– Co ty wygadujesz, mamo?! – wybuchnęła Kasia, chwytając się oparcia krzesła. – Jaka obca? Przecież jestem twoją córką!
– Nie krzycz na mnie! – Maria Stanisławowa machnęła ręką, choćby nie podnosząc wzroku z gazety. – Powiedziałam, co powiedziałam. A ty kim adekwatnie jesteś, żeby mi rozkazywać?
– Mamo, co ty robisz? – do pokoju wpadł Marek, mąż Kasi. – Sąsiedzi już pukają w ścianę!
– Niech pukają – burknęła staruszka. – We własnym domu mówię, co chcę.
Kasia osunęła się na kanapę, czując, jak uginają się pod nią nogi. Wszystko zaczęło się od głupoty – poprosiła matkę, by nie wyrzucała resztek zupy, chciała jutro podgrzać. A w odpowiedzi usłyszała coś, w co do teraz nie mogła uwierzyć.
– Mamo, może ciśnienie skoczyło? – ostrożnie zapytała Kasia. – Wzięłaś leki?
– Co ma ciśnienie do rzeczy? – Maria Stanisławowa w końcu oderwała wzrok od gazety i spojrzała na córkę zimnymi oczami. – Mówiłam jasno – jesteś dla mnie obca. I zawsze byłaś.
Marek wymienił z żoną spojrzenie. Przez trzydzieści lat znał teściową i widział ją w różnych nastrojach, ale takiego wybuchu jeszcze nie było.
– Maria Stanisławowo, może wezwać lekarza? – zaproponował. – Coś dziś nie jest pani sobą.
– Jestem przy zdrowych zmysłach! – zawrzała staruszka. – Dość już tego udawania! Koniec z graniem szczęśliwej rodzinki!
Kasia poczuła, jak zaciska się jej gardło. W krtani stanął guz, a w głowie kołatała się jedna myśl: czy naprawdę mama tak uważa? Czy całe życie ukrywała, iż jej nie kocha?
– Mamo, co ty mówisz? – jej głos drżał. – Zawsze byłam przy tobie. Opiekowałam się tobą, gdy chorowałaś. Pomagałam finansowo, nosiłam zakupy…
– Właśnie o to chodzi! – Maria Stanisławowa gwałtownie wstała, gazeta spadła na podłogę. – Wszystko z litości! Myślałaś, iż musisz! A po co mi taka opieka?
– Z litości? – Kasia nie wierzyła własnym uszom. – Co ty mówisz, mamo? Przecież cię kocham!
– Nie kłam! – staruszka podeszła do okna i wpatrzyła się w podwórko. – Nikt mnie nie kocha. Ty też nie.
Marek delikatnie wziął żonę za rękę. Kasia była blada jak ściana, cała drżała.
– Chodźmy do kuchni – szepnął. – Daj jej ochłonąć.
– Nie – Kasia wstała. – Mamo, wytłumacz mi, o co chodzi. Dlaczego tak mówisz?
Maria Stanisławowa powoli się odwróciła. Na jej twarzy pojawił się dziwny, gorzki uśmiech.
– Co mam tłumaczyć? Myślisz, iż nie wiem, jak o mnie mówisz? Stara, schorowana, ciężar dla wszystkich?
– Nigdy tak nie mówiłam!
– No pewnie! – machnęła ręką. – Słyszałam was z mężem. Szeptaliście w kuchni, sądziliście, iż nie słyszę. A ja mam dobry słuch, między nami mówiąc.
Marek zmarszczył brwi. Próbował przypomnieć sobie, o czym mogli mówić, iż aż tak rozzłościło teściową.
– O czym rozmawialiśmy? – spytał.
– Nie pamiętasz? – Maria Stanisławowa przymrużyła oczy. – O tym, iż powinnam trafić do domu opieki. Że wam przeszkadzam.
Kasia wstrzymała oddech. Rzeczywiście, miesiąc temu rozmawiali z Markiem na ten temat. Ale nie dlatego, iż chcieli się jej pozbyć, tylko dlatego, iż się o nią bali. Maria Stanisławowa coraz częściej zostawiała włączony gaz, nie poznawała sąsiadki, z którą przyjaźniła się od dziesięciu lat.
– Mamo, nigdzie nie chcieliśmy cię wysyłać – próbowała wytłumaczyć Kasia. – Martwiliśmy się tylko…
– Nie opowiadaj mi bajek! – przerwała staruszka. – Wszystko zrozumiałam! Mam dość waszej obłudnej opieki!
– Maria Stanisławowo, wie pani, iż panią kochamy – wtrącił się Marek. – Kasia nie odstępowała pani, gdy była pani chora. Nocami nie spała.
– Z obowiązku! – odcięła staruszka. – Bo tak wypada! Ale prawdziwej miłości od niej nigdy nie widziałam!
Kasia poczuła, iż łzy napływają do oczu. Jak można coś takiego mówić? Całe życie starała się być dobrą córką. choćby gdy było ciężko, choćby gdy własne dzieci wymagały uwagi, zawsze znajdowała czas dla matki.
– Mamo, dlaczego tak mówisz? – jej głos załamał się. – Co ci złego zrobiłam?
– A co dobrego? – staruszka znów usiadła w fotelu. – Żyjesz swoim życiem, przychodzisz, gdy trzeba, rutynowo pytasz o zdrowie. I myślisz, iż to wystarczy?
– Ale codziennie dzwonię! Kupuję leki, wzywam lekarzy!
– Formalności! – Maria Stanisławowa pokręciła głową. – A gdzie twoje serce? Kiedy ostatnio przyszłaś tak po prostu, napiłaś się ze mną herbaty, pogadałyśmy od serca?
Kasia zamyśliła się. Rzeczywiście, ostatnio ich spotkania ograniczały się do sprawunków. Leki, recepty, naprawy w mieszkaniu.
– Mamo, mam przecież swoją rodzinę, pracę…
– Właśnie! – przerwała staruszka. – Ty masz wszystko, a ja kogo mam? Nikogo! Siedzę sama w czterech ścianach, czekam, aż córka raczy zajrzeć!
– To przeprowadź się do nas! Tyle razy proponowaliśmy!
– Po co? Żeby być ciężarem? Żeby wnuki patrzyły krzywo, a zięć wzdychał?
Marek chciał coś powiedzieć, ale Maria Stanisławowa go zagłuszyła.
– Myślisz, iż nie widzę? Jak przychodzisz, śpieszysz się, żeby już wyjść. Jakbyś odbijała pańszczy!
Kasia usiadła na kanapie i zakryła twarz rękami. W słowach matki była część prawdy, a to bolało najbardziej. Naprawdę często się spieszyła, myślała o swoich sprawach, gdy u niej była.
– Starałam się pomóc ci we wszystkim – cicho powiedziała.
– Pomóc! – Maria Stanisławowa prychnęła. – A pogadać ze mną jak z człowiekiem? Zapytać, co u mnie, co mnie martwi? Opowiedzieć o swoim życiu?
– Opowiadałam…
– Co opowiadałaś? Że w pracy szaleństwo, iż Zosia słabo się uczy, iż pieniędzy brak. A o sobie? O tym, co cię cieszy, smuci, niepokoi?
Kasia podniosła głowę. Matka patrzyła na nią z jakąś rozpaczą w oczKasia przytuliła matkę mocno, czując, jak te wszystkie niewypowiedziane słowa miłości w końcu znajdują drogę między nimi, a Marek przyglądał się z uśmiechem, myśląc, iż czasem potrzeba burzy, by odnowić to, co najważniejsze.