Miał inne kobiety, ale nie planował opuszczać rodziny

newsempire24.com 2 dni temu

*Dzisiaj w moim dzienniku…*

Wszystkie przyjaciółki powtarzały Karolinie, iż oszalała. Ona sama też to wiedziała, ale choćby ta świadomość nic nie zmieniała. Jej uczucia do męża wygasły dawno temu – rozpłynęły się między praniem, obiadami, niewyspaniem i wieczną pracą. Kiedyś biegła do domu na skrzydłach miłości, teraz szła jak automat – zmuszała się, by choć dotrzeć. W wieku czterdziestu lat wyglądała na pięćdziesiąt, i nie było w tym ani krzty przesady.

Jedyną osobą, która ją naprawdę rozumiała, była… teściowa. Helena Stanisławowa. Kobieta o twardym charakterze, ale o złotym sercu. Przyjechała do Warszawy z małego Sandomierza, żeby przejść leczenie niedostępne w ich okolicy. Zamieszkała w dawnym pokoju wnuczki, dziesięcioletniej Zosi, i pomagała z opieką, bo Karolina od rana do nocy była w pracy.

A mąż? Ach, Marek. Zachowywał się, jakby z wiekiem w głowie zagnieździł mu się ten przeklęty “diabeł w spodniach”. Wracał późno, czasem nad ranem, śmierdział tanimi perfumami, tłumacząc to “nową wodą po goleniu”, choć całe osiedle wiedziało, iż ma kogoś na boku. I nie jedną.

Mylił imiona. Nazywał Karolinę Kasią, potem Anią, a czasem choćby Dorotą. Za każdym razem z tym samym bezczelnym uśmieszkiem: no i co, przyłapaliście mnie, co w związku z tym? choćby się nie krył. “No taki już jestem” – mówiło jego spojrzenie.

Wszystko trwałoby pewnie wiecznie, gdyby pewnej nocy telefon nie wrzasnął w przedpokoju. Nowa kochanka Marka szukała swojego “misia” i z pretensjami pytała: gdzie on jest? Czemu nie odbiera? Karolinę zatkało – nie przez telefon, ale przez to, jak łatwo ta obca kobieta wdarła się w jej dom, w jej noc, w jej życie.

Kiedy Marek zjawił się nad ranem, z twarzą po kacu, Karolina nie wytrzymała. Jego rzeczy wyleciały na korytarz z taką siłą, iż choćby ich kot schował się pod łóżko. On próbował się tłumaczyć:

– No dobra, mam inną, ale nie zamierzam odchodzić! Mamy dzieci. Mama jest chora. Jesteśmy rodziną!

Ale Helena wyszła ze swojego pokoju i pierwszy raz od lat podniosła głos:

– Jak chcesz być z inną, to idź. Ale daleko stąd. Ja sobie znajdę gdzie mieszkać. Zostało mi tylko kilka zabiegów. A Zosia ma niedługo sprawdziany. Dosyć już tego cyrku. Wszyscy zasługujemy na normalność!

Karolina próbowała protestować – to przecież jej dom, jej decyzja. Ale teściowa była nieugięta:

– Nie wtrącam się, ale dopóki tu jestem, nie pozwolę, by mieszkanie zmieniło się w burdel. Niech się pakuje. Ja jeszcze posiedzę do piątku, znajdę pokój. Reszta – wasza sprawa.

Pod wzrokiem starszego syna Marek, mrucząc pod nosem, wpychał koszule do torby. Było mu głupio. Upokarzająco. Ale sprawiedliwie.

Po jego wyjściu Karolina po raz pierwszy od lat poczuła cis którzy. Prawdziwą ciszę. Nikt nie krzyczał, nie dzwonił o trzeciej nad ranem, nie domagał się kolacji. Teściowa odwiedzała ich raz w tygodniu, przynosząc Zosi drożdżki i miejskie plotki. A Karolina nagle zauważyła, iż budzi się bez tego dławiącego uczucia w gardle. choćby w lustrze zaczęła się inaczej widzieć.

Ale gdy leczenie Heleny dobiegło końca i szykowała się do powrotu do Sandomierza, w drzwiach stanął Marek. Z bukietem. Z miną winowajcy. Ze słowami, od których Karolinie zamarło serce:

– Wybacz. Ona mnie wyrzuciła. Zrozumiałem swia błąd. Daj mi szansę? Zacznijmy od nowa.

Helena, już w płaszczu i z walizką, spojrzała na synową:

– Decyzja należy do ciebie. Nie będę się wtrącać. Ale musisz pomyśleć nie o tym, kogo żal, tylko o sobie.

I wzięła wnuczkę za rękę, odchodząc do kuchni.

A Karolina stała w przedpokoju, patrząc na mężczyznę, który ją zdradził nie raz. Na człowieka, który był jej rodziną, a teraz stał się tylko gościem. I wiedziała jedno – teraz tylko od niej zależy, co dalej.

*Dzisiaj zrozumiałem, iż czasem trzymanie się przeszłości to jak noszenie zepsutego zegarka – ciągle pokazuje ten sam czas, ale nigdy nie prowadzi do przodu.*

Idź do oryginalnego materiału