Gorące słońce chyliło się ku zachodowi, malując puszczę w złocisto-pomarańczowe barwy. Turyści wracali do obozowiska po długim dniu zwiedzania, gdy jeden z nich dostrzegł dziwny ruch nad brzegiem rzeki. W mętnej wodzie miotała się potężna sylwetka, a gdy mężczyzna wytężył wzrok, zrozumiał to łoś. Dumny król puszczy, zwykle tak silny, teraz tonął w głębokiej wodzie, walcząc rozpaczliwie o życie.
Tadeusz Kowalski od razu pojął, iż coś jest nie tak. Łosie przecież potrafią pływać, ale ten wyraźnie był ranny i wycieńczony. Gdy inni zastygli w przerażeniu, on nie zawahał się ani chwili. Zrzucił plecak i aparat, po czym rzucił się do wody.
Zimna rzeka przywitała go silnym nurtem. Wyciągnięcie łosia na brzeg wydawało się niemożliwe jego ciało było ciężkie, a mokre futro ciągnęło w dół. Tadeusz napinał wszystkie mięśnie, z każdą sekundą oddychając coraz ciężej. Ale myśl, iż to majestatyczne zwierzę zginie na jego oczach, dodawała mu sił. Chwycił łosia za szyję i z ogromnym wysiłkiem wyciągnął go na brzeg.
Łoś leżał nieruchomo, jego pierś się nie poruszała. W desperacji Tadeusz uklęknął obok i zaczął uciskać jego klatkę piersiową. Dłonie mężczyzny naciskały raz po raz, mimo iż mięśnie paliły go od wysiłku. W uszach szumiała krew, ale nie przestawał.
Minęło kilka długich, męczących minut. Wtedy nagle ledwo zauważalny oddech. Potem kolejny. Ciało łosia drgnęło, a jego wielkie, ciemne oczy otworzyły się powoli.
Tadeusz odskoczył. Gdy zwierzę, chwiejąc się, stanęło na nogi, jego serce zamarło. Myślał, iż to koniec przecież przed nim stał potężny dziki zwierz, który mógł w każdej chwili zaatakować. Instynkt powinien wziąć górę.
Lecz wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Łoś zrobił krok w jego stronę, potem drugi. Tadeusz zamarł, nie śmiąc oddychać. Nagle olbrzymie zwierzę pochyliło głowę i polizało go po dłoni.
Potem po twarzy. Jego szorstki język był zaskakująco ciepły i żywy. To było jak podziękowanie ciche, ale wyraźne.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy człowiek i dzikie zwierzę, połączeni chwilą walki o życie. W końcu łoś odwrócił się powoli i odszedł w głąb lasu, gdzie zniknął w gęstwinie.
Tadeusz długo stał w milczeniu, czując, jak bije mu serce. Tego dnia nie tylko uratował łosia. Doświadczył czegoś, co na zawsze zmieniło jego spojrzenie na świat iż choćby w dzikiej naturze, w najciemniejszej godzinie, może zajaśnieć iskra wdzięczności.