Ludzie listy piszą, zwykłe, polecone… Urzędy też komunikują się z obywatelami korespondencyjnie. Rzecz jasna na myśli mam korespondencję tradycyjną.
Dostałem list. Polecony. Za zwrotnym potwierdzeniem odbioru. Jednak kiedy listonoszka go przyniosła, nikogo nie było w domu. Zostawiła awizo.
Na drugi dzień ochoczo ruszyłem na pocztę, którą mam po sąsiedzku. Przy ladzie klient, w kolejce klientka i ja. W tejże placówce pocztowej, iż użyję formalnego języka, tzw. okienka są trzy. Jedno zamknięte od zawsze i chyba na stałe, jak okna w radzieckich wagonach sypialnych. Przy drugim pani z poczty obsługiwała wspomnianego klienta. Przy trzecim siedziała druga pani z poczty. Uzbrojona w karteczkę z napisem „Stanowisko nieczynne. Przepraszamy” przerzucała listy, obijała stemplem, przenosiła paczki. W międzyczasie na pocztę przychodziły kolejne osoby.
Pani druga, niewzruszona kolejką, przez cały czas robiła swoją robotę, która w żaden sposób nie wiązała się z obsługą klientów. Rozumiem, iż musiała ją wykonać, ale dlaczego akurat w momencie, kiedy czynnik ludzki niecierpliwił się i wkurzał faktem, iż dla niego przeznaczone jest tylko jedno okienko. A jeżeli już, druga pani z poczty mogła tłuc stemplem na zapleczu, żeby nie drażnić ludzi.
Od okienka skierowanego frontem do klienta odszedł pan senior. Podeszła pani stojąca przede mną. Plik rachunków, które położyła na ladzie, wskazywał, iż trochę czasu to zajmie.
Zlustrowałem zatem tytuły widniejących na wystawie książek i nazwiska ich autorów. Pooglądałem herbaty, bombonierki i puzzle, wyłuskałem wzrokiem migdały i czekoladową mieszkankę urodzinową. Przyjrzałem się ręcznikom i zestawom kuchennym, wyeksponowanym na stojaku do sprzedaży preparatów na robale.
Zerknąłem, czy lodówka do zimnych napojów jest aby na pewno włączona. Wlepiłem wzrok w sztuczne kwiatki i po chwili zorientowałem się, iż to silikonowe długopisy. Kiedy już zacząłem rozglądać się za świętymi obrazkami i różańcami, przyszła moja kolej. Aha, wcześniej przejrzałem książkę o muzyce rozrywkowej i piosenkach największych peerelowskich gwiazd.
Podszedłem do lady, a podając awizo zdążyłem jeszcze pooglądać stojącą na niej spycharkoładowarkę w wersji zabawkowej. Potem jeszcze tylko złożyłem podpisik, oj, przepraszam dwa – jeden rysikiem na tablecie, drugi długopisem na potwierdzeniu odbioru i już stałem się właścicielem listu.
A jeszcze w kwestii podpisu. Poczta wymaga, żeby było czytelnie imieniem i nazwiskiem, a ja używam podpisu, który wyrobiłem sobie lata temu po to, żeby nikt go nie mógł podrobić. Wyraźnie napisane imię i nazwisko może napisać każdy.
Nie minęło pół godzinki, a byłem w domu. I wtedy mnie oświeciło. Zrozumiałem po co Poczta Polska ma w swojej ofercie tyle książek. Otóż po to, żeby klient się nie nudził stojąc w kolejce do jedynego czynnego okienka i pooglądał sobie album z Janem Pawłem II, poczytał o życiu Matki Boskiej i Jej syna oraz o seksualnych dokonaniach 16-latków w szkolnej toalecie.