Wanda Jankowskiej wypadał jubileusz – pięćdziesiąt pięć lat. Uroczystość zorganizowano z rozmachem w przytulnej restauracji nad Wisłą. Gości zgromadziło się wielu: krewni, przyjaciele, współpracownicy. Wszyscy bawili się głośno, wznosząc toasty za solenizantkę, obsypując ją kwiatami i komplementami. Mąż Wandy, Krzysztof, podarował jej przepyszny prezent – elegancki złoty pierścionek z szafirem, który wywołał u kobiety zachwycone westchnienie. Konferansjer, promiennie się uśmiechając, oznajmił:
— A teraz naszą jubilatkę pragnie powinszować jej synowa!
Do mikrofonu, dumnie wyprostowana, podeszła Kinga.
— Droga Wando Jankowska — zaczęła z uroczystą nutą w głosie — od naszej rodziny przygotowałam dla pani szczególną niespodziankę!
Goście zamienili się szeptami, wyczuwając coś niezwykłego. Wanda, promieniejąc radością, wstała z miejsca, spodziewając się czegoś wzruszającego lub serdecznego. Ale choćby w najśmielszych snach nie przewidziała, jaką „niespodziankę” szykuje jej synowa.
Kinga nigdy nie przypadła do gustu ani rodzicom męża, Jacka, ani jego starszej siostrze, Beacie. Można by pomyśleć, iż to typowa historia o trudnych relacjach z rodziną współmałżonka, ale w tym wypadku głównym źródłem problemów była ona sama.
Jacek od dziecka był ugodowy i podatny na wpływy. W szkole zawsze podążał za tłumem. jeżeli koledzy namawiali go na mecz hokeja, zgadzał się, choćby gdy wolałby zostać w domu z książką. Gdy ktoś podpuszczał go, by powiedział coś niemiłego koleżance z klasy, Joli, niezgrabnie się na to godził, choć ta podkochiwała się w nim w sekrecie.
Tak było zawsze. Jacek rzadko podejmował decyzje samodzielnie, jakby bał się własnego cienia. Jego siostra, Beata, otwarcie nazywała go mięczakiem. Matka, Wanda, choć ganiła córkę za ostre słowa, w głębi duszy przyznawała jej rację. Jak to możliwe, iż u tych samych rodziców wyrośli tak różni ludzie? Przecież wychowanie Jacka nie odbiegało od tego, jakie otrzymała Beata: nie rozpieszczano go, nie broniono przed każdym prześladowcą, uczono, iż mężczyzna powinien umieć postawić się światu.
Ojciec zaszczepiał w synu miłość do sportu, matka – do literatury i sztuki. Najwyraźniej jednak charakter był wrodzony, a żadne wychowanie nie mogło go odmienić. Wanda nie chciała łamać natury syna. I cała rodzina pogodziła się z tym, kim stał się Jacek.
Gdy przyprowadził do domu Kingę, nikt nie był zdziwiony. Słodka, dobra dziewczyna, marząca o silnej rodzinie, raczej nie zwróciłaby na niego uwagi. Jacek potrzebował „twardej ręki”, która poprowadzi go przez życie. I Kinga stała się tą ręką – władczą, pewną siebie, ostra w słowach i czynach. Jej sposób bycia i bezceremonialność odstraszały innych, ale nie Jacka. Patrzył na nią z uwielbieniem, spełniając każde zachciankę, niczym posłuszny pies.
Rodzice i siostra nie wtrącali się. Widzieli, iż Jacek jest szczęśliwy, więc uznali, iż wtracanie się w życie dorosłego syna nie jest ich sprawą. Gdy oświadczył się Kindze, wszyscy przyjęli to jako oczywistość. W końcu nie oni mieli z nią mieszkać. Jacek zdawał się usatysfakcjonowany, jakby ta dziwna dynamika ich związku mu odpowiadała.
— Jedziemy z Kingą nad morze — pochwalił się pewnego razu przy rodzinnym obiedzie. — Odłożę trochę grosza i ruszamy.
— A Kinga nie chce dołożyć się? — delikatnie zapytała Wanda, wierząc, iż w małżeństwie wszystko powinno być wspólne.
— Jestem mężczyzną, to mój obowiązek — odparł dumnie Jacek, wyraźnie powtarzając słowa żony.
Później Kinga postanowiła, iż wzięcie kredytu na mieszkanie jest konieczne, choć ich budżet ledwo zipiał. Potem ogłosiła, iż pora na dzieci.
— Chcemy dużą rodzinę — zwierzał się Jacek z entuzjazmem. — Żeby w domu rozlegał się śmiech dzieci!
— A czym ich utrzymacie? — sarkastycznie prychnęła Beata.
— Pracuję przecież — odparł z lekką obrazą. — Kinga mówi, iż będą jeszcze zasiłki.
Rodzice tylko wzdychali. Próbowali doradzać, ale Jacek, jak zwykle, słuchał wyłącznie żony. Nikt nie śmiał wtrącać się w ich sprawy.
Wkrótce Kinga zaszła w ciążę. Od tej chwili zachowywała się, jakby świat był jej coś winien. Pewnego razu oburzała się, iż kur— Jestem w ciąży! — oburzała się, trzęsąc telefonem. — Powiedziałam mu, a on i tak nie wszedł po schodach!