Mąż oddał całą naszą żywność teściowej. Uważam to za zdradę.

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Każda sobota to dla mnie dzień kulinarnego poświęcenia — spędzam cały dzień w kuchni, by zapewnić rodzinie obiady na cały nadchodzący tydzień. To nie zwykłe gotowanie — lepię pierogi, kręcę gołąbki, smażę kotlety, przygotowuję zupy i inne dania, które można zamrozić. Wieczorem, po męczącym dniu pracy, wystarczy tylko podgrzać — i kolacja gotowa. To nasza rodzinna tradycja, która oszczędza mi nerwów. Ale pewnego dnia mój własny mąż podciął mi skrzydła jednym gestem.

W poniedziałek, jak zwykle, wróciłam z pracy i podeszłam do zamrażarki, by wyjąć coś na obiad. Otwieram drzwi — a tam prawie pusto. Z moich starannie opisanych pojemników, poukładanych na każdy dzień, została ledwie trzecia część.

„Witold” — zawołałam męża. — „Gdzie całe jedzenie, które przygotowałam w weekend?”

Zmieszał się, wzruszył ramionami i rzucił:

„Mama była… Powiedziała, iż skończyły jej się zapasy, emerytura mała. Pomyślałem — możemy się podzielić. Dałem jej trochę.”

„Trochę?” — spojrzałam na niego. — „Tu brakuje jedzenia na conajmniej cztery dni.”

„No… połowę” — przyznał. — „Co w tym złego? Stara już jest, zmęczona… Pewnie i tak byś się nie sprzeciwiła…”

Zamarłam. Nie spodziewałam się po nim takiej obojętności. Stałam przy kuchence dwa dni z rzędu. Mieszałam farsz, lepiłam, smażyłam, piekłam. To nie tylko jedzenie — to czas, wysiłek, moja chęć ułatwienia nam życia. A on po prostu to rozdaje. choćby bez słowa.

„Jeśli jej brakuje” — powiedziałam, tłumiąc gniew — „niech jej dasz pieniądze. Niech zamówi jedzenie. Albo ugotuje sama. Przecież jest zdrowa. Nie jestem od wyżywienia wszystkich. I tak pracuję na równi z tobą.”

Zaczynał bąkać coś o tym, iż „przecież to twoja rola”, „nie wypada odmawiać matce”. Wtedy wzięłam torbę i poszłam do niej. Do sąsiedniego bloku.

Zadzwoniłam, a gdy teściowa otworzyła, powiedziałam spokojnie:

„Nie muszę pana karmić. To jedzenie było dla mojej rodziny, a nie dla dobroczynności. Ma pani syna — jeżeli chce pomóc, niech da pieniądze. Ja swoich weekendów i sił więcej nie oddam. Wybaczcie, ale to niesprawiedliwe.”

Stała jak wryta, choćby nie próbowała dyskutować. W milczeniu weszłam do kuchni i zabrałam pojemniki. Wieczorem mąż był w szoku. Obrażony. Nazwał mnie bezduszną.

A ja po raz pierwszy od dawna poczułam się… człowiekiem. Który potrafi powiedzieć „nie”. Który stawia granice. Który nie musi być kuchenną niewolnicą dla cudzych zachcianek.

Nie jestem przeciw pomaganiu. Ale nie w ten sposób. Nie po cichu, nie kosztem siebie, nie z przyzwyczajenia, iż „kobieta musi”.

Jeśli mąż uważa, iż matka potrzebuje — proszę bardzo, niech pomaga. Ale nie kosztem mojego zmęczenia i mojej pracy. Nikomu nic nie jestem winna — ja też jestem człowiekiem. I wiecie co? Mnie też czasem zwyczajnie chce się odpocząć.

Idź do oryginalnego materiału