Mąż pod pantoflem potajemnie spotyka się ze mną.

newsempire24.com 5 godzin temu

Mój syn jest tak podporządkowany żonie, iż spotyka się ze mną tylko po kryjomu.

Jestem Helena Nowak i sama wychowałam swojego syna, Bartosza. Może sama jestem winna, iż wyrósł na tak zależnego od żony, ale ta myśl rozdziera mi serce. Moja przyjaciółka z dzieciństwa, Kasia, powiedziała mi wprost: „Za bardzo go rozpieszczałaś”. Te słowa zabolały, ale zmusiły mnie do refleksji. Teraz mieszkam w małym miasteczku pod Poznaniem, widując syna i wnuczkę rzadko, bo jego żona, Kinga, całkowicie nim zawładnęła, a ja stałam się obcą w ich życiu.

Bartosz urodził się, gdy już dawno zapomniałam o jego ojcu, z którym żyłam w nieformalnym związku przez cztery lata. Mój ojciec, zamożny przedsiębiorca, podarował mi mieszkanie po szkole, żebym czuła się niezależna. W młodości był to centrum imprez, ale wszystko się zmieniło, gdy poznałam jego. Miłość wydawała się wieczna, ale ciąża zaskoczyła mnie. Nie wahałam się ani chwili — w myślach już trzymałam dziecko na rękach. Ojciec Bartosza próbował odzyskać moją uwagę, ale odsunęłam się. Rozstaliśmy się jeszcze przed porodem. Rodzice namawiali, by zachować związek dla syna, ale powtarzałam: „Będę dla niego i matką, i ojcem”. Ojciec machnął ręką: „Twoje życie”.

Gdy Bartosz miał siedem lat, mój ojciec zmarł. Do tej pory niczego nam nie brakowało: zabawki, ubrania, wakacje — syn miał wszystko. Nie był rozpieszczony, a przyjaciółki dziwiły się: „Jak wychowałaś takiego spokojnego chłopca, mając tyle pieniędzy?” Odpowiadałam z dumą: „Po prostu go kocham. On jest moim jedynym mężczyzną”. Wtedy nie przyszło mi do głowy, iż ten „jedyny mężczyzna” dorośnie i wybierze inną kobietę, odsuwając mnie na bok. Byłam pochłonięta jego nauką, a potem służbą wojskową. Żeby Bartosz nie trafił do zwykłej jednostki, dogadałam się z wojskowym, by służył w komendanturze. Codziennie nosiłam mu jedzenie, ciesząc się jego uśmiechem.

Po wojsku Bartosz zaczął studia i na trzecim roku poznał Kingę. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam, ścisnęło mi się serce — była piękna, ale jej spojrzenie, zimne i władcze, wzbudzało we mnie lęk. Od razu wiedziałam: ta dziewczyna go opanuje. I tak się stało. Stał się jej cieniem, spełniał każdy kaprys, wydawał wszystkie pieniądze na prezenty, wymyślał niespodzianki, byle tylko ją zadowolić. Kinga nie manipulowała otwarcie — po prostu pozwalała mu się kochać, a on w niej tonął. Nasze rozmowy ograniczały się do jego zachwytów nad nią. Czułam, iż tracę syna, ale ukrywałam ból, starając się być uprzejma dla synowej.

Przed ślubem Kinga przedstawiła swoje wymagania: wesele miało być wystawne. Wydałam prawie wszystkie oszczędności, by jej dogodzić. Ale to nie wystarczyło — przepisałam na Bartosza swoje mieszkanie, wyprowadzając się do matki. To był błąd. Gdy Kinga dowiedziała się, iż mieszkanie jest tylko na niego, rozpętała awanturę. Następnego dnia Bartosz pobiegł do notariusza i wpisał ją jako współwłaścicielkę. Zaczęło mi brakować tchu pod stopami — moja ofiara nic dla niej nie znaczyła. Od tamtej pory Kinga żywiła do mnie urazę, a ja stałam się niechcianym gościem w domu, który kiedyś był mój.

Gdy urodziła się ich córka, Zosia, wszystko jeszcze się pogorszyło. Kinga całkowicie zawładnęła Bartoszem: pracował, utrzymywał rodzinę, a w domu wypełniał każde jej polecenie. Wymyśliła też pretekst, by zakazać mi widywać wnuczkę. „Zosia ma alergię przez twoje koty — oświadczyła. — Przynosisz sierść na ubraniach, to szkodzi dziecku”. To był nonsens, ale Bartosz jej uwierzył. Sam poprosił, żebym nie przychodziła, spuszczając oczy: „Będę wpadać do ciebie czasem”. Jego słowa ciąły jak nóż. Mój syn, którego wychowałam, stał się obcy, posłuszny żonie, która odgradza go ode mnie.

Teraz Bartosz odwiedza mnie po kryjomu, jak złodziej. Rozmawiamy pół godziny o błahostkach, unika mojego spojrzenia, a potem ucieka, bojąc się spóźnić do Kingi. Zosię widuję rzadko — tylko na przedszkolnych występach lub zajęciach baletowych, pod czujnym okiem synowej, która nie pozwala nam się przytulić. Oczy wnuczki zaczynają już przypominać zimne spojrzenie matki i to mnie przeraża. Serce pęka z tęsknoty: tracę nie tylko syna, ale i wnuczkę.

Chcę to zmienić, ale nie wiem jak. Kinga zbudowała mur, przez który nie da się przebić. Bartosz, mój chłopiec, stał się jej marionetką, a ja jestem zbędna w ich życiu. Przyjaciółka miała rację: za bardzo go rozpieszczałam, i teraz nie potrafi mi się przeciwstawić. Ale jak to naprawić, nie niszcząc rodziny syna? Każda jego tajna wizyta to przypomnienie, iż go straciłam. Żyję z tym bólem, marząc, by przytulić Zosię, porozmawiać z Bartoszem szczerze, ale Kinga stoi między nami jak nieprzekraczalna bariera. I boję się, iż to oddalenie stanie się wieczne.

Idź do oryginalnego materiału