Matka, której nic nie jestem winien

twojacena.pl 13 godzin temu

Mama, której nic nie jestem winien

Wanda i Kazimierz szykowali się do ślubu. W przeddzień uroczystości matka panny młodej, Halina Stanisławowa, przyjechała w odwiedziny, aby poznać przyszłą swachę. Spotkanie odbyło się w domu matki Kazimierza — Elżbiety Janowej. Omówili szczegóły wesela, zasiedli przy stole. Następnego ranka Halina Stanisławowa zebrała się do powrotu. Wanda wyszła ją odprowadzić.

— No i jak ci się podoba Kazik? — zapytała matki.

— Dobry chłopak — uśmiechnęła się ta, ale westchnęła ciężko.

— Mamo, co się stało? — zdziwiła się Wanda.

— Córeczko, trzymaj się z dala od jego matki. Wiele o niej jeszcze nie wiesz.

Słowa te niedługo nabrały znaczenia.

Gdy Wanda dowiedziała się, iż teściowa zamierza zamieszkać z nimi, stanowczo oświadczyła mężowi:

— Będziesz musiał wybrać: albo ja, albo twoja matka.

— Nie zamierzam nikogo wybierać — spokojnie odparł Kazimierz. — Żyjemy, jak żyliśmy, a mama niech sama rozwiązuje swoje sprawy.

— Więc nie pozwolisz, żeby się do nas wprowadziła?

— Już jej to powiedziałem.

— A ona?

— Uraziła się. Nazwała mnie niewdzięcznikiem i obiecała, iż jeszcze pożałuję.

— Przewidywałam…

Elżbieta Janowa wcześnie przeszła na emeryturę — lata pracowała jako stewardesa.

— Dość. Odrobiłam swoją część — zadecydowała, otrzymując wysoką emeryturę, znacznie wyższą niż większość.

Lecz gwałtownie zrozumiała — dla jej stylu życia tych pieniędzy było za mało. Rozwiązanie przyszło samo: przerzucić wydatki na syna.

— Wychowałam cię, dałam ci wykształcenie. Teraz twoja kolej — wypełniać synowski obowiązek — powiedziała, gdy Kazimierz miał zaledwie 23 lata. — Od przyszłego miesiąca płacisz za mieszkanie i jedzenie.

— Dobrze — odrzekł. — Ale skoro utrzymuję rodzinę, nie wtrącasz się już w moje życie.

Zgodziła się — i, trzeba przyznać, nie przeszkadzała. Życie syna specjalnie jej nie interesowało. Kazika głównie wychowywali jej rodzice, podczas gdy ona układała sobie życie, bezskutecznie.

Minęły lata. Syn dorósł, przeniósł się do niej w liceum. Przez pięć lat regularnie płacił za mieszkanie, utrzymywał matkę. Ta zaś żyła pełnią życia, wydając emeryturę wyłącznie na siebie.

Gdy Elżbiecie stuknęła pięćdziesiątka, Kazimierz przyprowadził do domu żonę.

— Jaka pani zadbana! — zmieszała się Wanda podczas pierwszego spotkania z teściową. — Wcale nie wygląda pani na emerytkę.

Gdy dowiedziała się, iż młodzi zamieszkają z nią, Elżbieta tylko się ucieszyła: „No to dobrze” — powiedziała, myśląc: „Przynajmniej gotować nie będę musiała”.

Wanda odebrała to jako szczerość, ale Kazimierz wyjaśnił:

— Mamie po prostu zabrakło odwagi, by nas wyrzucić. Ostatnie pięć lat sam za wszystko płacę.

Wizyta Haliny Stanisławowej gwałtownie rozwiała i tak już nikłe złudzenia:

— Córeczko, uważaj. Ta kobieta żyje tylko dla siebie. Was porzuci, gdy przestanie jej to pasować. Najważniejsze, byś trzymała się męża. Spodobał mi się. Ale z jego matką nie mieliście szczęścia.

Minęło pół roku. Elżbieta Janowa zakochała się. Mężczyzna imieniem Zbigniew zaczął pojawiać się coraz częściej. A potem…

— Macie dwa tygodnie, żeby się wyprowadzić. Sprzedaję mieszkanie. Wyprowadzam się do Gdańska.

— Mówisz poważnie? — osłupiał Kazimierz.

— A co? Mam prawo. Mieszkanie jest moje. Rodzice mi je podarowali.

— I nas wyrzucasz?

— Tak. Wszystko zgodnie z prawem.

Kazimierz w milczeniu narzucił kurtkę i wyszedł. Wieczorem on i Wanda już pakowali rzeczy. Zamieszkali u jego kolegi z pracy, który właśnie szukał lokatorów. Miesiąc później Elżbieta sprzedała mieszkanie i wyjechała ze Zbigniewem do Gdańska.

Po kilku dniach Kazimierz próbował pożyczyć od niej pieniędzy:

— Nie, oczywiście. Wszystkie wydatki są już zaplanowane — zimno odparła matka.

— No to powodzenia — powiedział.

— Tobie też — uśmiechnęła się. choćby nie przytuliła na pożegnanie.

Minął rok. Elżbieta zadzwoniła: rozwiodła się ze Zbigniewem, on zabrał jej pieniądze i zniknął. Została sama, bez dachu nad głową. Wróciła i od razu oznajmiła:

— Będę mieszkać z wami.

— Nie. Weź, co ci zostało, weź kredyt hipoteczny.

— Hipoteczny? W moim wieku? Na emeryturę?

— Znajdź pracę. Trzeba sobie radzić, jak wszyscy.

— Więc mi nie pomożesz?

— Nic ci nie jestem winien, mamo.

Wybuchnęła:

— Jesteś niewdzięcznikiem! Ja cię wychowałam!

— A ja po prostu biorę z ciebie przykład — spokojnie odparł syn.

Elżbieta żyła u przyjaciółek, dopóki starczyło pieniędzy. Potem — odmowa za odmową. Znów do syna.

— Mamo, nie jesteś chora ani stara. Znajdź pracę. Wynajmij choćby pokój. Szukaj.

— Nie jest ci mnie żal?

— Nie. Przypominasz mi tę konikę polną… co śpiewała całe lato.

Później Elżbieta jednak się ustatkowała… nie w pracy, ale w nowym małżeństwie. Za pierwszego lepszego. Ale za to — z mieszkaniem.

Lecz to już zupełnie inna historia…

Idź do oryginalnego materiału