Mąż postawił ultimatum: jego mama przeprowadza się do nas, albo rozwód!

twojacena.pl 2 godzin temu

Marek postawił ultimatum: albo jego mama Halina wprowadza się do nas w sobotę, albo ja rozwodzę się. Wybieraj, Łucja. Nie zamierzam dłużej patrzeć, jak bliska osoba cierpi w samotności.

Marek z donośnym stuknięciem wylądował z filiżanką na spodku. Herbata rozlała się po obrusie, tworząc brązową plamę, a on choćby nie spojrzał na to. Jego wzrok był skierowany na żonę i w jego oczach błyszczała nowa, niepokojąca determinacja, której Łucja nie dostrzegała przez piętnaście lat małżeństwa.

Łucja zatrzymała się z ręcznikiem kuchennym w dłoni. W kuchni zapadła cisza, przerywana jedynie szumem lodówki i tykaniem zegara nad drzwiami. Wydawało się, iż coś się pomyliła przeprowadzka? rozwód? Rano jeszcze dyskutowali, jakie tapety w powiesić w przedpokoju, a nagle on stawia takie warunki.

Marek, naprawdę? zapytała cicho, zawieszając ręcznik na uchwycie piekarnika. Twoja mama mieszka dwie przystanki od nas, widujemy się w każdy weekend. Jaki problem? Cóż to za samotność? Ma trzy koleżanki w klatce, chodzi na chór seniorów i na nordic walking.

Ona nie może być sama! podniósł głos Marek, wstając od stołu. Nie rozumiesz. Ciśnienie rośnie. A jeżeli w nocy atak? Kto przyniesie szklankę wody? Pogotowie przyjedzie, ale będzie za późno. Nie mogę spać spokojnie, wiedząc, iż jest sama w czterech ścianach.

Łucja zmęczona opadła na krzesło naprzeciw męża. Ten temat poruszali już nie po raz pierwszy, ale wcześniej były to jedynie aluzje, testowe kule. Teraz brzmiało to jak ultimatum.

Marek, rozważmy to logicznie. Mamy dwupokojowe mieszkanie. Jeden pokój to nasza sypialnia, drugi biuro, w którym pracuję i w którym czasem nocuje nasz syn Adam, gdy przyjeżdża z uczelni. Gdzie umieścimy Halinę?

Do biura, oczywiście odrzekł z nonszalancją, jakby to było oczywiste. Twój syn nie ma tam nic do roboty, niech mieszka w akademiku albo wynajmuje, jeżeli chce wygody. A twój komputer można przenieść do sypialni albo kuchni. To przecież laptop, nie wózek fabryczny.

Łucję pochwyciło oburzenie. Biuro było jej twierdzą. Pracowała zdalnie jako księgowa, potrzebowała ciszy, miejsca na teczki i drukarkę. A Adam, choć studiował w innym mieście, często wracał i zawsze miał dach nad głową.

Czyli chcesz wygnąć syna, odebrać mi miejsce do pracy i wciągnąć twoją mamę, której charakter, delikatnie mówiąc, nie jest najłatwiejszy? zapytała, starając się zachować równowagę głosu.

Charakter to charakter! wybuchł Marek. To starsze pokolenie. Wymagająca, tak, ale porządek kocha. I w dodatku to moja matka! Wychowała mnie, nie spała nocami. Muszę zapewnić jej godną starość. A ty jesteś egoistką, dbasz tylko o własny komfort.

Wyszedł z kuchni, nerwowo zamykając drzwi. Łucja została przy zimnym obiedzie kotlecie z ziemniakami, którą Marek tak lubił, teraz niechcący stał się jedynie dekoracją. Apetyt zniknął.

Halina, szwagierka, była kobietą w pełni kwitnącą. W swoich sześćdziesięciu ośmiu lat wyglądała młodziej niż wiele czterdziestoletnich. Głośny głos, komendujące gesty byłego nauczyciela i absolutna pewność, iż ma rację. Trudno jej w samotności w jej wersji oznaczało nie ma nikogo, kto by jej cały dzień wciągał w dyskusje.

Łucja podniosła się, automatycznie zaczęła sprzątać stół. W głowie krążyła mantra: Albo mama, albo rozwód. Czy naprawdę on zamierza wymazać piętnaście lat życia z powodu kaprysu matki? Nie było żadnych poważnych schorzeń u Haliny, poza nadciśnieniem, które w Polsce ma połowa seniorów i kontroluje się tabletką.

