Drogi Dzienniku,
Dziś po raz kolejny zaskoczyło mnie, iż mój mąż wyciągnął walizkę i zniknął w stronę domu mamy. Do jakiego kotła się wybieracie? zapytałam zdziwiona, kiedy Mikołaj, trzydziestoletni architekt, spojrzał na mnie z niedowierzaniem. A więc chodzi o czynsz, prąd, jedzenie, pranie, sprzątanie ile zamierzasz co miesiąc wpłacać? dopytałam, i w jego spojrzeniu dostrzegłam jedynie pustkę.
Wszystkie nieszczęścia, które otaczały mnie od zewnątrz, wydawały się jedynie cudzymi dramatami: niewierni mężowie zdradzali żony, a żony mężów. W domach rosły psotne, niegrzeczne dzieci, a okrutne teściowe dręczyły zięciów pod nosem.
U mnie było zupełnie inaczej. W moim przytulnym świecie nie było miejsca na takie udręki. choćby z teściową miałam jedynie przyjazne relacje.
Reszta ludzi, tak sądzę, sama jest winna swego losu. Trzeba trzymać męża na krótkiej smyczy, wychowywać dzieci i zachować uprzejmy dystans od teściowej.
Tak trwało, dopóki nie przyłapałam męża z przyjaciółką w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Okazało się, iż dom też może stać się nieodpowiednim miejscem, jeżeli przychodzi się tam w złym czasie. To było obrzydliwe, podłe i zdradliwe. Efekt zaskoczenia zadziałał po obu stronach nikt z nas nie spodziewał się takiej zdrady.
W jednej chwili straciłam wszystko: stabilne małżeństwo, męża i najbliższą przyjaciółkę.
Wczoraj przygotowałam pieczoną makrelę z chrupiącą skórką, podaną na poduszce z karmelizowanej marchwi i cebuli. Wspólna kolacja była wyśmienita, a część ryby zostawiłam dla Oskara, który pracuje z domu jako architekt.
Makrela była perfekcyjna: najpierw zanurzyłam filet w mieszance musztardy, majonezu, miodu i przypraw, potem zawinęłam w folię i upiekłam, a na koniec podkróciłam w piekarniku, aż ładnie się zarumieniła. Oskar zawsze to uwielbiał.
W kuchni przyjaciele z mężem jedli moją makrelę i śmiali się głośno. Na nich były jedynie krótkie bielizny, a on w koszuli pod nią nie było widać nic. W sypialni leżało rozbite łóżko, niczym z kiepskiego filmu.
Przyjaciółka się zawstydziła, a mąż zaczął bełkotać coś niezrozumiałego: rzekł, iż Tadeusz wszedł do domu, a jej nie było.
Zapytałam go surowo: Czy zgodziłeś się czekać bez… (tu odczuwam, iż nie chcę powtarzać wulgaryzmu). Dlaczego bez… odpowiedział Oskar, podkreślając, iż nosił jedynie slipy, a więc wiedział, co się dzieje pod tą koszulą.
Poszłam do sypialni, chwyciłam stertę bielizny i rzuciłam nią w twarz parze przy stole, prosto na talerz z resztą ryby. Potem krótko, ale stanowczo wyraziłam swoją dezaprobatę, cytując słynne polskie przysłowie: Idźcie precz!.
Po chwili usłyszałam hałas w przedpokoju, a drzwi otworzyły się z hukiem, wchodząc mąż, by ratować sytuację. Co ty wyprawiasz? zapytał, niechcący wtrącając, iż nie sprzątnąłem łóżka od rana, bo byłem zajęty projektem.
Rozdzielmy się, jest za gorąco! zawołał, a ja odwróciłam się w stronę Łucji, patrząc na jej smutną minę. Jej pociąg już odjechał w inną stronę, a ja poczułam, iż to już koniec.
Mógłbym spróbować pogodzić się i udawać, iż wszystko jest w porządku, ale w mojej duszy wciąż tkwiła gorycz. Pamiętam, jak rano przykryłam poduszkę kocem na swojej połowie łóżka, a mąż jeszcze spał. Teraz, wracając do sypialni, zobaczyłam koc leżący na podłodze.
W rezultacie Oskar, po moich ostatnich słowach, odjechał z walizką do mamy. Mieszkanie stało się moim.
Wkrótce po tym pojawił się mój brat, dwudziestoosiemlatka Kacper, z walizką na progu małego mieszkania w centrum Warszawy. Jego mama, Córka Lodu, była już w dobrej formie i wszystko układało się po jej myśli.
Po rozwodzie nie mogłam patrzeć na mężczyzn odrętwiała mnie cała kobiecość. Szczęśliwie nie mieliśmy jeszcze dzieci wspólnie żyliśmy tylko dwa lata, a po rozwodzie miałam dwadzieścia cztery lata.
