Grupa turystów wyruszyła na wędrówkę po malowniczej Puszczy Białowieskiej. Rozbili namioty, rozpalili ognisko, śmiali się, śpiewali piosenki i cieszyli wypoczynkiem. Wszystko było idealne, dopóki ktoś nie zauważył, iż brakuje jednego z nich trzydziestopięcioletniego Jakuba Nowaka.
Najpierw pomyśleli, iż pewnie odszedł zrobić zdjęcia i zaraz wróci. Ale minuty mijały, a niepokój rósł.
Tymczasem Jakub szedł przez las z aparatem w dłoni. Zauważył rzadki kwiat przy ścieżce zatrzymał się, zrobił kilka ujęć, a gdy podniósł głowę, z przerażeniem zorientował się, iż ścieżka zniknęła. Rozejrzał się wszędzie gęste zarośla.
Hej! krzyknął. Jestem tutaj!
Odpowiedziała mu tylko cisza. Zaczął iść na oślep, licząc, iż usłyszy głosy albo zobaczy dym ogniska, ale z każdą minutą gubił się coraz bardziej. Woda w butelce gwałtownie się skończyła, jedzenia nie miał wcale. Las ciemniał, robiło się zimno, a strach narastał.
Godzinami krzyczał, wołał o pomoc, ale nikt nie odpowiadał. Nagle w ciszy rozległ się dziwny odgłos jak charkot lub jęk. Jakub zastygł, serce waliło mu jak młot. Spodziewał się zobaczyć wilka albo dzika, ale z krzaków wyłonił się łoś.
Zwierzę było w opłakanym stanie szyja i tułów ściśle oplecione były sznurem. Łoś rzucał się, chrapał, ledwo oddychał.
Boże wyszeptał Jakub i ostrożnie podszedł. Spokojnie, nie jestem wrogiem. Pomogę ci.
Powoli wyciągnął dłonie, by nie spłoszyć zwierzęcia. Łoś tupał nerwowo, ale nie uciekał jakby rozumiał, iż człowiek chce dobrze.
Jakub wyjął nóż i, przeklinając pod nosem, zaczął przecinać gruby sznur. Za każdym razem, gdy ostrze dotykało pętli, łoś drżał, ale stopniowo się uspokajał.
W końcu sznur opadł na ziemię. Zwierzę nabrało głęboko powietrza i stanęło nieruchomo, patrząc prosto na Jakuba.
Już po wszystkim, jesteś wolny wyszeptał mężczyzna, cofając się o krok.
Wtedy stało się coś niezwykłego, a Jakub zamarł w osłupieniu.
Łoś wydał przeciągły, niemal melodyjny dźwięk, jakby nawoływał. Potem ruszył powoli w głąb lasu, odwracając głowę, jakby zachęcał, by iść za nim.
Jakub zawahał się, ale dziwne przeczucie podpowiedziało mu: idź. Ruszył za zwierzęciem.
Pół godziny przedzierali się przez gęstwinę. Jakub ledwo trzymał się na nogach, ale szedł dalej za swoim niespodziewanym przewodnikiem. Nagle między drzewami dostrzegł migoczące światła.
Serce podskoczyło mu do gardła to było ognisko. Wyszedł na polanę, gdzie jego przyjaciele siedzieli wokół ognia, zaniepokojeni jego zniknięciem.
Jakub odwrócił się, by podziękować łosiowi, ale zwierzę zniknęło. Tylko cichy szelest gałęzi w oddali sugerował, iż rozpłynął się w mroku nocy.