Mieszkanie, czyli opowieść o pewnej rodzinie

twojacena.pl 9 godzin temu

*Mieszkanie, czyli Historia jednej rodziny*

Iga wlokła się ze szkoły, rozmyślając, jak ukryć przed mamą jedynkę z matematyki. Najlepiej byłoby, gdyby mamy w ogóle nie było w domu. Wtedy po prostu schowałaby dziennik pod łóżko i powiedziała, iż zapomniała go w szkole. Ale co zrobić jutro? Nie można przecież codziennie „zapominać” dziennika. Mama i tak się dowie.

„Dziś schowam, a jutro postaram się poprawić ocenę. Wtedy mama nie będzie aż tak zła” – zdecydowała Iga i przyspieszyła kroku.

Mama nieustannie przypominała jej, iż musi się uczyć. Po pierwsze, by nie hańbić nazwiska ojca – był przecież profesorem. Po drugie, by ćwiczyć mózg – w końcu w rodzinie były przypadki alzheimera. Babcia zmarła, gdy Iga miała dwa lata.

Ostrożnie otworzyła drzwi mieszkania, starając się nie trzasnąć. Na wieszaku wisiał płaszcz mamy – więc była w domu. Iga po cichu zdjęła buty i na palcach przemknęła do swojego pokoju. Schowała dziennik pod poduszkę, dopiero wtedy odetchnęła z ulgą. Przeciągnęła się, przebrana, i od razu zabrała za lekcje. choćby przeczytała rozdział z historii dwa razy, a mama wciąż nie zaglądała do niej. To było dziwne.

Przywarła do drzwi i nasłuchiwała. W mieszkaniu panowała cisza. Może mama jest chora i śpi? Ich mieszkanie było duże, z wysokimi sufitami i szerokimi oknami, w samym centrum Warszawy. Meble – ciężkie, staroświeckie, ciemne dębowe szafy – sprawiały, iż korytarz wydawał się jeszcze dłuższy i mroczniejszy.

Nagle w salonie wybiły kurantowe zegary. Iga aż podskoczyła, ale zaraz przypomniała sobie, iż to tylko dziadkowe zegary i uspokoiła się. Wsunęła się do kuchni. Mama siedziała przy stole z głową opartą na złożonych dłoniach.

– Mamo? – Iga delikatnie dotknęła jej ramienia.

Mama podniosła głowę. Miała zaczerwienione oczy.

– Tatuś nie żyje. Zmarł w trakcie wykładu… – powiedziała matka bezdźwięcznym głosem.

Przytuliła córkę i wybuchnęła płaczem. Iga przez chwilę się trzymała, ale w końcu też się rozkleiła.

Następnego dnia nie poszła do szkoły, oczywiście nie poprawiła jedynki. Nie było na to czasu. Chodzili do szpitala, potem do zakładu pogrzebowego, gdzie mama zawiozła najlepszy garnitur ojca i półbuty, które ledwo były wyciągnięte z pudełka.

Na pogrzebie było mnóstwo ludzi – głównie z uniwersytetu, gdzie ojciec wykładał i kierował katedrą. Iga go nie poznała. W trumnie leżał obcy staruszek. Ale mama płakała nad nim, powtarzając: „Jak my bez ciebie? Po coś nas zostawił?”

Po pogrzebie leżała w łóżku, płakała i nie jadła. Iga gotowała sobie parówki lub pierogi. Kiedy się skończyły, poprosiła mamę o pieniądze.

– Weź – powiedziała mama, choćby nie pytając, po co.

Iga kupiła chleb, dwie paczki makaronu i trochę wędliny.

Pewnego dnia wróciła ze szkoły i zastała mamę przy garnku – gotowała rosół. Dziewczyna aż podskoczyła z radości.

– Jak w szkole? Co jadłaś przez ten czas? – spytała mama. Iga opowiedziała. – Wybacz mi. Zupełnie o tobie zapomniałam. Ale już dobrze. Jutro pójdę na katedrę i poproszę, żeby mnie zatrudnili. Nie odmówią mi, prawda? Trzeba żyć dalej.

Mama wyglądała na wychudzoną i bladą, niczym cień tej kobiety, którą była za życia ojca. Ale przynajmniej nie płakała.

Nowy kierownik katedry, dawny uczeń ojca, zatrudnił mamę jako laborantkę. Miała niepełne wyższe, nie mogła wykładać. Płaca była niska, więc zaproponowano jej dodatkową pracę – sprzątanie katedry wieczorami, gdy wszyscy rozchodzili się do domów.

– Wstyd. Żona profesora myje podłogi – wzdychała mama.

Iga często przychodziła i pomagała.

Ale wciąż brakowało pieniędzy. Mama sprzedała swoje złote kolczyki i pierścionki wykładowczyniom z katedry – brała, co dali. niedługo i tego zabrakło.

Przyszła sąsiadka i zaproponowała kupno mebli, ale mama odmówiła.

– Mieszkanie bez nich nie będzie już tym samym – powiedziała.

– Jak się rozmyślisz, kupię, ale tyle nie zapłacę – odparła urażona sąsiadka i wyszła.

Iga spytała, dlaczego mama tak chroni meble, a złoto sprzedała bez wahania.

– Jesteś jeszcze głupiutka. To antyki. Takie są tylko w muzeach. choćby podczas wojny ich nie sprzedano.

I opowiedziała, jak trafili do tego mieszkania.

Przyjechała do Warszawy ze wsi, by studiować. Mieszkała w akademiku. Ojciec był wtedy docentem. Zakochała się w nim, choć był znacznie starszy. Ukrywali związek. Kiedy zaszła w ciążę, ojciec wprowadził ją do siebie.

Pobrali się, choć teściowa nie pochwalała wyboru syna. Traktowała ją z góry, uważała za niegodną ich „profesorskiego rodu”.

– Chciałam choćby odejść, ale tatuś stanął w mojej obronie. Pokłócił się z matką. A potem urodziłaś się ty. Babcia trochę złagodniała. Pewnego dnia wyszła do sklepu i nie wróciła. Tatuś szukał jej po całym mieście. Przyprowadziła ją sąsiadka – znalazła ją na Dworcu Centralnym. Babcia chciała jechać na działkę, ale nie pamiętała, iż dawno ją sprzedali po śmierci dziadka…

– Zapominała wyłączać gaz, zostawiała odkręconą wodę. Musiałam ją pilnować, a do tego ty byłaś malutka. To były ciężkie dwa lata. Pod koniec babcia już nikogo nie poznawała…

Gdy zmarła, zrobiłam z jej pokoju gabinet dla tatusia. Pisał, publikował w naukowych czasopismach. Pamiętasz, jaki był dobry? Kochałam go. Choć ostatnie lata były trudne. Dostał tytuł profesora – to wyssało z niego resztę sił. A ja byłam jeszcze młoda…

Zaczął zapominać, tak jak jego matka. Czasem milknął w trakcie wykładu, nie mógł przypomnieć sobie terminów. Bał się, iż go odeślą na emeryturę. Więc serce nie wytrzymało – powiedziała mama.

Gdy Iga była w liceum, mama przyprowadziła do domu Witolda.

– On będzie z nami mieszkał? – zapytała niechętnie.

– Nie pije, dobrze zarabia. Będzie nam lżej. Nie będę już musiaIga skinęła głową, choć w sercu czuła, iż ten mężczyzna z jego zbyt uważnym wzrokiem, wędrującym po meblach, to najgorsze, co mogło ich teraz spotkać.

Idź do oryginalnego materiału