Michał zamarł: z powodu drzewa smutno spoglądał na niego pies, którego rozpoznałby wśród tysiąca

polregion.pl 1 tydzień temu

Hej, słuchaj, właśnie wróciłem na starą wiejską drogę pod Krakowem. Pył unosił się leniwie, jakby sam nie chciał dalej iść. Zatrzymałem się przy zardzewiałym, krzywym płocie i wycisnąłem kluczyk, ale nie wstałem od razu z samochodu po prostu siedziałem, czując wibracje jeszcze pracującego silnika.

Piętnaście lat unikałem tego miejsca. A teraz w końcu przyjechałem. Po co? Sam nie do końca rozumiem. Może po to, żeby dokończyć rozmowę, której nigdy nie udało się dokończyć. Może po to, żeby poprosić o wybaczenie, choć już po latach trudno liczyć na odpowiedź.

No co, staruszku, mruknąłem pod nosem, przyjadłeś.

Obróciłem kluczyk, silnik zamilkł. Od razu wpadła na mnie gęsta, wiejska cisza, przesiąknięta zapachem suszonej trawy i starych wspomnień. W oddali szarpał się pies, a gdzieś skrzypnęła bramka. Ja wciąż siedziałem, jakby bał się wyjść i stawić twarz przeszłości.

W pamięci wyłonił się obraz: Waleria przy tej samej bramce machała na mnie pożegnanie. Odwróciłem się tylko raz. Jednokrotnie. I zobaczyłem, iż już nie macha, tylko patrzy, lekko przechylając głowę.

Wrócę, krzyknąłem wtedy.

Nie wróciłem.

Wysiadłem, poprawiłem kołnierz, ale kolana nagle zadrżały. Śmieszne sześćdziesiąt lat przeżyłeś, a wciąż boisz się spotkać twarz w twarz z własnym życiem, pomyślałem.

Brama już nie skrzypiała ktoś pewnie nasmarował zawiasy. Waleria zawsze narzekała: Skrzypiące drzwi to jak nerwowy tik. Kup już tę maść, Michał. Nie kupiłem.

Podwórko kilka się zmieniło. Tylko jabłoń się starzeje i wygina ku ziemi, a dom zdaje się oddychać ciszej, jakby miał dwa lata więcej. Na oknach nowe zasłony, nie walerijskie. Obce.

Poszedłem znaną ścieżką w stronę cmentarza. Tam miałem w końcu wypowiedzieć wszystko, co milczało przez te piętnaście lat.

Zatrzymałem się, jakby wryty w ziemię.

Z za brzozy patrzył na mnie pies. Ruda sierść, biała klatka, oczy, które kiedyś nazywałem złotymi. Nie była to przypadkowa kłapa to ta sama.

Szelma?… westchnąłem.

Pies nie podbiegł, nie zaszczekał. Po prostu patrzył, cicho, wyczekująco, jakby pytał: Gdzie byłeś przez cały ten czas? Czekaliśmy.

Powiększyło mi się oddech.

Szelma stała nieruchomo, cień, ale te oczy Waleria zawsze żartowała: Szelma to nasz psycholog. Przeczuwa ludzi. Patrzy w duszę.

Boże wyszeptałem. Jak ona jeszcze żyje?

Psy nie żyją tak długo.

Szelma podeszła powoli, ostrożnie, jak starsza kobieta z bólem w stawach. Powąchała moją rękę, odwróciła głowę, nie złość się. Po prostu wymamrotała psim językiem: Rozpoznałam cię. Ale przyjechałeś za późno.

Pamiętasz mnie? powiedziałem, nie pytając. Oczywiście, iż pamiętasz.

Szelma cicho zaszczekała.

Wybacz mnie, Walerio, szepnąłem przy nagrobku. Za strach, za ucieczkę, za tę bezsensowną karierę, pusty pokój i niekończące się wyjazdy. Za to, iż bałem się być przy tobie.

Siedziałem przy zimnym kamieniu i opowiadałem jej o życiu: o niepotrzebnej pracy, kobietach, które nie znalazły miejsca w sercu, o tym, iż chciałem kiedyś zadzwonić, a ciągle odkładałem. Brakowało czasu, odwagi, poczucia, iż jeszcze czekają.

W drodze wracałem już nie sam Szelma podążała za mną, jakby znowu włączała mnie w swój krąg, nie z radością, ale bez wrogości.

Do domu otworzyła się drzwi.

Kto tam? zapytała surowa, kobieca głos.

Na progu stała kobieta około czterdziestu lat, ciemne włosy związane w kitkę, poważna twarz, ale oczy walerijskie.

