Między teściową a zdrowym rozsądkiem: jak Kinga postanowiła odejść od „maminsynka”
Kinga choćby nie przypuszczała, iż jej małżeństwo stanie się zakładnikiem trzeciej osoby — kobiety, która nazywała siebie „tylko troskliwą matką”. Z Piotrem poznała się już jako dojrzała, pewna siebie kobieta. Nie był przystojniakiem ani uwodzicielem, ale miał ciepłe spojrzenie, spokojny głos i — jak jej się wydawało — dobre serce. Zdobył ją nie wyglądem, ale tym, iż wydawał się autentyczny, cichy i opiekuńczy. Prawdziwe oblicze męża odkryła jednak dopiero, gdy w ich życiu pojawiła się teściowa — i zamieszkała w nim jak cień, bez zamiaru zniknięcia.
Kinga wiedziała, co znaczy być silną. Na studiach musiała kiedyś walczyć o swoje, gdy jedna z koleżanek próbowała podać jej pracę zaliczeniową jako swoją. Wtedy po raz pierwszy postawiła się i powiedziała głośno, co myśli. Od tamtej pory nie pozwalała już siebie deptać. Ta siła pomogła jej zbudować karierę, stać się niezależną i zadbaną. Podziwiano ją, ale też się jej obawiano. Kobiety — za szczerość, mężczyźni — za niedostępność. A jednak Piotr przebił się przez jej pancerz.
Ślub był skromny, ale pełen nadziei. Aż do ich pierwszych wspólnych urodzin. Wtedy teściowa, która zjawiła się jako pierwsza, zaczęła od pretensji: „Ty gospodyni, a tu taki bałagan!” — choć mieszkanie lśniło czystością. Potem oznajmiła, iż imprezy nie będzie — „będziemy świętować po rodzinnemu”. Kinga nie wytrzymała. Wyrzuciła teściową, a za nią męża, który stanął po stronie mamy. Impreza udała się i bez nich.
Piotr wrócił później z kwiatami i przeprosinami — „mama też cię pozdrawia”. Kinga wybaczyła. Ale wiedziała, iż to nie koniec, tylko chwilowy rozejm. Z czasem mąż zaczął coraz częściej bywać u matki, a ta, jakby zaczęła grę, stała się „przyjaciółką” synowej. To herbatkę zaprosi, to pomocy zażąda. Kinga chodziła, milczała, obserwowała. Aż do jednego telefonu.
„Pilna sprawa, przyjedź. I Piotrka zabierz!” — powiedziała teściowa. Spotkała ich w drzwiach: „Sprzątanie. Siostra przyjeżdża jutro. Zakupy — Piotrek, ty — mycie, gotowanie. Bez wygłupów, jak na twoich urodzinach”. Piotr, jak posłuszny chłopiec, tylko kiwał głową.
Kinga westchnęła. I spokojnie odparła:
— Oczywiście. Tylko u was nie ma chemii. A tu bez niej ani rusz.
— Mamy sodę… i musztardę — mruknęła teściowa.
— Nie, nie, wpadnę do domu, przyniosę wszystko, co trzeba. Piotrek niech idzie po zakupy.
Wróciwszy, Kinga nie zabrała ani kropli chemii. Tylko walizki — z rzeczami męża. Wniosła je do mieszkania teściowej i oznajmiła:
— Oto wszystko, co potrzebne. Tylko ja chyba u sąsiadki posiedzę. Chemia, wie pani, szkodliwa.
Teściowa, zaniepokojona zwłoką, sama postanowiła sprawdzić. Otworzyła drzwi — i oniemiała. W mieszkaniu panował chaos. Nie byle jaki — celowy, elegancki, perfekcyjny chaos. Porozrzucane ubrania, mąka, ślady na lustrach, podłoga wymusztrowana okruszkami i walizki w centrum tej sceny. Piotr stał z tyłu, zbity z tropu.
— Policję wezwę! — wrzasnęła teściowa.
Ale policja tylko rozłożyła ręce:
— Wszystko na miejscu. Bałagan to nie przestępstwo.
Kinga tej nocy nie odbierała telefonów. Zamknęła się w mieszkaniu, schroniła przed ich światem. Rano — do sądu. Złożyła pozew o rozwód. Dzielić nie było czego: wynajmowane mieszkanie, kilka rzeczy. Swoją starą kawalerkę Kinga wynajmowała — teraz na nią czekała.
Gdy w końcu musiała spotkać się z Piotrem, powiedziała spokojnie:
— Masz jedną żonę — swoją matkę. To z nią żyj. A ja chcę być żoną, nie służącą. I nie po to nauczyłam się siebie kochać, żeby znów o tym zapomnieć.
Odeszła. Bez awantur. Bez histerii. Po prostu — na zawsze.