Dzień zaczął się dziwną ciszą. Zwykle mama, Danuta, budziła mnie delikatnym głosem przed śniadaniem, ale tego dnia nie było jej w domu. Otworzyłem oczy i od razu zrozumiałem – odeszła. Na zawsze. Szafa stała pusta, jej stare buty nie czekały przy drzwiach, a łóżko było starannie poskładane w rogu. Na kuchennym blacie leżała kartka – samotna, tak jak jej serce. Zamarłem, patrząc na nią, a we mnie wszystko się rozpadało.
Stałem przed drzwiami domu opieki w zapomnianej przez Boga wiosce pod Łodzią, zaciskając pięści, żeby powstrzymać drżenie. Przez zamgloną szybę widziałem ją – moją matkę, przygarbioną, samotną, stojącą przy oknie. Kiedyś wybrałem nowe życie z żoną, odsuwając ją, jedyną, która zawsze była przy mnie, dla chwilowego szczęścia. Teraz ból zdrady zżerał mnie od środka. Jak mogłem tak postąpić z kimś, kto dał mi życie?
Ojciec zostawił nas, gdy byłem dzieckiem. Poszedł bez słowa, zostawiając mamę samą. Miała zaledwie trzydzieści lat, była piękna i pełna sił, ale zamiast nowego związku wybrała mnie. Proponowano jej małżeństwo, obiecywano dostatnie życie, ale pod warunkiem – porzucenia syna. Odmawiała bez wahania. Jej wybór zawsze byłem ja. Danuta pracowała w cukierni, brała dodatkowe zmiany, żeby opłacić nasz mały wynajęty pokój i moją szkołę. Jej dłonie, zawsze czerwone i opuchnięte od ciasta, nigdy nie odpoczywały. Ale nie narzekała. Nigdy.
Pamiętam, jak wracała z nocnej zmiany, stawiała czajnik i wyciągała ciepłą bułkę. Czasem, gdy wypłatę opóźniali, patrzyła, jak jem, i dopiero potem zjadała resztki. Byłem za młody, żeby zrozumieć – bała się, iż zostanę głodny. Jej miłość była bezwarunkowa, pełna poświęcenia. Była dla mnie całym światem. „Nigdy nie wyjdę za mąż – mówiła – żeby nikt nie śmiał cię skrzywdzić”. I wierzyłem, iż z taką matką nikogo więcej nie potrzebuję.
Dzieciństwo miałem szczęśliwe, mimo braków. Mama nie spała po nocach, oszczędzała na jedzeniu, ale zawsze się uśmiechała. Wszystko się zmieniło, gdy cukiernię zamknięto, a jej palce spętał artretyzm. Każdy ruch sprawiał jej ból, ale nikt nie chciał dać jej pracy. Była zbyt słaba. Ja wtedy kończyłem szkołę i dorabiałem w sklepie – sprzątałem, nosiłem pudła, stałem przy kasie. Płacili mi głównie jedzeniem i drobnymi sumami, ale zbierałem na leki dla mamy. Wiedziałem, jak cieszy się z moich sukcesów, więc uczyłem się najlepiej, jak mogłem. Gdy skończyłem szkołę ze złotym medalem, dostałem się na uniwersytet w Warszawie. Wyprowadziliśmy się, mając nadzieję na nowy początek.
W mieście życie powoli się układało. Pracowałem w kawiarni i na magazynie, starczało na jedzenie i drobne przyjemności. Dostaliśmy pokój w akademiku, a ja starałem się, żeby mamie było lżej – zabierałem ją do teatru, kupowałem sukienki, pokazywałem Warszawę. Uśmiechała się, ale widziałem, jak ból w dłoniach nie ustępował. Wszystko było w porządku, dopóki nie poznałem jej – dziewczyny, która zmieniła moje życie.
Miała na imię Karolina. Spotkaliśmy się na drugim roku. Była pewna siebie, błyskotliwa, z bogatego domu – wydawała mi się nieosiągalnym marzeniem. Koledzy zazdrościli, iż zdobyłem taką dziewczynę. Nasz związek mnie pochłonął i niedługo Karolina zaproponowała wspólne życie. Nie byłem gotowy, ale postawiła ultimatum – razem albo koniec. Zgodziłem się. Nie mogliśmy mieszkać u niej – rodzice byli przeciwni mojej osobie, synowi zwykłej cukierniczki. Zostawał tylko nasz pokój w akademiku.
Nie przedstawiłem Karoliny mamie. Wstydziłem się. Moja matka, zmęczona latami ciężkiej pracy, i matka Karoliny – elegancka pani z perfekcyjnym manicure. Wiedziałem, iż postępuję podle, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Pewnego dnia powiedziałem mamie, co zamierzam. Miałem ją wyrzucić.
– Mamo, poznałem dziewczynę. Będziemy razem mieszkać – zacząłem, unikając jej wzroku.
– Synku, cieszę się! Kiedy mnie z nią poznasz? – głos jej drżał z radości.
– Nie teraz, mamo. A gdzie ty będziesz mieszkać?
Zawahała się. Widziałem, jak jej twarz przygasa.
– Ja… wrócę do naszej wsi. Zamieszkam u cioci Haliny – odpowiedziała cicho.
– Ale jak długo? I czy za darmo? – naciskałem, choć wiedziałem, iż ciocia Halina, samotna i zrzędliwa, raczej jej nie przyjmie.
– Nie martw się, synku. Ciocia jest sama, towarzystwo jej się przyda. A ty oszczędzaj, dbaj o siebie i o swoją dziewczynę.
Widziałem ból w jej oczach, ale miłość do Karoliny zaślepiła mnie. Wysłałem mamę w nieznane, choć wiedziałem, iż nie ma ani pieniędzy, ani zdrowia. Położyłem się spać, a rano jej już nie było. Wyszła po cichu, zostawiając kartkę:
„Krzysiu, nie martw się o mnie. choćby nie zauważyłam, kiedy stałeś się dorosły. Wiem, iż się mnie wstydzisz – nie mam do ciebie żalu. Powiedz swojej dziewczynie, iż nie masz matki. Tak będzie prościej. Bądź szczęśliwy, synku. Jakby co, jestem u cioci Haliny”.
Łzy paliły mi oczy. Wiedziałem, iż błąka się gdzieś, chora i bezdomna, ale Karolina już wprowadzała się do mnie. Wzięliśmy ślub, a ja, ulegając jej wpływom, nie zaprosiłem na niego matki. Wszystkim mówiłem, iż umarła. Lata mijały, praca pochłaniała mnie całkowicie, nie szukałem jej.
Kiedy urodziła się nasza córka, zrozumiałem, co znaczy być rodzicem. Wyznałem Karolinie prawdę o mamie. Wybuchła:
– I co, teraz będziesz jej szukał? A jeżeli wciągnie tu swoje choroby? Pomyśl o córce!
– Karol, to jej babcia. Muszę wiedzieć, czy wszystko w porządku.
Zacząłem poszukiwania. Ciocia Halina zmarła niedługo po naszym wyjeździe, mama nie mogła być u niej. Nikt we wsi jej nie widział. W desperacji pojechałem nad naszą rzekę, gdzie kiedyś budowaliśmy karmnik dla ptaków. W środku znalazłem stare pismo:
„Krzysiu, jeżeli to czytasz, znaczy, iż mnie szukałeś. Jestem w domu opieki «Złota Jesień», niedaleko twojego uniwersytetu. Wid”W tym domu spędziła ostatnie dni, wciąż wypatrując mnie za oknem, aż do dnia, gdy zamknęła oczy na zawsze, nie doczekawszy mojego przyjścia.”