Mój mąż nalegał na miesięczną przerwę, a po tygodniu sąsiadka powiedziała: “W twoim domu już mieszka inna kobieta!”
Jesienią, kiedy wiatr zrywał z drzew ostatnie liście, a asfalt pachniał wilgocią, wychodziłam z domu z niewielką walizką. Mój mąż – Stanisław – powiedział, iż potrzebujemy przerwy. Na miesiąc. Nazywał to “tymczasowym rozstaniem”, aby, jak twierdził, “wszystko przemyśleć i uporządkować”. Kiwnęłam głową, powstrzymując łzy, ale wewnętrznie wszystko płonęło. Byliśmy małżeństwem prawie osiem lat. Nie było idealnie, ale żeby tak się oddzielić, żeby “przemyśleć osobno”?
— Ania, — powiedział, odprowadzając mnie do drzwi, — nie chcę cię stracić. Po prostu… wydaje mi się, iż to nam pomoże. Uwierz, wszystko się ułoży.
Odeszłam. Tymczasowo przeniosłam się do przyjaciółki w sąsiedniej dzielnicy. Próbowałam być silna: czytałam książki, spacerowałam po parku, piłam kawę w samotności. Liczyłam dni. Tydzień minął boleśnie wolno. A potem – telefon. Sąsiadka. Pani Krystyna, nasza sąsiadka za ścianą.
— Ania, jesteś teraz poza domem? — zapytała z niepokojem w głosie. — Tak. A co się stało? — Dziś do Stanisława przyszła kobieta. Z torbami. I wygląda na to, iż została na noc. Słyszałam, jak o drugiej w nocy ktoś szedł do łazienki…
W tym momencie świat się zawalił. Coś ścisnęło mnie w piersi. Czy on już mnie zastąpił? Tydzień temu jeszcze razem piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o wakacjach… A teraz wpuszcza do domu obcą?
Następnego dnia nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Telefon milczał. Stanisław nie dzwonił, nie pisał. Wiedziałam, iż jeżeli zacznę dochodzenie, obróci to na moją niekorzyść. Powie, iż coś sobie wyobraziłam. Ale czułam – coś jest nie tak.
Po dwóch dniach nie wytrzymałam. Pojechałam. Bez zapowiedzi. Deszcz lał jak z cebra. Szedłam do naszego bloku z drżącymi kolanami. W domu paliło się światło. Drzwi były otwarte. Weszłam.
W kuchni – światło, kubki, rozłożona rolka materiału, nożyczki, nici. Przy stole – Stanisław. Naprzeciwko – smukła kobieta około czterdziestki. Coś omawiali, szkicowała na kalce.
Stałam, nie wierząc własnym oczom.
— Stanisław… — wydusiłam. — Kim ona jest?
Zadrżał, wstał, podbiegł do mnie:
— Ania! Wracasz wcześniej. To… to jest Maria. Jest projektantką. Chciałem ci zrobić niespodziankę.
— Niespodziankę? — powtórzyłam, nie dowierzając.
— Marzyłaś o własnej pracowni. Żeby nie szyć w kuchni, nie ukradkiem. Chciałem przerobić salon na twoją pracownię. Maria pomaga. Nie wiedziałem, jak to powiedzieć. Chciałem ukończyć wszystko i ci podarować.
Maria uśmiechała się cicho, zbierając materiały. Czułam, jak mi ulżyło. Jak całe napięcie tych dni zaczyna się rozpuszczać. Nie zdradził. Robił to dla mnie.
Podeszłam bliżej, przejechałam ręką po materiale.
— Naprawdę to dla mnie?
— Naprawdę. Chciałem, żebyś zrozumiała – nie tracę cię. Jestem obok. I chcę, żebyś była szczęśliwa. choćby z igłą i nitką, ale szczęśliwa.
Rozpłakałam się. Z ulgą. Ze wstydu za podejrzenia. Z miłości, która, jak się okazało, nigdzie nie zniknęła.
Od tamtego wieczoru już się nie rozstawaliśmy. Pracownia w naszym salonie to teraz mój mały świat. A Stanisław znów jest moim domem.
I wiesz… czasem, żeby zrozumieć, jak ważna jest dla ciebie rodzina, trzeba przejść przez strach przed jej utratą.