Mieszkanie, czyli Opowieść o Rodzinie

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Dziennik, czyli historia jednej rodziny**

Zuzanna wlokła się ze szkoły, zastanawiając się, jak ukryć przed mamą jedynkę. Najlepiej, gdyby jej w ogóle nie było w domu. Wtedy schowałaby dziennik pod łóżkiem i powiedziała, iż zapomniała go zabrać. Ale co z jutrem? Nie da się przecież codziennie „zapominać”. Mama i tak się dowie.

„Dziś schowam, a jutro poprawię ocenę. Wtedy nie będzie tak źle” – postanowiła, przyspieszając kroku.

Mama w kółko powtarzała, iż musi się uczyć. Po pierwsze, by nie hańbić nazwiska ojca – był profesorem. Po drugie, by ćwiczyć umysł. W rodzinie były genetyczne skłonności do chorób. Babcia miała Alzheimera. Zmarła, gdy Zuzia miała dwa lata.

Ostrożnie otworzyła drzwi, by nie trzasnąć. Płaszcz mamy wisiał na wieszaku – była w domu. Zuzanna zdjęła buty na palcach i przemknęła do pokoju. Wsunęła dziennik pod poduszkę, wdychając głęboko ulgę. Przebrała się i zabrała za lekcje. Przeczytała rozdział z historii dwa razy, a mama wciąż nie zaglądała. To było dziwne.

Otworzyła drzwi, nasłuchując. W mieszkaniu panowała cisza. Może mama źle się czuje i śpi? Mieszkanie było duże, z wysokimi sufitami i szerokimi oknami, w samym centrum Warszawy. Meble – ciężkie, starodawne, przesiąknięte wonią drewna. Korytarz wydawał się dłuższy w półmroku, który zagęszczały oszklone szafy.

Nagle w salonie wybiły kościelne kuranty starego zegara. Zuzia o mało nie krzyknęła. Przypomniała sobie, iż to tylko pamiątka po dziadku. Przebiegła korytarzem, zaglądając do kuchni. Mama siedziała przy stole, z głową opartą na dłoniach.

– Mamo? – dotknęła jej ramienia.

Mama podniosła twarz zalzaną łzami.

– Tatuś nie żyje. Zmarł w trakcie wykładu… – wyszeptała matka, głucho jakby zza szyby. Przytuliła córkę i wybuchnęła płaczem. Zuzanna trzymała się, ale w końcu i jej usta się skrzywiły.

Następnego dnia nie poszła do szkoły, nie poprawiła jedynki. Było nie po drodze. Szpital, kostnica, gdzie mama zaniosła najlepszy garniak ojca i niemal nowe buty, potem jeszcze inne formalności.

Na pogrzebie tłum – głównie z uniwersytetu, gdzie ojciec prowadził katedrę. Zuzanna go nie poznała. W trumnie leżał obcy staruszek. Ale mama płakała nad nim, powtarzając: „Jak my bez ciebie? Dlaczego nas zostawiłeś…”.

Po pogrzebie matka leżała dniami w łóżku, nie jadła. Zuzanna gotowała sobie parówki lub pierogi. Gdy się skończyły, poprosiła o pieniądze.

– Bierz – rzuciła mama, choćby nie pytając, po co.
Kupowała kiełbasę, chleb i makaron.

Pewnego dnia wróciła ze szkoły, a mama stała przy garach. Gotowała rosół. Zuzia aż podskoczyła z radości.

– Jak w szkole? Co jadłaś przez ten czas? – spytała. Zuzanna opowiedziała. – Wybacz mi. Zupełnie o tobie zapomniałam. To nic. Jutro pójdę na katedrę, poproszę o pracę. Nie odmówią mi, prawda? Trzeba żyć dalej.

Mama wyglądała na wychudzoną, nie taką jak za życia ojca. Ale przynajmniej nie płakała.

Nowy kierownik katedry, dawny uczeń ojca, zatrudnił mamę jako laborantkę. Miała nieukończone studia, nie mogła uczyć. Płacili mało, więc zaproponowano jej sprzątanie po godzinach. Zgodziła się, ale robiła to wieczorami, gdy nikogo nie było.

– Wstyd. Żona profesora myje podłogi – wzdychała.
Zuzanna często jej pomagała.

Pieniędzy wciąż brakowało. Mama sprzedała złotą biżuterię koleżankom z katedry. Brała, co dali. W końcu i to się skończyło.

Przyszła sąsiadka, oferując kupno mebli. Mama odmówiła.

– Mieszkanie bez nich już nie będzie tym samym.

– Zastanów się. Jak zmienisz zdanie, nie dostaniesz tyle – mruknęła obrażona i wyszła.

Zuzia spytała, czego matka tak broni starych gratów, a złoto oddała za bezcen.

– Jesteś jeszcze głupiutka. To antyki. Takie są tylko w muzeach. choćby w czasie wojny ich nie sprzedano.

I opowiedziała, jak tu trafili.

Przyjechała do Warszawy z maleńkiej wsi, mieszkała w akademiku. Ojciec był docentem. Zakochała się, choć był starszy. Ukrywali związek. Gdy zaszła w ciążę, zabrał ją do siebie.

Wzięli ślub, choć teściowa nie aprobowała wyboru syna. Traktowała matkę jak intruza.

– Chciałam odejść, ale ojciec stanął w mojej obronie. Pokłócili się. A potem urodziłaś się ty. Teściowa zmiękła. Pewnego dnia wyszła po zakupy i nie wróciła. Ojciec szukał jej po całym mieście. Sąsiadka przyprowadziła ją z dworca. Chciała jechać na działkę, ale zapomniała, iż dawno ją sprzedali po śmierci męża… – tłumaczyła.

– Zostawiała gaz, woda lała się godzinami. Musiałam pilnować jej i ciebie. Dwa lata męki. Pod koniec nie poznawała choćby nas…

Gdy umarła, ojciec urządził w jej pokoju gabinet. Pisał, publikował. Pamiętasz, jaki był dobry? Kochałam go. Choć ostatnie lata były trudne. Zdobył tytuł profesora, ale wyczerpał się. A ja byłam jeszcze młoda…

Zaczął zapominać, jak jego matka. Czasem milkł w trakcie wykładu. Bał się, iż go zwolnią. W końcu serce nie wytrzymało…

Gdy Zuzanna była w liceum, mama przyprowadziła do domu Witolda.

– On tu zamieszka? – warknęła.

– Nie pije, dobrze zarabia. Będzie nam lżej. Nie muszę już sprzątać katedry – wyjaśniła.

Witold jej nie podobał się. Unikała go, jadła osobno. Mama mówiła, iż się rozwiódł, mieszkanie zostawił żonie z córką.

Pewnego dnia widziała, jak gładził meble z dziwnym błyskiem w oku. Próbowała ostrzec mamę, iż zależy mu tylko na mieszkaniu. Ale ta mówiła o miłości, o samotności… Witold był młodszy od ojca, choćby od niej.

Przez kilka miesięcy było dobrze. Mama znów się uśmiechała, ładnie się ubierała. Aż przeziębiła się. Kaszel nie mijał. Zuzia namawiała na lekarza.

– Byłam. Leki biorę. Nie mam choćby gorączki. MinieW końcu, gdy po latach Witold trafił za kratki, a Zuzanna z Nikodemem sprzedali ostatni antyk, odetchnęli jak po burzy – w końcu byli wolni od przeszłości, która przez tyle lat ciążyła im jak kamień u szyi.

Idź do oryginalnego materiału