Matka zawsze stawiała mi za wzór starszą siostrę: jej urodziny przelały czarę goryczy.

twojacena.pl 1 dzień temu

Mama zawsze stawiała mi za przykład starszą siostrę: jej urodziny były ostatnią kroplą.

Od dziecka czułam, iż dla mamy zawsze byłam drugą. Nie ostatnią – ale właśnie drugą. Za kimś lepszym, bardziej spełnionym, bardziej „właściwym”. Za moją starszą siostrą, Jadzią. I niby nic w tym złego – w każdej rodzinie dzieci są różne. Ale mama zamieniła nasze różnice w przedstawienie, gdzie ja grałam wieczną nieudacznikę, a Jadzia była złotą dziewczynką z piedestału.

Ile tylko pamiętam, starałam się. Starałam się udowodnić mamie, iż też coś znaczę. Że nie jestem gorsza. Że zasługuję na jej dumę, miłość, na ciepłe spojrzenie. Ale każdy mój krok naprzód rozpływał się w próżni. Przynosiłam dyplomy z olimpiad – w odpowiedzi milczenie. Dostałam się na wymarzone studia – „Jadzia skończyła bez trójek, to dopiero wyczyn”. Znalazłam pracę po uczelni – „A Jadzia już zamężna, a ty tylko z papierami biegasz”. Ona ma dziecko – ja mam kredyt. Ona rodzinę – ja „bezcelowe ambicje”. Każde moje „udało mi się” rozbijało się o mamę: „no i co z tego?”

Bolało. Ciągle. Jakbym musiała się tłumaczyć z tego, kim jestem. Jakby moje wysiłki nie miały znaczenia, skoro nie jestem taka jak ona – Jadzia. Jakby mojej miłości było za mało, żeby mama w końcu zobaczyła we mnie nie „drugą córkę”, ale po prostu córkę. Ale znosiłam to. Czekałam, iż kiedyś… doceni.

Zeszłej jesieni mama przeszła na emeryturę. Miała mało pieniędzy, zdrowie zaczęło szwankować. Wzięłam na siebie rachunki, leki, zakupy. Pomagałam, jak mogłam, choć sama ledwo wiązała koniec z końcem. Miesiąc temu zrobiłam w jej mieszkaniu remont – wymieniłam instalację, tapety, kupiłam nową kuchenkę. Wydałam ostatnie złotówki. Chciałam, żeby miało wygodnie.

Trzy dni później miała urodziny. Nie mogłam kupić prezentu – nie został mi ani jeden grosz. Ale przyszłam – z bukietem, tortem, szczerymi życzeniami. Przytuliłam ją, pocałowałam w policzek, powiedziałam, by zdrowia jej nie brakło. A ona… Wstała wśród gości i głośno zapytała:
— A gdzie prezent? Nie wiesz, iż na urodziny nie przychodzi się z pustymi rękami?

W pokoju zrobiła się cisza. Zrobiło mi się tak wstyd, jak nigdy. Nie wiedziałam, co powiedzieć. I dopiero teraz zrozumiałam: to była ostatnia kropla. Koniec. Nie będę już sięgać po jej miłość jak po słońce, które nie grzeje. Nie będę starać się zasłużyć na uczucie, które może nigdy nie było dla mnie.

Nie jestem zła. Jestem zmęczona. I teraz wiem na pewno: od dziś żyję dla siebie. Nie dla mamych pochwał, nie dla porównań z „idealną siostrą”, nie dla akceptacji. Moje pieniądze, siły, czas – nie będą już trafiać do kogoś, kto widzi we mnie tylko „nie-Jadzię”.

Czasem, by nauczyć się kochać siebie, trzeba przestać udowadniać to innym. choćby tym, którzy dali ci życie.

Idź do oryginalnego materiału