Noc minęła w ciężkiej ciszy. Marek demonstracyjnie odwrócił się od ściany i przeciągnął kołdrę aż po uszy. Łucja przewracała się w łóżku, patrząc w sufit, gdzie z latarni ulicznej tańczyły cienie drzew. Przypomniała sobie, jak kupowali to mieszkanie. Pierwszy wkład dali jej rodzice, hipotekę spłacali razem, ale większą część płaciła ona, bo jej kariera rozwijała się szybciej. Marek pracował jako menedżer w salonie samochodowym praca stabilna, ale bez wielkich perspektyw. I teraz rozdzielał metry tak, jakby to była jego własna posiadłość.

Rano nie przyniosło ulgi. Marek, szykując się do pracy, zapiął sznurowadła i rzekł w korytarzu:

Czekam na odpowiedź do wieczora. Mama już pakuję się. jeżeli jesteś przeciw, ja pakuję swoje i wprowadzam się do niej.

Drzwi trzaskały. Łucja spadła na pufę przy ścianie. Wszystko już było za jej plecami. Mama już pakuję się to był spisek.

Cały dzień Łucja nie mogła skoncentrować się na raportach. Liczby migały przed oczami. Zadzwoniła do przyjaciółki, Ireny.

Łucja, co się z tobą stało? krzyknęła Irena. Jak można w dwupokojówkę wprowadzić teściową? To koniec świata! Za tydzień ją wyrzucą. Pamiętam, jak przy twoich urodzinach sprawdzała, czy nie ma kurzu na szafie.

On postawił ultimatum, Irenko. Mówi, iż rozwód.

No i niech leci! odparła przyjaciółka. Ktoś przecież musi mieszkanie podzielić. Albo kupisz jego część, albo sprzedasz swoją. Ale mieszkać z Haliną to powolna śmierć. Zanim cię pożre, najpierw zabierze biuro, potem zacznie gotować w kuchni, a potem włoży ci się w sypialnię z radami.

Łucja przyznała, iż Irena ma rację. ale strach przed rozpadem rodziny był wielki. Piętnaście lat to nie żart. Czy Marek naprawdę odejdzie?

Wieczorem Marek wrócił z pracy z bukietem chryzantem zły znak. Zawsze dawał kwiaty, gdy czuł, iż sytuacja wymyka się spod kontroli, i chciał ją posłodzić.

Łucjo, co wymyśliłaś? wszedł do kuchni, gdzie Łucja kroiła sałatę. Głos był miękki, przysmakowy. Rozumiem, iż to trudne, ale wierz mi, tak będzie lepiej. Mama będzie pod stałą opieką, my będziemy spokojniejsi. Obiecała pomagać w domu, gotować. Ty już zmęczona przy komputerze. Odciążysz się od obowiązków.

Marek odłożyła nóż a czy pytałeś swoją mamę, co zamierza zrobić ze swoim trzypokojowym mieszkaniem, skoro ma przyjechać do nas na stałe?

Marek na chwilę się zawahał, odwrócił wzrok.

No po co pusty dom stać? Wynajmiemy. Pieniądze nigdy nie zaszkodzą. Pomoże nam w budżecie, a może na leki, na sanatorium.

Ach, to biznesplan pomyślała Łucja. Dobrze, zgadzam się.

Oczy Marka rozbłysły radością.

Jesteś zgodna? Mądra dziewczyna! Wiedziałem, iż jesteś złota!

Zgadzam się spróbować odparła ostro. Ale z warunkami. Okres próbny dwa tygodnie. jeżeli w tym czasie moje życie zamieni się w piekło, wracamy do punktu wyjścia. I jeszcze: mój gabinet zostaje mój. Mama spać będzie na rozkładanej kanapie w salonie. To na razie. Potem zobaczymy.

Twarz Marka rozciągnęła się.

W jakim salonie? To przecież przejściowy pokój! Mamusiu potrzebny spokój!

Nie mamy salonu, Marek, mamy biuro, które jednocześnie służy jako pokój gościnny. Tam kanapa. Innych opcji nie ma. Adam przyjedzie na sesję za miesiąc, też musi mieć gdzie spać.

Dobra, dobra machnął rękami. Zajmiemy się tym na miejscu. Najważniejsze, iż nie masz nic przeciwko przeprowadzce. Już dziś rano poświęcę mamę, jedziemy w sobotę.

W sobotę życie Łucji podzieliło się na przed i po.

Halina nie przyjechała z dwoma walizkami, jak się spodziewano, ale z Gazelem pełną rzeczy. Kartony, worki, jakieś doniczki z fikusem, ulubione kołyszące krzesło, które zająło połowę biura, blokując dostęp do regału z dokumentami.

No to, dzieciaki, zamieszkamy! donośnie oznajmiła teściowa, wkładając do przedpokoju ikonę w ciężkiej oprawie. Łucjo, co stałaś jakbyś nie była? Bierz torby, tam słoiki z ogórkami, tylko nie rozbij, to mój domowy przepis, nie ta twoja sklepowa tandeta.