Z czasem zaczęłam się rozgrzewać. Moim kolejnym wybrańcem został przystojny Darek, młodszy o rok. Nasza relacja przeszła w intymną fazę; spotykaliśmy się w tym samym mieszkaniu i on kilkakrotnie zostawał na noc.
Darek chciał przeprowadzić się na stałe ze mną. Kocham cię, chcę być przy tobie, wstawać i zasypiać razem namówił. Ale ja nie byłam gotowa.
W naszym małżeństwie, jak mówią, szczęśliwi są ci, którzy nie słyszą chrapania partnera. Ja słyszałam wszystko. Darek chrapał jak wóz w kopalni i przyciskał nogi do mnie, rzucając je jakby to były poduszki. Zresztą, pomimo różnych kołder, zdążył przygwoździć mi na klatce piersiowej swoje pierścionki.
Po dwóch nocach niemal nie spałam, a on nalegał, by zostać na stałe. Moje podejście zaczęło się zmieniać w irytację. Ostatecznie odmówiłam mu noclegu był proszony o gościnę, ale nie o spanie pod moim dachem. Rozczarowany, odszedł z plecakiem.
Później pojawił się Mariusz, który po pół roku był dobrym towarzyszem w łóżku, ale nie radził sobie w domu. Nie potrafił włączyć pralki, naczynia pozostawały brudne w zlewie, a pranie wciąż zalegało w koszu. Miał jedynie dochód z wynajmu małego mieszkania w Łodzi ok. 1500 zł miesięcznie, które zużywał na własne przyjemności, po odliczeniu alimentów na córkę.
Mariusz chciał zamieszkać ze mną: Chcę wstawać i zasypiać przy tobie, Łucjo! odpowiedział. Dobrze, ale najpierw ustalmy zasady: ile będziesz wpłacać do wspólnego kotła? zapytałam.
Mariusz był zdziwiony: W jakim kotle? odpowiedział z niedowierzaniem. Myślę o czynszu, jedzeniu, praniu, sprzątaniu dodałam. Jego spojrzenie zdradzało, iż nie zamierza nic płacić.
Mieszkanie i tak było moje, więc dlaczego miałabym się martwić? Czy nie powinnam po prostu połączyć nasze pranie? Po co się kłócić?
Czy naprawdę nie chcesz się ożenić? zapytał Mariusz. A ty proponujesz małżeństwo? odpowiedziałam. Tak, jeżeli się do siebie przytuliśmy. wytłumaczył.
Kluczowe było słowo jeśli. Nie przytuliliśmy się, więc wszystko się rozpadło.
Następnie pojawił się Sławomir, idealny pod względem zarobków i domowych obowiązków mył okna, podłogi, odkurzał i pięknie rozwieszał pranie. Czułam, iż naprawdę mam szczęście. Niestety, zanim zdążył się ożenić, zniknął już złożono wniosek o rozwód.
Świadoma przyszłości, babcia dzwoniła i płakała: Przyjmij go z powrotem, proszę, Boże! ale ja już nie chciałam roztrząsać spraw.
Z okazji trzydziestych urodzin, piękna i wdzięczna, podjęłam decyzję o samotności. Mama codziennie pytała: kiedy będą wnuki? Przyjaciółki domyślały się, iż jestem jak z koncertu klasycznego piękna i ambitna.
Zaadoptowałam kota, małego kiciusia, którego nazwałam Puszek. Był to mój cichy rozmówca, który nie oceniał i nie radził, a jedynie mruczał. Psychologowie twierdzą, iż to dobre wsparcie.
W końcu zakochałam się po uszy w przystojnym Waldemarze Iwancie właścicielu kilku aptek, zamożnym, samodzielnym i bezdzietnym. To było moje szczęście, choć znowu nie trwało długo.
Teraz, po wielu rozpadach, znalazłam stabilność z czterdziestoletnim Nikolą, rozwodnikiem, po prostu człowiekiem. Nie pchał się w nic, pomagał w domu, wynosił śmieci, robił zakupy. Nie miał kociołka z miodem, ale miał mały guzek w kieszeni jedynie jedną kroplę goryczy w życiu.
Kiedy zobaczyłam go z Puszkiem, kot natychmiast przyjął go za przyjaciela to był istotny znak. Mama w końcu mogła zobaczyć w sobie przyszłą babcię test ciążowy pokazał dwie kreski.
Weszłam do łazienki, zobaczyłam nikolę wstępującego w drzwi, przeskakującego po kałuży wody na podłodze, i bez wahania wycierałem ją ręcznikiem. Potrząsnęłam się, wyplułam pestkę wiśni i krzyknęłam przez uchylone drzwi:
Już wracam! Nie zostawiajcie mnie i Puszka bez mnie!
Czy to wszystko jest w porządku? Czy mam rację? Czas pokaże.













