Drogi Dzienniku,
Mgła się rozproszyła. Ostatnio wiele myślę o własnym życiu. Czuję się znudzona codziennie to samo. Mam rodzinę: męża Eugeniusza i dwóch synów Mateusza i Kacpra, którzy od lat są najlepszymi w szkole.
Wstałam wcześnie, usłyszałam w sypialni regularne uderzenia zegara. Za oknem ledwie wschodziło słońce. Nie mogłam już zasnąć, leżałam i w głowie krążyły plany nowego dnia.
Teraz wstanę i kolejny dzień minie tak samo, jak wszystkie poprzednie, pełen obowiązków pomyślałam. Udoję krowę Zosię, nakarmię ją i wypuszczę do stada, potem nakarmię resztę zwierząt. Potem zrobię śniadanie dla męża i dzieci, obudzę ich, zawiozę chłopców do szkoły, a Eugeniusza do pracy. A dziś muszę jeszcze podkopać ziemniaki, inaczej wyrośnie nam zbyt duży.
Zaczęłam od domowych obowiązków, a w głowie wciąż brzmiały myśli:
Dzisiaj trzeba wyprać, posprzątać podwórko, wytrzeć kwiaty i zamiatać, już od dawna nie robiłam tego w ogródku. Ech, moje życie jest monotonne, same obowiązki Dzień ruszył.
Eugeniuszu, wstawaj, już po czasie lekko szturchnęłam go w ramię, ale wciąż spał.
Tak, już wstaję odparł, przewracając się na plecy.
Dzieci, wstawajcie, czas jeść śniadanie i iść do szkoły. Mateusz, nie odwracaj się, i tak musisz wstać. Kto cię zamiast mnie odprowadzi? Ty, leniwy, idź wcześniej spać mruknęłam niegroźnie. Najmłodszy Kacper już podskoczył, był lekki na nogi, a Mateusz przeciągał się.
W końcu rozesłałam wszystkich do ich zajęć, wzięłam się za pranie i rozwiesiłam czyste rzeczy na podwórzu. Dziś miałam nieco przygnębiający nastrój, nie potrafiłam wskazać przyczyny, ale zauważyłam, iż od jakiegoś czasu nie jestem zadowolona ze swojego życia.
Zaczęłam pielęgnować kwiaty, gdy podwórze odwiedziła Halina, sąsiadka energiczna i szybka w działaniu. Zawsze krzycza i poucza swoich podopiecznych, a jej głos słychać choćby w moim podwórku.
Halino, co wczoraj wieczorem się stało? zapytałam.
Mój Fiolek przyszedł, adekwatnie nie przyszedł, a raczej wlecze się do domu. Cały wieczór czekałem, bo trzeba było przesunąć szafę, a on jest ciężki choćby rano mu przypomniałem, a on O nie, nie mogłem patrzeć na niego, bo znowu poszedł do Ignacego, a tam zawsze jakaś domowa wytwórnia i niekończąca się gromada gości. Twojego Eugeniusza nie widziałam pijącego, nigdy nie widziałam go pod wpływem.
Halina zazdrościła mi spokojnego życia, bez krzyku i hałasu na podwórzu, czego ona nie miała. Widząc smutną sąsiadkę, zapytała:
Zosiu, czemu jesteś taka smutna, nie uśmiechasz się, coś cię przygnębia?
Westchnęłam, usiadłam na ławce, a Halina usiadła obok.
Nie wiem, Halino, coś mnie przytłoczyło. Wydaje mi się, iż całe interesujące życie przelatuje obok mnie, iż wszystkie interesujące wydarzenia dzieją się gdzieś indziej, a inni żyją lepiej, szczęśliwiej, barwniej. Chciałabym coś zmienić, nie tak jak w filmie, ale przynajmniej tak, jak inni z naszej wsi.
Och, Zosiu, nie ma co się skarżyć. U ciebie wszystko płynie gładko, spokojnie. Czego ci jeszcze brak?
Widzisz Mariankę? Jej mąż Wiktor jest przystojny, zawsze chodzą razem, całują się publicznie. Marianka pracuje jako główna księgowa, ubiera się elegancko. To nie życie, to bajka Wiktor jeździ autem, na urodziny przynosi czerwone róże z miasta. Często w mieście, nie nudzi się. Życie Marianki wydaje się pełne przygód.
Halina przerwała:
Tak, właśnie. Siedzisz w domu, nie pracujesz, więc ich nie widzisz. A Wiktor to prawdziwy zalotnik, niejedną suknię przeoczający. Marianka wie o tym i stara się wyglądać dobrze, kupuje nowe rzeczy, ubiera się dla męża. On jest jak kot w marcu kocha ją, ale w domu potrafi być surowy. To nie bajka, to tylko pozory.
