„Matka udawała chorą, by sprawdzić, które dziecko naprawdę ją kocha. Wynik był zaskakujący”

twojacena.pl 1 tydzień temu

Gdy o poranku zadzwonił telefon, Kinga ledwo zorientowała się, czy pozostało w łóżku, czy już wstała. Na ekranie wyświetliło się: „Mama”. Sen od razu odleciał. Głos matki był dziwnie radosny:

— Śpisz, leniuchu? A ja już pierogi wstawiłam do piekarnika. Jutro przyjeżdżajcie oboje – ty i Artur. Musimy pogadać. Nie, nie o działce. O testamencie! Nie chcę, żebyście po mojej śmierci gryźli się o dom i pieniądze. Żadnych wymówek!

Kinga zdrętwiała. Testament? Pogrzeb? Co się dzieje? Ale matka mówiła tak stanowczo, iż dyskusja nie wchodziła w grę.

Tymczasem Janina Kowalska, mama Kingi i Artura, siedziała przy stole, poprawiając wełniany szal. Obok niej sąsiadka Bronka patrzyła z niepokojem:

— Janka, coś cię boli? Skąd te ponure rozmowy? Przerażasz mnie…

— Nie martw się, Broniu. Po prostu chcę zobaczyć dzieci. Rok się nie widzieliśmy. Żyją swoim życiem, jakbyśmy byli obcymi. A jeżeli jutro coś mi się stanie, kto im wszystko wytłumaczy? Chcę też sprawdzić, jak naprawdę mnie traktują.

Zamknęła drzwi za sąsiadką i poszła odpocząć. Jutro miał być istotny dzień.

Ranek był pochmurny, jakby dopasowany do jej planu. Posprzątała, włożyła stary szlafrok i czekała. Po godzinie zapukano do drzwi.

Pierwsza wpadła Kinga – zarumieniona, zdenerwowana.

— Mamo! Co się dzieje? Jesteś chora? O co chodzi z testamentem?

Artur wszedł za nią, spokojniejszy:

— No, matka, narobiłaś nam strachu. Już się pakujesz, czy co? Może jeszcze za wcześnie?

— Siadajcie – powiedziała Janina. – I zawołajcie swoje połówki. Magda, Marek, wchodźcie!

Gdy wszyscy zasiedli, zaczęła:

— Słuchajcie i nie przerywajcie. Starość to nie radość, a ja żyję sama. Choroba nie pyta o pozwolenie. Dlatego postanowiłam wszystko wyjaśnić. Ale najpierw – pomoc w domu. Kto, jak nie rodzina, pomoże starej kobiecie? Drewno na rąbanie, obiad do gotowania…

Kinga i Magda zabrały się do roboty. Janina obserwowała: ciasto lepiło się do palców, ziemniaki pokrojone zbyt grubo, garnki hałasowały. *Miejskie niezdary* – pomyślała, ale nie skomentowała. Nie o to chodziło.

Po obiedzie poprosiła Marka i Magdę, by wyszli – została z dziećmi.

— Słuchajcie uważnie. Dom, w którym dorastaliście, zapisuję Bronce. Ona jest blisko, pomoże w potrzebie. Arturze, zostawiam ci narzędzia i gospodarstwo. Rób, co chcesz. A tobie, Kinga, przekazuję oszczędności. Przez lata odkładałam emeryturę, prawie nic nie wydawałam.

Zapanowała cisza.

— Dom – obcej kobiecie? – w końcu wybuchnął Artur. – Serio?

— A czemu nie? Rok was nie widziałam. A Bronka przychodzi codziennie. Arturze, choćby na własny ślub mnie nie zaprosiłeś – wstydziłeś się wiejskiej matki? Kinga, od twojego drugiego ślubu z Markiem też cię nie widziałam. I wtedy się obraziłaś, pamiętasz? Gdy powiedziałam, iż Krzysiek do ciebie nie pasuje. Miałam rację…

— Mamo, nie teraz… – szepnęła Kinga.

— Niedobrze mi. Pójdę się położyć – westchnęła Janina i zamknęła drzwi do sypialni.

Na zewnątrz wybuchła kłótnia.

— To twoja wina! – syczał Artur. – Mogłaś odwiedzać matkę! Teraz dom idzie do Bronki!

— Tak, jasne! Ja haruję od rana do nocy! A ty z Magdą co robicie? Ona przecież siedzi w domu, mogłaby zaglądać!

Krzyczeli, przerywali sobie. Janina słuchała, siedząc w fotelu i patrząc przez okno. W oczach miała łzy. Gdzie są te dzieci, które biegały latem boso po podwórku? Gdzie ich troska o siebie?

Gdy wrócili, już nie leżała – siedziała wyprostowana, choć oczy zdradzały wzruszenie.

— Mamo, co ty robisz? Przecież jesteś chora… – zaczął Artur.

— Już lepiej – odezwała się sucho. – Wszystko zrozumiałam. Nikomu nie jestem potrzebna. Testament? Będzie. Ale później. Gdy zdecydujecie, po co wam ten dom – żeby kochać, czy żeby się dzielić?

Rano przy śniadaniu panowała cisza. Tylko skrzypienie krzeseł i dźwięk łyżek. Kinga pierwsza się odezwała:

— Wybacz nam, mamo… Myliliśmy się. Będę przyjeżdżać, naprawdę. Jesteśmy rodziną…

Janina skinęła głową. Ciepła cisza wypełniła pokój.

Od tamtej pory wiele się zmieniło – i zarazem nic. Artur rzadko się pokazywał, ale regularnie przysyłał pieniądze. Kinga odwiedzała częściej – z zupą, konfiturami, pomocą w ogrodzie. O testamencie nikt już nie pytał.

Nikt nie wiedział, iż od dawna leżał w dolnej szufladzie komody – podpisany i opieczętowany. Wszystko było podzielone po równo. Bo Janina wciąż kochała swoje dzieci. choćby jeżeli one czasem o tym zapominały.

*Dopiero w chwili próby widać, komu naprawdę zależy. I kto nosi nas w sercu, choćby gdy my o nich zapominamy.*

Idź do oryginalnego materiału