoje miejsce na świecie. Chłód w jego głosie potwierdził wszystko. To nie było zaproszenie, to był wyrok. Chciał, żeby poczuła się nie na miejscu, śmieszna, gorsza, a potem upokorzył ją przed wszystkimi.
Rozumiem powiedziała Kinga stanowczo, choć serce waliło jej jak bęben. Świetnie. Zapewnię ci odpowiednią suknię. Nic drogiego, oczywiście. Nie chcę się wstydzić przed gośćmi dodał, a potem z jeszcze okrutniejszym uśmiechem: A, i nie martw się, jeżeli nie wiesz, jak się zachować. Jestem pewien, iż wszyscy doskonale zrozumieją, skąd pochodzisz. Słowo pochodzenie wylazło z jego ust z pogardą, która sprawiła, iż poczuła się, jakby ją opluto, jakby była zwierzęciem, którego zamierzał nauczyć siadać i milczeć. Kinga przygryzła wargę. Nie da mu satysfakcji zobaczenia jej zranionej. Możesz iść. I pamiętaj czwartek, ósma, ani minuty później. Wyszedł, zostawiając ją samą w tym ogromnym salonie, otoczoną luksusem, który do niej nie należał. Łzy pojawiły się w jej oczach, ale nie pozwoliła im spaść. Płacz nic by nie zmienił. Aleksander Kowalski myślał, iż ją zna. Myślał, iż Kinga Nowak to tylko zdesperowana sprzątaczka, która trzy lata temu zapukała do jego drzwi, błagając o pracę. Ale nie miał pojęcia, kogo tak naprawdę zatrudnił.
Tego samego popołudnia, porządkując książki w prywatnej bibliotece, Kinga znalazła coś, co zmieniło wszystko. Zwykły kawałek papieru między stronami książki o sztuce współczesnej wycinek z magazynu, zdjęcie, które zamroziło jej krew. To była ona, w różowej sukni Valentino, uśmiechnięta na gali charytatywnej, otoczona biznesmenami, politykami i celebrytami. Podpis był jasny: Kinga Zawadzka, dziedziczka imperium tekstylnego Zawadzkich, jedna z najbardziej eleganckich kobiet wysokiego towarzystwa. Jej palce zadrżały. Zamknęła oczy, przypominając sobie błyski fleszy, śmiechy, powitania, to uczucie, gdy chodziła między elitą, jakby świat do niej należał. Przypomniała sobie, jak w jedną noc wszystko się zawaliło. Jej ojciec stracił wszystko, ryzykując w katastrofalnych inwestycjach. W ciągu sześciu miesięcy rodzina Zawadzkich spadła z szczytu w przepaść. Jej ojciec zmarł na zawał, gdy wierzyciele opróżnili każdy zakątek ich życia. Matka nie wytrzymała smutku. Zmarła dwa miesiące później. Kinga miała zaledwie 26 lat. Straciła wszystko. Rodzinę, majątek, nazwisko, głos w świecie. Ci, którzy ją otaczali, zniknęli tak szybko, jak się zbliżyli, gdy była bogata. Odkryła, iż świat biznesu nie wybacza. Upadek był synonimem zniknięcia. I tak









