Miała zapłacić 270 zł, fryzjer policzył prawie 600. "Mój salon, moje zasady". Aby na pewno?

kobieta.gazeta.pl 3 dni temu
Na wizytę u fryzjera czasem czekamy dobrych kilka miesięcy. To dzień dla nas, mamy poczuć się zaopiekowane i zadowolone z nowego wyglądu. Sama przyjemność, prawda? Otóż różnie to bywa. Boleśnie przekonała się o tym klientka pewnego salonu z Bydgoszczy.
Jej historię opowiedział Bartosz Skrobisz znany wielu jako SynMojegoTaty. W krótkim nagraniu na TikToku wyjawił, co poszło nie tak podczas wydawałoby się, zwykłej wizyty u fryzjera. "Mnie dziwi fakt, iż nikt nie idzie z tym do sądu. Ludzie, to są takie odszkodowania" - podpowiadają internauci. Ale od początku.


REKLAMA


Zobacz wideo Joanna Jabłczyńska o prawach dziecka, które naruszano na planach zdjęciowych. Fryzjerka przypaliła jej ucho na sesji z Marcinem Tyszką


Fryzjer policzył usługę na 580 złotych. "Nie mam obowiązku każdemu z osobna przed usługą wyliczać". Aby na pewno?
Klientka zapisała się na wizytę za pośrednictwem popularnej platformy. Chciała zakryć siwe włosy i zaproponowała fryzjerowi swoje rozwiązania, ten jednak się z nią nie zgodził i wykonał koloryzację po swojemu. Dodatkowo zasugerował skrócenie włosów, klientka zgodziła się na same końcówki. Całość według aplikacji miała kosztować 270 zł. A jaki był efekt? Siwe pasma nie zostały zatuszowane, a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej uwidocznione. W przypadku końcówek ucięło się trochę więcej, tak jakieś 20 cm. To jednak nie koniec "przyjemności". Jeszcze większego szoku klientka doznała przy kasie. Okazało się, iż za usługę fryzjer policzył 580 zł - 330 zł za farbowanie oraz dodatkowe 140 zł za skrócenie włosów i 120 za specjalną odżywkę. Niestety nie poinformował o tym klientki zawczasu.
- Nie zgodziliśmy się na to. Powiedzieliśmy, iż efekt jest tragiczny, a cena wyssana z palca i zapłaciliśmy dokładnie tyle, na ile się umawialiśmy przez aplikację - mówi autor nagrania. Dodał także, iż po wizycie fryzjer zaczął kontaktować się z klientką za pośrednictwem bardzo nieprzyjemnych sms-ów: "Brak klasy było u pani widać od wejścia. Proszę mnie nie obrażać, tylko przelać pieniądze. Mój salon, moje zasady i moje ceny. Jak pani szuka oszczędności, to może na jedzeniu pani oszczędzi (...) Tak to jest, jak ktoś chce jeździć mercedesem, a ma możliwości na fiata. (...) Nie mam obowiązku każdemu z osobna przed usługą wyliczać, ile zapłaci".


Czy można reklamować usługę fryzjerską? "Ludzie, to są takie odszkodowania"
Okazuje się jednak, iż nie jest to prawdą. Skrobisz skontaktował się z prawnikiem z UOKiK-u, który wyjaśnił mu, iż fryzjer jest zobowiązany do poinformowania nas o każdej dodatkowej płatnej usłudze i każdym podniesieniu ceny w trakcie usługi. Potwierdza to także prawniczka Izabela Pączek: "Kiedy udajemy się do kosmetyczki bądź fryzjera, pomiędzy nami a osobą wykonującą dany zabieg dochodzi do zawarcia umowy w sposób dorozumiany w formie ustnej. (...) o ile usługa została wykonana wadliwie, powołując się na przepisy kodeksu cywilnego, możesz zażądać obniżenia ceny takiej usługi, zwrotu pieniędzy, ewentualnie usunięcia wady, o ile oczywiście jest to możliwe".


o ile okaże się, iż na skutek źle wykonanej usługi jesteś zmuszona/y korzystać z usług lekarza czy przyjmować medykamenty, wówczas masz prawo do odszkodowania, a także zadośćuczynienia za poniesione krzywdy (ból, cierpienie fizyczne i psychiczne)
- czytamy w artykule opracowanym przez prawniczkę.
Nie brakuje żywych przykładów, jak może się zakończyć źle wykonana usługa fryzjerska. "Dziewczyna przyszła podciąć włosy do jednego salonu, chciała dosłownie 5 cm, a fryzjerka jej obcięła ponad 20 cm. Dziewczyna wróciła z płaczem do domu, jej matka poszła z nią na policję. Sprawa zajęła około roku, ale laska dostała 560 tysięcy odszkodowania" - napisała jedna z internautek pod filmikiem. Jako fryzjerka podzieliła się także profesjonalnym spojrzeniem na tę sprawę: "Uczyli nas, iż jeżeli zrobimy coś na własną rękę bez ustaleń z klientem, to mamy lipę. Mnie dziwi fakt, iż nikt nie idzie z tym do sądu. Ludzie, to są takie odszkodowania...".


Reklamacja u fryzjera. "Zamiast 800 zł, zapłaciłam 2000"
Być może ta wiedza pomogłaby wielu osobom, które wyszły z salonów fryzjerskich z płaczem. A i takich historii nie brakuje w komentarzach. "Zamiast 800 zł za wizytę, zapłaciłam 2000. Fryzjer mówi: a dam jeszcze coś i jeszcze coś i przy kasie nagle ZONK. 2100 zł. W sumie to spodziewałam się, iż dopłacę (chociaż nie wspominał), ale myślałam, iż z 200 zł" - pisze jedna z internautek. "Też się nacięłam na jedną fryzjerkę. Umawiałyśmy się na 500 zł na dekoloryzację z ciemnego brązu na rudy. Co chwila jej coś nie pasowało, a to kolor nie taki, a to coś tam. Rozjaśniła mi do białego, spaliła włosy i jeszcze chciała za to osiem stów" - pisze kolejna osoba.
Zupełnie inaczej było w przypadku naszej rozmówczyni, która również ma za sobą niezbyt przyjemną wizytę, ale w drugą stronę. - Szkoda mi było wydawać minimum 150 zł na samo podcięcie końcówek, wiec znalazłam tańszy salon, w którym zrobiłam to za 80 zł. Ale już w pierwszej chwili wiedziałam, iż trzeba było jednak pójść do bardziej profesjonalnego salonu. Może nie jestem jakaś włosomaniaczką, ale dbam o swoje włosy i wiem, co jest dla nich dobre.


Pani fryzjerka, myjąc mi głowę, tak szorowała skórę i włosy, iż już wiedziałam, iż będą połamane już po samym myciu. Potem czesała tak agresywnie, iż brwi same leciały mi do góry. Suszarką prawie przypaliła mi skórę w kilku miejscach. Sam efekt był okej, ale umówmy się, podcięcie końcówek to podstawa. Więcej tam nie wróciłam
- mówi. - Znalazłam za to porządny salon fryzjerski i świetnego specjalistę, który doskonale rozumie moje potrzeby, służy poradą i wcale nie naciąga na jakieś dodatkowe usługi. Bywam u niego dosłownie dwa razy na rok, bo tak mnie ścina i koloryzuje, iż efekt trzyma się naprawdę świetnie - podsumowuje nasza rozmówczyni. A czy wy macie za sobą nieudane wizyty u fryzjera? Co robicie, gdy nie podoba wam się efekt końcowy? Zachęcamy do udziału w sondzie i komentowania.
Idź do oryginalnego materiału