Nie mam najmniejszej ochoty spotykać się z zięciem. To kompletnie pusty człowiek, który napsuł naszej rodzinie sporo nerwów. Postanowiłam, iż ktoś taki nie ma czego szukać w moim domu. Jednak córka obraziła się na mnie za tę decyzję i teraz też mnie nie odwiedza. Twierdzi, iż jeżeli nie akceptuję jej męża, to obrażam również ją, bo są rodziną. A ja, najwyraźniej, już dla niej rodziną nie jestem.
Moja córka ma 24 lata, od trzech lat jest żoną swojego Artura, a wcześniej byli w związku przez kolejne trzy lata. Poznali się na studiach i od tego momentu córka straciła głowę, nie widząc nikogo poza nim.
Artur od samego początku nie wzbudzał we mnie pozytywnych emocji. Nie był ani przystojny, ani zgrabny – już jako 17-latek miał brzuszek. Charakter? Beznadziejny. Lenistwo w połączeniu z bezczelnością. Ogólnie mówiąc, nie spodobał mi się.
Ale nie zamierzałam deptać pierwszej miłości córki. Myślałam, iż jest mądra i sama zrozumie, iż Artur to nie jej bajka. Liczyłam, iż różowe okulary w końcu spadną i wszystko się ułoży. Ale one jakoś nie chciały spaść, a córka przez cały czas ciągnęła za swoim chłopakiem.
Po roku zerwali – a adekwatnie to Artur ją zostawił. Wylała morze łez, chciała rzucić studia, żeby go nie widywać, przestała jeść, znikała z domu na kilka dni. Nerwów przez to rozstanie mieliśmy co niemiara.
Kiedy emocje zaczęły opadać, Artur znów pojawił się w jej życiu, proponując, żeby zaczęli od nowa. Miałam ochotę przepędzić go z klatki schodowej miotłą, ale córka rzuciła mu się na szyję. I znów wszystko wróciło do normy.
A ile potem jeszcze było takich rozstań! Za każdym razem serce mi pękało, widząc, jak cierpi, i za każdym razem miałam nadzieję, iż to już naprawdę koniec. Że wycierpi swoje raz, a potem wszystko się ułoży. Ale ten chłopak zawsze wracał. Widocznie zdawał sobie sprawę, iż tak łatwowiernej i lojalnej dziewczyny, jak moja córka, już nie znajdzie.
Podczas przygotowań do ślubu Artur zażądał, żebym zapłaciła połowę kosztów uroczystości, które sobie wymyślili. Połowę mieli zapłacić jego rodzice, a drugą połowę – ja. Ale nie miałam zamiaru tego robić. Skoro to ich wesele, niech sami je organizują. Nie mają pieniędzy? To niech zrezygnują z wystawnej uroczystości.
Córka próbowała mnie przekonać, a kiedy zrozumiała, iż nie zmienię zdania, powiedziała, iż wstydzi się za mnie. Bo rodzice Artura go kochają i są gotowi pokryć koszty wesela, a ja odmawiam. Musiałam przypomnieć córce, iż całe życie wychowywałam ją sama, a rodzina Artura ma wielu krewnych i jakoś wspólnymi siłami uzbierają na zachcianki swojego synka.
Na wesele nie poszłam. Do urzędu stanu cywilnego poszłam, wręczyłam bukiet, a potem wróciłam do domu. Z córką pogodziłyśmy się później – może przemyślała swoje słowa, może ktoś mądrzejszy jej doradził, a może po prostu potrzebowała, żebym pozwoliła im u mnie zamieszkać.
Nie byłam zachwycona perspektywą wspólnego mieszkania, ale rozumiałam obawy córki dotyczące mieszkania z teściową. Więc ich przyjęłam. Myślałam, iż jakoś się dogadamy.
Ale Artur nie zrobił żadnego kroku, żeby poprawić relacje. W moim domu zachowywał się jak pan i władca. Na prośby o pomoc odpowiadał: „A co, ja muszę?”. Nie mył naczyń, nie wieszał półek, nie sprzątał choćby po sobie, bo „to nie moje mieszkanie, więc nic tu nie będę robił”.
W końcu nie wytrzymałam. Kiedy znów usłyszałam jego „a co, ja muszę?”, powiedziałam, iż takie odpowiedzi może zostawić dla swojej mamy. Służby w tym domu nie ma, więc niech sam sprząta po sobie. A on choćby skarpetek do kosza nie wrzuci, tylko zostawi je przy wannie, aż ktoś inny je sprzątnie.
Artur obraził się, zaczął głośno pakować rzeczy, a córka biegała wokół niego, próbując go uspokoić. Potem rzuciła się na mnie, żebym go przeprosiła. Ale przepraszać tego rozpuszczonego chłoptasia? O nie! I tak poszli mieszkać do jego rodziców.
Od tamtej pory postawiłam córce warunek – jej męża nie chcę więcej widzieć w swoim domu. Niech przyjeżdża bez niego. Wydaje mi się, iż to nic nadzwyczajnego, ale ona się na mnie obraziła. Powiedziała, iż skoro są rodziną, to w gości chodzą razem. A skoro ja nie akceptuję Artura, to i ona do mnie nie przyjdzie.
Nawet na moje urodziny nie przyszła, tylko złożyła życzenia przez telefon. Ale nie zamierzam tolerować tego Artura, który choćby nie potrafi podziękować ani przeprosić. Po córce się tego nie spodziewałam.
Nadal mam nadzieję, iż w końcu przejrzy na oczy. Ale kiedy to się stanie?