Łucja przełknęła sklepowa tandetę i ruszyła rozpakowywać.

Pierwszy konflikt pojawił się po dwóch godzinach. Łucja pracowała w biurze, kiedy drzwi otworzyły się bez stuknięcia.

Łucja, gdzie jest duży garnek? stała Halina w progu, oceniając pokój prawniczym wzrokiem. A co to za kurz na monitorze? Oddychasz brudem?

Halino, pracuję odpowiedziała łagodnie, nie odwracając się. Garnek w dolnym szufladzie po prawej. Proszę, pukanie przed wejściem.

Aż oczy się wykręcą, pukanie mruknęła teściowa, ale drzwi nie zamknęła. Marek jest głodny, a ona wpatruje się w ekran. Żona ma podawać gorący obiad, nie siedzieć przy komputerze.

Łucja westchnęła, kliknęła zapisz i poszła do kuchni. Zapanował chaos. Halina już przestawiała słoiki z przyprawami, schowała ekspres do kawy (to tylko balast) i smażyła coś, co dymiło.

Halino, po co schowałaś ekspres? Marek i ja pijemy kawę codziennie rano.

To szkodliwe! Serca psuje. Przywiozłam cykorię, zdrową i smaczną. Będziecie pić cykorię. Ekspres włożyłam do kartonu na balkon.

Wieczorem Marek, zadowolony, zajadał mamine tłuste kotlety, które pływały w tłuszczu. Łucja nakłuwała sałatę widelcem.

Pyszności, mamo! chwalił się. Łucja nie potrafi, ona zawsze gotuje na parze, zdrowo, wiesz? Nuda.

Och, co tam umie, odparła Halina. Trzeba się starać dla męża. Młodzież myśli tylko o karierze. A przy okazji, Marek, widziałam w łazience twoje ręczniki są takie sztywne. Ja mam moje miękkie, bawełniane. Wasze wrzucimy na brud.

Łucja prawie się zakrztusiła.

To bawełna egipska, Halino. Są nowe. Co to za brudy?

Nie kłóć się z matką przerwał Marek. Mama ma rację, jest doświadczona.

Doświadczona stało się mottem kolejnego tygodnia.

Halina była wszędzie. Włączała telewizor na pełny dźwięk, gdy Łucja próbowała skupić się na kwartalnym raporcie. Wchodziła do łazienki, gdy Łucja brała prysznic, pod pretekstem potrzebuję ręcznik. Krytykowała strój, fryzurę, sposób mówienia.

Marek zamienił się w dziesięcioletniego chłopca. Nie mył naczyń (mama to zrobi), nie wynosił śmieci, a wieczorami narzekał matce na szefa, a ona głaskała go po głowie i podawała pierogi. Łucję w tym duecie po prostu ignorowano jako irytujący element.

W środę Łucja wróciła z zakupów i odkryła, iż jej biurko zostało przeniesione przy oknie, a na jego miejscu stoi krzesło-rozrzut i telewizor.

Teraz jest jaśniej! triumfowała teściowa. A mi lepiej oglądać TV przy oknie.

Halino podniósł głos Łucja, wściekłość w niej wzbierała to moje biuro, moje miejsce pracy. Kto wam pozwolił przestawiać meble?

Marek pozwolił! ogłosiła zwycięsko. On jest panem w domu. Powiedział: Mamo, rób, co chcesz.

Łucja wpadła do sypialni, gdzie Marek leżał z telefonem.

Co robisz? syknęła. Dlaczego pozwoliłeś jej przesunąć mój stół? Nie mogę pracować, gdy słońce wlewa się w monitor!

Łucja, nie zaczynaj zmarszczył brwi. Mama cały dzień w domu, potrzebuje przytulności. Może zamkniesz zasłony? Bądź elastyczna. Jesteś mądra.

Mądra? odparła Łucja. Dam ci radę, iż zrzucisz swoje rzeczy, Marek.

Znowu groźby? usiadł na łóżku. Nie odważysz się. Rozwód z powodu stołu? Śmieszne.

Nie z powodu stołu. Z powodu tego, iż mnie nie słyszysz i nie szanujesz.

Rozstrzygnięcie nadeszło w piątek. Łucja wzięła wolne, żeby pojechać do urzędu skarbowego, ale wróciła wcześniej, by zjeść obiad. Cicho otworzyła drzwi własnym kluczem.

Z kuchŁucja wzięła walizkę, zamknęła drzwi na klucz i wyjrzała na ulicę, gdzie pierwsze promienie wschodzącego słońca przywitały ją obietnicą nowego początku.

Idź do oryginalnego materiału