Melodia z serca

twojacena.pl 16 godzin temu

Witek wybiegł z klatki schodowej i ruszył gwałtownie w stronę sklepu. Śpieszył się, bo sklep miał się niedługo zamknąć, a nie chciał jeść kolacji bez chleba. Przy wejściu stała mała dziewczynka, może czteroletnia, trzymając na rękach malutkiego pieska.

„Ciociu, proszę, kup mojemu pieskowi chlebka” — szepnęła cicho dziewczynka, patrząc z nadzieją na kobietę, która właśnie wchodziła do sklepu.

„Dziewczynko, gdzie twoja mama? Dlaczego tak późno jesteś sama na ulicy? Idź do domu!” — odpowiedziała surowym tonem kobieta i weszła do środka.

Witek, który widział tę scenę, zatrzymał się. Wzrok dziecka był smutny i pełen rozpaczy. Mężczyzna domyślił się, iż to nie piesek był głodny… W przeciwieństwie do tamtej kobiety zrozumiał, iż dziewczynka szuka jedzenia dla siebie.

„Twój piesek je chleb?” — zapytał z uśmiechem, podchodząc bliżej.

„Tak” — potwierdziła gwałtownie dziewczynka. „Zazwyczaj lubi parówki i cukierki. Ale jak jest bardzo głodny, to zjada też chlebek.”

„Rozumiem” — powiedział cicho Witek. „Poczekajcie chwilę, zaraz wrócę…”

W sklepie gwałtownie wziął bochenek chleba, do koszyka wrzucił jeszcze mleko, jogurt, ciastka, cukierki i parówki. Stojąc w kolejce, mimowolnie przypomniał sobie własne dzieciństwo. Jego matka lubiła wypić, a ojca nigdy choćby nie poznał. Pamiętał dni głodu, kiedy matka, po otrzymaniu marnej pensji sprzątaczki, znikała na cały tydzień w oparach alkoholu. Czasem wieczorami obchodził piaskownice na osiedlu, świecąc małą latarką w ciemności, licząc, iż znajdzie porzuconego cukierka czy kawałek ciastka…

Pamiętał swój własny wzrok wtedy — bezradny, głodny. Ta mała dziewczynka pod sklepem patrzyła na świat tak samo.

Wyszedł z zakupami i podszedł do dziecka. Chciał dać jej siatkę z jedzeniem, ale zrozumiał, iż sama jej nie udźwignie — w końcu trzymała na rękach drżącego pieska.

„Kupiłem twojemu pieskowi trochę jedzenia. Daleko mieszkasz?” — zapytał Witek.

„Nie. Tam, w tym bloku” — wskazała na pięciopiętrowiec za ulicą.

„Chodź, pomogę ci zanieść.”

Dziewczynka od razu się ożywiła. Wesoło szła przed mężczyzną, nucąc pod nosem melodię, którą Witek rozpoznał.

„Jak masz na imię?” — spytał.

„Zosia” — przedstawiła się. „A to mój przyjaciel, Puszek.”

Wskazała na pieska. Po drodze opowiedziała, iż mieszka z mamą i babcią, a Puszka znalazła niedawno na ulicy i zabrała do domu. Witek jeszcze miał nadzieję, iż się myli. Może Zosia ma dobrą matkę, tylko żyją w biedzie?

„Tu mieszkam” — pokazała na okno na drugim piętrze, skąd rozlegała się głośna muzyka. „Nie pójdę do domu. Pobawię się pod blokiem. Daj nam to jedzenie, zjemy z Puszkiem kolację.”

„A babcia jest w domu?” — zapytał mężczyzna. Na dworze było już po dziesiątej, a dziecko nie powinno o tej porze być samo na ulicy.

„Jest. Dostała emeryturę, piją teraz w kuchni” — zmarszczyła brwi Zosia.

Witek stał zdezorientowany. Na osiedlu panowała cisza, nigdzie nie było żywej duszy. Nie mógł zostawić dziewczynki samej, więc stanowczo poprosił, by wróciła do domu.

„Zamknijcie się z Puszkiem w pokoju, zjedzcie kolację i idźcie spać. Jest już późno, niebezpiecznie tu teraz. Nie chcesz, żeby ktoś ukradł twojego pieska, prawda?”

Zosia przytuliła Puszka mocniej. Witek odprowadził ją do drzwi i dopiero gdy weszła do mieszkania, odszedł. Wracał do domu ze złym nastrojem. Myślał, iż teraz czasy są inne, iż opieka społeczna lepiej działa… Ale okazało się, iż nic się nie zmieniło.

Żona najpierw się na niego obraziła, iż tak długo nie wracał. Kolacja wystygła, a ona wypatrywała go przez okno, bojąc się, iż coś mu się stało. Karolina była w szóstym miesiącu ciąży, więc Witek przywykł już do jej humorów. Widząc, iż coś go gryzie, zaczęła wypytywać.

Przy kolacji opowiedział o Zosi i jej piesku, który najwyraźniej był jej jedynym przyjacielem.

„Dobrze, iż jej pomogłeś. Przynajmniej się najedzą” — westchnęła Karolina. „Nie martw się, dzieci w potrzebie jest mnóstwo, nie możemy pomóc wszystkim. Zwłaszcza iż niedługo urodzi nam się syn, musisz myśleć o nim, nie o obcych dzieciach.”

Witek wiedział, iż ma rację, ale i tak nie mógł przestać myśleć o Zosi. Tej nocy prawie nie spał.

Tydzień później wracali z żoną ze spaceru i wstąpili po coś słodkiego do herbaty. Pod sklepem znowu stała Zosia… Tym razem płakała wniebogłosy, jakby spotkało ją jakieś nieszczęście.

„Zosiu! Co się stało?” — Witek podbiegł i przykucnął przy niej.

„Zabrali mi Puszka!” — wyjąkała. „Chłopaki mi go odebrali i poszli w tamtą stronę!”

„Zostań tu, zaraz wracam!” — krzyknął Witek i pobiegł tam, gdzie wskazała.

Wrócił po pięciu minutach, niosąc pieska. Karolina siedziała z Zosią na ławce, próbując ją uspokoić.

„Nie płacz! Wujek Witek znalazł twojego Puska” — uśmiechnęła się, widząc męża. „Witek! Nie możemy tak tego zostawić. Dziewczynka ma siniak na policzku i ślady palców na rękach. Zosia mówi, iż mama ją wczoraj 'wychowywała’. Nie wiem jak ty, ale ja dzwonię na policję!”

„Dzwoń!” — przytaknął Witek i podszedł do Zosi.

Dziewczynka objęła go za szyję, błagając, żeby nie oddawał jej policji. CzWitek wziął głęboki oddech, patrząc na małą Zosię i jej wiernego Puszka, i po raz pierwszy od dawna poczuł, iż choć świat jest niesprawiedliwy, w jego mocy jest zmienić przynajmniej jedno małe życie.

Idź do oryginalnego materiału