Chcę leżeć, a siedzenie z dziećmi to kobiece zajęcie! oświadczył mąż i przymknął oczy. Ale już po dwóch godzinach gorzko pożałował tych słów.
Wyobraźcie sobie taką scenę: czekałam na ten urlop w Turcji jak na zbawienie. Ostatnie pół roku w pracy było prawdziwym koszmarem. Wracałam do domu wykończona jak cytryna, a tam zaczynała się druga zmiana: lekcje, kolacje, sprawdzanie dzienników.
To ja znalazłam ten hotel, złapałam okazyjne bilety, spakowałam trzy walizki, nie zapominając choćby o ukochanym pluszowym misiu sześcioletniego synka i powerbanku dla tabletu dziewięcioletniej córki. Byłam mózgiem całej tej operacji o kryptonimie Rodzinny wyjazd.
I oto wylądowaliśmy. Morze, słońce, dzieci wrzeszczą z zachwytu. Wydawałoby się oto szczęście, można odetchnąć z ulgą. Ale mój mąż Wojtek, cóż, miał na ten temat własne zdanie.
Z miną zwycięzcy rzucił się na leżak, nasunął ciemne okulary, wbił wzrok w telefon i zapadł w stan letargu. Jego jedyną funkcją było co jakiś czas przewracanie się, żeby opalenina była równomierna.
Dzieci, oczywiście, to istne perpetuum mobile. I wszystkie te mamo, daj, mamo, chodź, mamo, zobacz padały wyłącznie pod moim adresem. Wojtek udawał, iż go to nie dotyczy. Krótko mówiąc, drugiego dnia zrozumiałam, iż mój wymarzony urlop zamienia się w wyjazdową pracę, tylko w gorętszym klimacie.
Pewnego dnia zauważyłam na stojaku reklamę miejscowego spa. Dwie godziny rajskiej przyjemności: czekoladowe zawijanie i relaksujący masaż. Dziewczyny, mało nie spadłam z krzesła na samą myśl o tym. Praktycznie poczułam ten zapach czekolady. To był znak! Zasłużyłam na to.
Podeszłam do męża, który drzemał sobie spokojnie, i najsłodszym głosem poprosiłam: Wojtku, posiedź z dziećmi parę godzin, dobrze? Tak bardzo chcę iść na masaż. Po prostu ich dopilnuj.
Leniwie otworzył jedno oko i wypalił zdanie, które przejęło mnie do szpiku kości.
Ola, ty poważnie? Siedzenie z dziećmi to kobiece zajęcie! Ja jestem na urlopie, cały rok harowałem, żeby tu przyjechać. Chcę spokojnie poleżeć.
Powiedział to i znów zamknął oczy, demonstracyjnie pokazując, iż rozmowa skończona.
Obraźliwe? I jak! Przecież ja też cały rok pracowałam jak wół! Stałam przed nim, a w głowie eksplodowała lawina gorąca, jądrowa, niepohamowana. Ale nie krzyczałam, nie wymachiwałam rękami ani nie lałam łez. Po co? Słowa i tak nic by nie zmieniły.
Wzrok przypadkiem padł na wesołą gromadkę animatorów. Jaskrawe stroje, chusty, uśmiechy od ucha do ucha prawdziwi piraci. I wtedy przyszła mi do głowy genialna myśl trochę zuchwała, z nutką awanturnictwa, ale absolutnie zasłużona.
Decyzja dojrzała w sekundę. Z najuroczystszym uśmiechem podeszłam do chłopaków w pirackich strojach. Dzień dobry! zaśpiewałam prawie czule. Mam do was delikatną prośbę. Widzicie tego gościa na leżaku? To mój mąż. Dziś ma swoje święto w głębi duszy jest kapitanem. Ale strasznie nieśmiały. Kłamałam z anielską miną, choćby się nie zaczerwieniłam. Animatorzy z zaciekawieniem spojrzeli na Wojtka. Chciałabym zrobić mu niespodziankę. Byłoby cudownie, gdybyście wybrali go na głównego bohatera dzisiejszego questu w roli prawdziwego kapitana.
Dla pewności wsunęłam jednemu z nich banknot żeby wszystko było fair. Jego oczy zabłysły jeszcze jaśniej. Już się robi! zameldował, oddając piracki salut. Wasz kapitan dostanie swoją gwiazdową chwilę!
Wróciłam do leżaka, poczułam się jak strateg najwyższego szczebla i przygotowałam się na spektakl. I oto, dosłownie po kilku minutach, do naszego leżaka, gdzie mój zmęczony mąż błogo spał, podeszła kolorowa delegacja.
Jeden z animatorów uroczyście chwycił mikrofon i donośnym głosem ogłosił całemu hotelowi: Uwaga, uwaga! Szukaliśmy najodważniejszego, najmądrzejszego, najdzielniejszego kapitana i znaleźliśmy! Witajcie naszego bohatera tatę Wojtka!
Co się wtedy działo! Wojtek poderwał się, oczy na wierzchu, bełkotał coś niewyraźnie. Dzieci, Kasia i Maciek, wrzeszczały: Hura! Tatuś jest kapitanem! i już nakładały mu na głowę piracką chustę. Próbował tłumaczyć, iż to pomyłka, iż po prostu odpoczywa. Zaczął ściągać koszulkę, ale było za późno. Animator mrugnął do mnie, poklepał Wojtka po ramieniu: Kapitanie, naprzód! Skarb nie będzie czekał! Odrzec się przed wszystkimi gośćmi hotelu? To byłaby kompromitacja.
A ja tymczasem stałam już przy wejściu do spa, owinięta w biały szlafrok, i z uśmiechem pomachałam mężowi na pożegnanie, znikając za drzwiami w świecie czekoladowych zawijań i błogiego relaksu.
Wojtek sumiennie wykonał swoją misję biegał, rozwiązywał zagadki, szukał skarbu i znalazł. Wrócił zmęczony, spocony, ale szczęśliwy, otoczony dziećmi, które patrzyły na niego z podziwem.
Wieczorem niewinnie zapytałam: No i jak, kapitanie, popływało? Warknął coś pod nosem. Usiadłam obok, pogładziłam jego rozczochrane włosy i szepnęłam: Jesteś moim najlepszym mężem. Zobacz, jak dzieci są z ciebie dumne, jak cię kochają.
Przeniósł wzrok z dzieci, które układały na łóżku muszle, na mnie i pierwszy raz tego dnia szczerze się uśmiechnął. No co ty zawstydził się. Tylko trochę się pobawiłem.
W jego oczach zapaliła się iskra ciepła, prawdziwa. Do końca urlopu, wyobraźcie sobie, pomagał mi z dziećmi bez przypominania. Jakby ktoś zdjął z niego pancerz.
Wiecie, czasem mężczyźnie wystarczy wręczyć mapę skarbów, zawiązać chustę na głowie i delikatnie popchnąć we adekwatnym kierunku z miłością, bez słów.