Ja Michał wymamrotałem. Kiedyś tu byłem

Znam cię przerwała. Anna. Córka. Nie rozpoznajesz?

Anna, córka Walerii z pierwszego małżeństwa, patrzyła na mnie, jakby każde słowo w środku płonęło.

Zeszła na dół, a Szelma od razu podeszła bliżej niej.

Pół roku mama nie ma powiedziała spokojnie. A wy gdzie byliście, kiedy chorowała? Kiedy czekała? Kiedy wierzyła?

Czułem się, jakby mnie uderzyło. Nie miałem słów.

Nie wiedziałem.

Nie wiedzieliście? uśmiechnęła się ironicznie. Wasze listy nie zniknęły. Mama je przechowywała, znała wszystkie adresy. Znaleźć cię nie było trudne. Po prostu nie szukaliście.

Zamilkłem. Co tu powiedzieć? Pisałem do niej w pierwszych latach, potem listy stały się rzadkie, zniknęły w pracy, delegacjach, w życiu innych. Waleria rozmyła się jak dobry sen, do którego nie wraca się już.

Czy ona… chorowała? wymusiłem.

Nie. Po prostu serce się zmęczyło czekaniem.

Powiedziała to z chłodnym tonem, co bolało jeszcze bardziej.

Szelma cicho wyła. Zamknąłem oczy.

Ostatnie, co mama powiedziała, dodała Anna jeżeli Michał kiedyś wróci, powiedz mi, iż nie jestem zła. Rozumiem.

Zrozumiała wszystko. Zawsze rozumiała. A ja nigdy nie zrozumiałem siebie.

A Szelma? Dlaczego była na cmentarzu?

Anna westchnęła powoli:

Codziennie tam chodzi. Siada obok, czeka.

Kolacja minęła w ciszy. Anna opowiedziała, iż jest pielęgniarką, zamężna, ale mieszka osobno życie się nie zgadza. Nie ma dzieci. Ma jednak Szelmę teraz to jej wsparcie, pamięć o mamie.

Czy mogę zostać tutaj parę dni? zapytałem.

Anna spojrzała prosto w oczy.

A potem znowu znikniesz?

Nie wiem przyznałem szczerze. Sam nie wiem.

Zostałem. Nie na jeden dzień, a na tydzień, potem dwa. Anna już nie pytała, kiedy odejdę. Chyba pojęła, iż ja sam nie wiem.

Naprawiałem płot, układałem deski, nosiłem wodę ze studni. Ciało boleło, ale dusza milczała spokojnie, jakby w końcu przestała się sprzeciwiać.

Szelma prawdziwie przyjęła mnie dopiero po tygodniu. Samej podeszła, położyła głowę na moim bucie. Anna, widząc to, powiedziała:

Ona ci wybaczyła.

Spojrzałem w okno, na psa, na drzewo, na dom, który przez cały czas tlił się walerijskim ciepłem.

A ty wybaczysz? szepnąłem do Anny.

Anna milczała długo, jakby ważyła każde słowo.

Nie jestem mamą w końcu powiedziała. Mi trudniej wybaczyć. Ale postaram się.

Szelma wciąż budziła się najwcześniej. Gdy niebo ledwo rozjaśniało się, cicho wymykała się z podwórka, jakby miała ważne zadanie. Najpierw nie przywiązywałem do tego wagi, ale potem zauważyłem, iż zawsze idzie w tym samym kierunku na cmentarz.

Ona tam chodzi codziennie wyjaśniła Anna. Od kiedy nie było mamy. Po prostu przychodzi, kładzie się obok i czeka do wieczora. Jak strażnik pamięci.

Pies pamięta mocniej niż człowiek. My potrafimy tłumić ból, wymyślać wymówki, przyzwyczaić się. Psy nie. One po prostu trzymają, kochają i czekają.

Rankiem tego dnia chmury przywarły nisko, jakby chciały spaść na dachy. Do południa lekko mżyło, a wieczorem niebo rozdarło się: wiatr, ulewka, grzmot. Strugi wdzierały się w okna, brzozy wyginały się, jakby szukały schronienia.

Szelma wciąż nie wróciła powiedziała Anna, wyjrzawszy w ciemność. Zwykle wraca na kolację. To już dziewiąta.

Patrzyłem w dół, deszcz zalewał wszystko drogę, ziemię, powietrze. Jedynie błyski błyskawic pozwalały zobaczyć kontury drzew.

Może się schowała rzuciłem, ale głos nie brzmiał przekonująco.

