Matka od razu przejrzała teściową i poskromiła jej ambicje
Być komuś dłużnym to ciężki obowiązek, ale sto razy gorzej, gdy wierzyciel bez przerwy wpycha ci w twarz swoje „dobrodziejstwo”, żądając wiecznej wdzięczności. Ja, Agnieszka, i mój mąż, Tomasz, zawsze staraliśmy się żyć oszczędnie, bez zbędnych długów. Ale jego matka, Danuta Stanisławówna, narzucała nam swoją pomoc, tylko po to, by później w kółko przypominać, jak nas „uratowała”. Te przypomnienia ustawały jedynie wtedy, gdy znów „pożyczała” nam pieniądze. choćby gdy Tomasz brał od niej pożyczkę i oddawał w terminie, zawsze znajdowała pretekst, by się pochwalić: „Widzicie, nie musieliście iść do banku z jego lichwiarskimi odsetkami, mama was wybawiła!”. Mieszkamy w małym miasteczku pod Łodzią, a ta jej gra w „dobrodziejkę” zatruwała nam życie.
Gdy stanęła przed nami kwestia kupna mieszkania, stanowczo odmówiłam pomocy teściowej. Szansa pojawiła się po śmierci mojej babci. Zostawiła ona mamie mieszkanie, które ta sprzedała i podzieliła pieniądze między mnie i siostrę. To była prawie połowa potrzebnej kwoty. Ale Danuta Stanisławówna natychmiast oznajmiła, iż dołoży brakujące środki – pod warunkiem, iż mieszkanie zostanie zapisane na nią. Oniemiałam: „Dlaczego na panią?” – spytałam. „A na kogo? To ja daję pieniądze!” – odcięła się. Nie wytrzymałam: „Moja mama też dała pieniądze. Może będziecie współwłaścicielkami?”. Teściowa zaczerwieniła się ze złości: „Czy ty sobie kpisz?” – „Nie – odpowiedziałam – kupimy mieszkanie na nasze nazwisko. A pani pieniędzy nie potrzebujemy. Kredyt hipoteczny nie jest tak straszny, żeby stawać się pani wiecznym dłużnikiem”.
Już wtedy nie milczałam jak dawniej i nauczyłam się odpowiadać teściowej tym samym tonem. To ją wściekało i narzekała przed rodziną, iż synowa „całkiem się rozpuściła”. Mimo to wcisnęła Tomaszowi pieniądze, ignorując nasze sprzeciwy. Wrócił do domu zmieszany: „Przepraszam, wziąłem od mamy gotówkę. Dręczyła mnie twoim ‘nastawieniem’ i gadaniem o kredycie”. Wzdychając, odparłam: „No dobrze, będziemy się kłaniać i dziękować”. Ale nie miałam pojęcia, co nas jeszcze czeka.
Opłacając część mieszkania, Danuta Stanisławówna uznała się za jego właścicielkę. Dyktowała, jakie tapety wybrać, jakie meble kupić, gdzie postawić kanapę. „Kabiny prysznicowej się pozbądźcie, przywiozę wannę. Wannie jest wygodniej, a i dzieci wam się pewnie urodzą, gdzie je wtedy kąpać?” – rozkazywała. Broniliśmy się przed jej „radami”, ale to była walka z wiatrakami. Gdy mieszkanie było urządzone, teściowa zażądała kluczy „na wszelki wypadek”. Czułam, jak we mnie buzuje gniew, ale przystałam, by uniknąć awantury. To był mój błąd.
Pierwszego niedzielnego poranka obudził mnie dziwny hałas w kuchni. W półśnie, w samej koszulce, wmaszerowałam tam i zamarłam: Danuta Stanisławówna przekładała naczynia w szafkach. „Co pani tu robi?” – wykrztusiłam. Zamiast odpowiedzi pisnęła: „Bezwstydnica! Nie potrafisz choćby szlafroka narzucić?”. Moja cierpliwość pękła: „Po co? To mój dom! Mogę choćby nago chodzić! A pani co tu zapomniała?” – „Twój dom? – warknęła. – To kto dał na niego pieniądze?”. Nie wytrzymałam: „Nie pani! Kuchnię opłaciła moja mama. Pani pieniądze poszły na łazienkę, to tam sobie gospodaruj!”. Tomasz, zbudzony krzykami, złapał się za głowę i uciekł do sypialni, zostawiając nas samych.
Zrozumiałam, iż sama sobie nie poradzę, i wezwałam posiłki – swoją mamę, Jadwigę Janównę. Zamknąwszy się w łazience, gwałtownie wyjaśniłam jej sytuację. Po pół godzinie zadzwonił dzwonek. Teściowa, jak gdyby nigdy nic, otworzyła: „Ojej, Jadwigo Janówno, z torbami? Co za niespodzianka!”. Mama, nie tracąc czasu, odparła: „Nudno mi samej, postanowiłam zamieszkać u dzieci na parę tygodni. Przecież też dałam na to mieszkanie, mam prawo. A pani co tu robi?”. Teściowa się zmieszała: „Ja… tylko wpadłam, zobaczyć”. – „Co niby? – nie odpuszczała mama. – Tę kabinę, którą pani chce wyrzucić? Mnie się akurat podoba. A pani wanna pewnie jeszcze z czasów PRL-u. To podzielmy się: pani – stara wanna, ja – kabina z radiem!”.
Mama nie pozwoliła teściowej dojść do słowa, a ta zrozumiała, iż ma do czynienia z równym przeciwnikiem. Zaczęła się cofać: „No, swachna, po co się kłócić? Chodźmy lepiej do tej kawiarni na rogu, napijemy się kawy, pogadamy spokojnie”. Wyszły, a my z Tomaszem, przeżegnawszy się, wreszcie mogliśmy zacząć dzień. Nie wiem, o czym mama rozmawiała z teściową, ale od tamtej pory Danuta Stanisławówna przestała się pojawiać bez zapowiedzi. Nie wtrąca się już z „radami” i rozmawia ze mną uprzejmie, wiedząc, iż moja matka mnie obroni.
Moje serce raduje się z tej małej wygranej, ale niepokój nie mija. Teściowa chowa urazę i czuję, iż tylko czeka, by przypomnieć nam o swoim „wspaniałomyślnym uczynku”. Ale teraz wiem jedno: moja mama to moja forteca. Jedną rozmową postawiła teściową do pionu, broniąc naszego domu i naszego prawa do życia po swojemu. Jestem jej za to wdzięczna, ale głęboko w duszy obawiam się, iż Danuta Stanisławówna jeszcze spróbuje odzyskać władzę. Mimo to jestem gotowa – z mamą za plecami nie dam się.