Mężczyzna, który przez dwadzieścia lat nie podarował swojej żonie prezentu.

polregion.pl 5 godzin temu

Od dwudziestu lat Wojciech Kowalski nigdy nie kupował prezentów swojej żonie, z którą spokojnie przeżył całe te lata. Nigdy jakoś nie było okazji. Z Haliną pobrali się szybko, miesiąc po poznaniu.

I randki mijały szybko, bez zbędnych upominków. Przyjeżdżał do wsi, gdzie Hala mieszkała, gwizdał pod jej oknem. Wyskakiwała z domu i razem siadali na ławce pod bramą, przesiadując do północy, wymieniając się tylko krótkimi zdaniami.

Pierwszy raz pocałował Halę dopiero, gdy już się zaręczyli. Odegrali wesele. Zaczął się zwykły żywot z jego codziennym zamętem. Wojciech okazał się świetnym gospodarzem. Zwierząt miał mnóstwo. Hala też była pracowita – ogród sąsiadkom na zazdrość. Pojawiły się dzieci. Pieluchy, ubranka, choroby. Gdzie tu myśleć o prezentach? Żeby tylko głowę gdzieś przytulić. Święta mijały zwyczajnie, przy biesiadnym stole. Tak płynął ich czas – może niewyróżniający się, pełen ciężkiej pracy, ale równy i spokojny.

Pewnego dnia Wojciech pojechał z sąsiadem sprzedawać ziemniaki i słoninę do miasta, akurat przed Dniem Kobiet. Niedawno sprawdził piwnicę, ziemniaki przebrał, postanowił nadwyżkę sprzedać. A słonina? Po co ma leżeć, zaraz świniaka będą bić, będzie świeże mięso. Stoi więc Wojciech na targu. Mrozek przyjemny, nie za silny, pachnie już wiosną. Sprzedał się dziwnie szybko. Słonina poszła jak wiatr. Ziemniaki rozchwytano, jakby to była jakaś rzadkość. „Dobre pieniądze wziąłem” – pomyślał zadowolony Wojciech – „Halka się ucieszy”.

Spakował worki do samochodu sąsiada i poszedł po zakupy. Żona kazała dokupić parę drobiazgów.

Jak zwykle najpierw wstąpił do sklepu monopolowego, żeby oblać udany handel. Nie, nie był pijakiem. Ale jakoś święcie wierzył, iż jeżeli nie wypije kieliszka za udaną sprzedaż, następnym razem się nie uda. Wypiwszy swoje, Wojciech w dobrym nastroju szedł ruchliwą ulicą. Przyglądał się witrynom, przechodniom. Nagle wzrok zatrzymał na pewnym widoku. Przy dużej wystawie stała młoda para. Dziewczyna świeża i młoda, zupełnie jak jej towarzysz – chłopak ledwo wyrośnięty.

Dziewczyna zachwycona wpatrywała się w sukienkę, która wisiała na manekinie w sklepowym oknie.
– Kasia, chodźmy dalej, no po co się tak gapisz?
– Popatrz, jaka śliczna, idealnie na mnie!
– E tam, szmatka jak szmatka.
– Głupi jesteś, Jarek, to hit sezonu! Retro. Podaruj mi ją na Dzień Kobiet, co?
– Kasia, przecież wiesz, iż ledwo wiążemy koniec z końcem. Jak kupię, to przez miesiąc będziemy żyć na suchym chlebie?
– Jakoś przetrwamy, no Jarek? Tak bardzo chcę tę sukienkę. Od roku jesteśmy małżeństwem, a ty nigdy nie dałeś mi prezentu na święta, choćby na Nowy Rok.
– Kasia, no co ty robisz? Znowu będziemy jeść tylko kartofle i kapustę?
– Jareczku, przecież cię kocham, mój ty najdroższy – Kasia bez zawahania cmoknęła męża w usta i pociągnęła go do sklepu.

Chłopak rozłożył ręce, zauważywszy wzrok Wojciecha, jakby mówił: no cóż, bracie… kobiety to kobiety. niedługo para wyleciała ze sklepu. Kasia, szczęśliwa, śmiejąc się, przytulała się do męża. Po chwili zniknęli w tłumie. Wojciech się zamyślił. Stał, przyglądając się sukience w witrynie. Rzeczywiście ładna. Prosta, w kwiatki, podobna do tej haliny, w której Hala chodziła na randki.

Coś w nim zagrało. Może wspomnienie młodości, może zobaczył siebie w tej młodej parze. Przez żyły rozlało się dawno zapomniane wzruszenie. Nagle pomyślał: „A ja przecież nigdy nie kupiłem prezentu mojej Halinie. Zawsze nie było czasu. I uważałem to za fanaberię. A Jarek – gotów miesiąc głodować, byle żonę uszczęśliwić. Więc naprawdę ją kocha. A ja? Czy kocham Halę? Przed ślubem wydawało mi się, iż tak. Potem jakoś wszystko zbladło. Żyliśmy, jak żyliśmy. Nic do wspomnienia. Tylko codzienność. Ech, życie – blaszanka!”

Podpatrzone cudze szczęście tak olśniło Wojciecha, iż aż zabolało go w sercu i zapragnął sam go doświadczyć.

Zdecydowanie wszedł do sklepu. Młoda ekspedientka podbiegła do niego:
– W czym mogę pomóc?
– Pomóż, córeczko. Potrzebuję tę sukienkę, co w oknie na lali wisi.
– O, to hit sezonu, uszyta w stylu retro, czysta jedwabna. Córka będzie zachwycona.
– To nie dla córki, dla żony biorę – burknął Wojciech.
– O, jak się cieszę za nią – zaświergotała dziewczyna, pakując zakup.
– Ile to kosztuje?

Ekspedientka podała cenę. Wojciech oniemiał. To była fortuna w jego rozumieniu.
– Dlaczego tak drogo? – warknął.
Dziewczyna wyjaśniła cierpliwie:
– To sukienka projektu znanego projektanta.

Wojciech się zawahał. Szkoda pieniędzy. Ale przed oczami znów stanęła uradowana twarz Kasi. I zdecydował się.
– Biorę – odliczył banknoty i zadowolony z decyzji wyszedł z paczką.

Akurat nadjechał sąsiad. Wracali wesoło. Sąsiad chwalił się, iż dzień był udany. Wszystko do grosza wiezie do domu.
– A ty jak?
– Co jak?
– Dużo zarobiłeś?
– Ty co, cudze pieniądze liczysz? – Wojciech nagle się zirytował.
– No dobra, dobra, czego się unosisz? – sąsiad zdziwił się jego ponurości.

Wrócili. Wojciech wszedł do domu. Hali jeszcze nie było – wróci później z fermy. Poszedł dać siana bydłu, oczyścił oborę, wylał karmę świniom. Pracował, ale na sercu było ciężko. Kupił prezent, dobry uczynek, a dlaczego tak nieswojo? Splunął i poszedł do chaty. Nalał sobie kieliszek, wypił, potem drugi. Trochę się uspokoił.

Trzask drzwi. Hala wróciła. Jak zwykle naburmuszona. Zobaczyła męża za stołem:
– Co tak siedzisz? Jak pojechałeś?
–Hala wyjęła sukienkę z torby, a potem nagle wybuchnęła płaczem i przytuliła się do Wojciecha mocniej niż przez całe te dwadzieścia lat.

Idź do oryginalnego materiału