Jest stara powiedziała, ściskając pod oknem ręce. W taką pogodę boję się, iż coś się jej stało.

Masz parasol?

Oczywiście. podniosła brwi. Chcesz iść teraz?

Ja już ciągnąłem kurtkę.

jeżeli tam jest, nie odejdzie. Położy się, dopóki deszcz nie przestanie. W jej wieku przemoknąć całą noc to

Nie dokończyłem, ale Anna zrozumiała. Nie potrzebowała słów. Przekazała mi mały niebieski parasol z białymi stokrotkami śmieszny, ale najtrwalszy.

Droga na cmentarz zamieniła się w błotną rzekę. Latarka ledwo przebijała deszczową zasłonę. Parasolka zrywała się co kilka kroków. Kroczyłem, poślizgiem, przeklinając pod nosem, ale szedłem dalej.

Kurde, sześćdziesiąt lat i dalej kości trzeszczą jak stare drzwi. Ale muszę iść, bo muszę.

Brama przy grobach trzepotała na wietrze, zawiasy się odrywały. Weszedłem, rozświetliłem ziemię i zobaczyłem ją.

Szelma leżała przy grobie, oparta o drewniany krzyż. Cała mokra, ciężko oddychająca, ale nie odchodziła. Nie podniosła głowy, aż podszedłem bliżej.

Hej, dziewczyno ukląkłem w błocie. Co się stało?

W końcu spojrzała na mnie. Cicho, zmęczona, jakby mówiła: Nie mogę zostawić jej samej. Pamiętam.

Mamy już po mamie rzekłem, ledwo trzymając głos. Ale ty tu jesteś. Ja też. Jesteśmy razem.

Zdjąłem kurtkę, owinąłem Szelmę, wziąłem w ramiona. Nie opierała się nie miała już siły. Ja też trochę słabłem, ale to już nie miało znaczenia.

Przebacz nam, Walerio szepnąłem w nocny chłód. Przebacz, iż wróciłem za późno. I… iż nie potrafiłem jej zostawić.

Deszcz się skończył dopiero rano. Całą noc siedziałem przy kominku, trzymając Szelmę w kurtce, głaszcząc, rozmawiając szeptem, jakby to były chore dzieci. Anna przyniosła mleko, piesek trochę napił się.

Czy jest chora? zapytała.

Nie pokręciłem głową. Po prostu zmęczona.

Szelma przeżyła jeszcze dwa tygodnie. Cicho, spokojnie, nie oddalając się więcej niż na metr od mnie. Chroniła każdy moment.

Widziałem, jak jej ruchy zwalniają, oczy coraz częściej się zamykają. Nie było tam strachu, tylko pogodzenie i dziwna wdzięczność. Wiedziała, iż teraz może odejść w spokoju.

Rano wschodu położyła się przy wiatrołapie, położyła głowę na łapach i po prostu zasnęła. Znalazłem ją przy pierwszych promieniach.

Pochowaliśmy ją obok Walerii. Anna od razu się zgodziła powiedziała, iż matka uśmiechnęłaby się na taką scenę.

Wieczorem podała mi kluczki.

Wydaje mi się, iż mama chciałaby, żebyś tu został. Nie wyjeżdżał.

Patrzyłem na metal, przyciemniony przez lata. Ten sam klucz, który kiedyś leżał w kieszeni, zanim odjechałem i zostawiłem wszystko za sobą.

A ty? spytałem cicho. Chcesz, żebym został?

Anna westchnęła, a w tym westchnieniu było tyle lat, których nie lubiliśmy.

Tak skinęła głową. Chcę. Dom nie może stać pusty. I potrzebuję ojca.

Ojciec. Słowo, którego całe życie się bałem. Nie dlatego, iż nie chciałem, tylko dlatego, iż nie umiałem. Ale może, kiedy jeszcze żyjemy, nigdy nie jest za późno, żeby się nauczyć.

Dobrze powiedziałem. Zostanę.

Miesiąc później dom w mieście został sprzedany, a ja przeprowadziłem się na stałe. Sadziłem grządki, naprawiałem dach, malowałem ściany. Cisza wokół nie przytłaczała już, była jak oddech ziemi.

Często chodziłem na cmentarz, rozmawiałem z Walerią i Szelmą, opowiadałem im o dniu, o pogodzie, co dziś posadziłem, o ludziach z wioski.

I czasami miałem wrażenie, iż naprawdę słuchają. I z tej myśli wyrastała spokój, którego nie czułem od dawna.

Koniec. Mam nadzieję, iż ci się podobało. Daj znać, co myślisz.

Idź do oryginalnego materiału