Rozmyślając, dodałam:
W porządku, nie ma sensu zazdrościć Mariance. Ale weźmy na przykład Tamarę. Jej mąż Andrzej ją kocha, dba o nią i syna. Zabiera ją na kurorty, to prawdziwa miłość. Tamarą jestem szczęśliwa A ja mam nudne, monotonne życie.
Halina odpowiedziała:
Zosiu, nie tak. Andrzej nie pije, jest pracowity. Ich starszy syn jest chory, ale młodszy Antek chodzi do szkoły, jest świetny.
Potwierdziłam:
Wiem, ich syn jest chory, nie wiem jaka to choroba. Mieszkają na Dolnej ulicy, pod koniec wsi. Andrzej jest dobry, a Eugeniusz o nim dobrze mówi. Znam Tamarę, chodziliśmy razem do szkoły, zaraz po maturze wyszła za Andrzeja. Kochali się w szkole.
Halina dodała:
Starszy ich syn, Wiktor, jest bardzo chudy, jego rówieśnicy są w ósmej klasie, a on zachowuje się jak siedmiolatek. Nie rośnie w głowie. Nie wiem, jaka choroba, ale jeżdżą go do sanatorium, a tam dostają bezpłatne leczenie. Niech Bóg nie pozwoli, by taki kurort miał im szansę.
Zgodziłam się:
Masz rację, Halino, nie wszyscy mają szczęśliwe życie. Kataryna, piękna i pożądana, przyciąga wszystkich mężczyzn. choćby z sąsiedniej wsi przyjeżdżają na motocyklach, przynoszą jej kwiaty i czekolady. W niedzielę wyszłam ze sklepu, zobaczyłam ją w stroju, trzymając bukiet i dużą paczkę czekolad, mówiąc iż podarował jej Iwan z sąsiedniej wsi.
Halina podśmiała się:
Mówią, iż nasz wójt potajemnie odwiedza ją, a jego żona nie wie. Gdyby się dowiedziała, Kataryna zostanie bez włosów, bo żona jest złośliwa.
Zastanowiłam się jeszcze chwilę, po czym dodałam:
Kataryna żyje wesoło, ale ma już trzydzieści pięć lat, przyciąga kochanków na motocyklach i samochodach, dostaje prezenty, ale nie zamierza się żenić. Czas płynie, młodość odchodzi, a ona wciąż sama. Pewnie płacze w poduszkę, chociaż nikt tego nie widzi.
Halina pokiwała głową:
Masz rację, Zosiu. Nie wszystkie kobiety są naprawdę szczęśliwe, a ja im zazdroszczę. Może mgła zasłania mi oczy.
Rozmawialiśmy długo, aż Halina poszła do domu. Ja wzięłam motykę i poszłam przyozdabiać ziemniaki w ogródku. Dzieci wróciły ze szkoły, nakarmiłam je, przywitałam się z krową Zosią i ją dojułam. Eugeniusz wrócił z pracy, zjadł obiad i tak minął kolejny zwykły dzień cicho i spokojnie, jak zawsze.
Nocą nie mogłam zasnąć, w końcu zasnęłam z trudem, a w śnie pojawiła się moja zmarła babcia Jadwiga. Wyszła z mgły i powiedziała:
Zosiu, nie gniewaj się na Boga, nie narzekaj na los. Próby przychodzą do nas w miarę naszych sił, a w twoim życiu nie było ich za dużo. Żyj dalej swoim życiem
Obraz babci rozwiał się w mgle, a ja obudziłam się. Poczułam wstyd, iż narzekałam, zazdrościłam sąsiadom, ubolewałam nad sobą.
Świt już wstawał. Leżałam w łóżku, obok mnie chrapał mąż, zegar tykał. Wstałam, założyłam chustę i wyszłam na podczerwień. Mgła się rozpraszała, rosą lśniła trawa, dzień zapowiadał się pięknie.
Jak pięknie żyć pomyślałam radośnie. Wszystko jest w porządku Przez cały czas żyłam w mgłach, patrząc na innych z zazdrością i wyobrażając sobie ich życie. Nie miałam pojęcia, jak naprawdę żyją ludzie. Marząc o szczęściu sąsiadów, nie zauważyłam, iż własne szczęście już dawno jest przy mnie. Kochający mąż Eugeniusz, nigdy mnie nie zrani, kochani synowie, którzy świetnie radzą sobie w szkole, a drobne problemy są niczym w porównaniu z tym, co naprawdę ważne. Jak dobrze, iż mgła się rozproszyła.
Wróciłam do domu, zdjąłam chustę, zajrzałam do pokoju dzieci, poprawiłam kołderkę Maćkowi. Powoli nabrałam sił, a życie toczy się dalej.











