Michalinka: Nieprawda, iż nikt nam nie pomoże

goniec.net 1 dzień temu

Przez długie lata, prawie przez całe życie, od czasu do czasu skarżyłam się (ale tylko do siebie), iż nigdy mi nikt nie pomógł, nikt niczego nie dał. Wręcz przeciwnie wszyscy czekali, aż ja im pomogę, albo coś dam.

I tak to u mnie gościła rodzina, ale i koleżanki, z Polski, jeden za drugim, wszyscy po pół roku, wszyscy pracowali na czarno, wszyscy odkładali, wszyscy na moim wikcie.
Na koniec zawsze były napięcia, bo oczekiwano ode mnie jakichś ekstra prezentów. I nikogo to nie obchodziło, iż ledwo zipię, i finansowo, i psychicznie.

Zrozumie mnie każdy, kto gościł kogoś nieżyczliwego z roszczeniami pod swoim dachem przez pół roku. A roszczenia były różnie dziwaczne. Koleżanka (pedagog z Polski) miała do mnie pretensję, iż zajmowała się dziećmi, a jej się marzyła praca biurowa; szwagier (prawnik) twierdził, iż jego kumpel w podobnej sytuacji (tzn. na zarobkowym wyjeździe do Stanów) sprzedawał buty sportowe w sklepie sportowym, a on musiał zapieprzać u pieczarkarza. Nie musiał, tylko chciał. A nie musiałby, gdybym mu tę kasę podarowała – tak mi kiedyś w złości powiedział. Nie jego brat miał mu podarować, tylko ja szwagierka miałam mu dawać, tak po trochu co miesiąc. Trele morele – sprzedawał buty sportowe w sklepie sportowym? I ani, angielskiego, ani nic o butach sportowych nie wiedział?
Podczas drugiej (zarobkowej) wizyty szwagierka oczekiwała, iż załatwię jej pracę przy sprzedaży alkoholu, bo taka praca jest najlepsza zgodnie z tym co jej jeden facet w samolocie powiedział. To, iż nie miała pozwolenia na pracę w Kanadzie, było małą niedogodnością, którą powinnam pokonać. Jak? Nie wiedziała. Ale to nie swojego brata obwiniała tylko mnie.

Takie były czasy, aż kiedyś raz córka mnie zapytała jak to jest, bo jak ja jadę do Polski to wszystkim kupuję prezenty, a kiedy z Polski do nas przyjeżdżają, to też im kupuję prezenty – to kiedy ja dostaję prezenty? No cóż, mnie się widocznie nie należało.
Dopóki dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie…

Aż nie zachorowałam. Ciężko. No cóż swój wiek, nerwy zszarpane. Zauważyliście, iż ostatnio (w końcu!) choćby współczesna medycyna dostrzega wpływ stresu na nasze zdrowie? Na całe szczęście. Dzięki Opatrzności Bożej i medycynie, powoli wychodzę z tego. Ale, tak dla ciekawości zapytałam mojego lekarza onkologa, ile te moje leczenie by kosztowało gdybym nie miała pokrycia? Holy Moly! Wyprzedałabym się z wszystkiego i dalej by nie starczyło. I wtedy ucieszyłam się, iż już nie mogę narzekać, iż nigdy nikt mi niczego nie dał! Gdybym w zeszłym wieku nie wylądowała w Kanadzie, już byłoby po mnie.
W Polsce osób starszych już tak intensywnie się nie leczy. Więc jednak ktoś mi pomógł.
A zawsze pomaga mi moja kotka Balbie. Nie odstępuje mnie na krok. Wiernie słucha podziwia wszystko co napiszę i jej przeczytam. Ale żarty na bok, bo przecież i tak zawsze i wszędzie jesteśmy pod opieką Opatrzności Boskiej.

Nie zapominajmy więc o tym oczekując pomocy ziemskiej.

[email protected], Toronto, 16 czerwca, 2025

Idź do oryginalnego materiału