„Macie miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania!” — oświadczyła teściowa. A mąż stanął po jej stronie.
Z Krzysztofem byliśmy razem od dwóch lat, kiedy zdecydowaliśmy się sformalizować nasz związek. Przez ten czas naprawdę wierzyłam, iż trafiło mi się nie tylko wspaniałe zaręczyny, ale też świetna rodzina. Z matką Krzysztofa zawsze miałam dobre relacje — słuchałam jej rad, okazywałam szacunek i choćby myślałam sobie, iż mam szczęście na taką mądrą i życzliwą teściową.
Ślub w większości opłaciła ona. Moi rodzice mogli pomóc tylko symbolicznie — mieli swoje trudności i nikt ich za to nie obwiniał. Wszystko układało się jak z bajki. Zdawało się, iż przed nami tylko piękna przyszłość. Ale kilka dni po ślubie moja „kochana” teściowa rzuciła bombe, której echo do dziś słyszę.
„No, dzieci” — powiedziała sucho — „wypełniłam swój rodzicielski obowiązek. Wychowałam syna, wykształciłam, ożeniłam. A teraz proszę się pakować — macie dokładnie miesiąc, żeby zwolnić moje mieszkanie. Jesteście już rodziną, uczcie się żyć na własną rękę. Będą trudności, ale one was wzmocnią. Będziecie musieli oszczędzać, kombinować, radzić sobie sami. A ja… ja wreszcie zacznę żyć dla siebie.”
Zamarłam. Krzysztof milczał. Myślałam, iż to żart, ale po jej minie od razu zrozumiałam, iż mówi poważnie.
„I proszę, nie liczcie, iż będę zajmowała się wnukami” — dodała, dobijając nas. — „Dałam synowi wszystko, co miałam. Nie jestem już nikomu nic winna. Tak, jestem babcią, ale nie niańką. Będziecie zawsze mile widziani w odwiedziny, ale na moją pomoc… no cóż, nie liczcie. Nie osądzajcie mnie, zrozumiecie, kiedy sami będziecie w moim wieku.”
Byłam w szoku to za mało powiedziane. Wszystko, w co wierzyłam, rozpadło się w sekundę. Stałam w środku pokoju, który uważałam za nasz tymczasowy, ale przytulny dom, i czułam, jak ziemia ucieka spod nóg. Byłam wściekła, czułam się zraniona i zdradzona. Ta kobieta zostaje sama w trzy pokojowym mieszkaniu, a nas wyrzuca na bruk jak obcych. A przecież Krzysztof jest jej synem, ma prawo do tego mieszkania!
Czekałam, czy choć słowo powie w mojej obronie, czy stanie po mojej stronie… Ale tylko spojrzał na mnie i cicho stwierdził:
„Może mama ma rację. Powinniśmy spróbować sami.”
Natychmiast zaczął szukać mieszkania na wynajem, rozglądać się za nową pracą — „muszę więcej zarabiać, skoro teraz mamy swoje życie.”
Patrzyłam na niego i nie poznawałam. Gdzie ten człowiek, który przysięgał, iż nigdy nie pozwoli mnie skrzywdzić? Gdzie jego obietnice, iż będzie mnie chronił i wspierał?
Moi rodzice niestety nie mogli nas przygarnąć — mieszkali we dwójkę z młodszą siostrą w małej dwupokojowej „kostce”. Pomóc finansowo — tym bardziej. Nie mam im tego za złe. Ale gdzie była ta teściowa z łagodnym uśmiechem i troskliwym tonem, kiedy to ona nas potrzebowała?
Słyszałam wiele o różnych teściowych. Ale nie sądziłam, iż moja okaże się taką, która bez mrugnięcia okiem wyrzuci młodych, choćby jeżeli wśród nich jest jej własny syn.
A co z wnukami? Czyż każda babcia nie marzy o tym, by niańczyć wnuki? Czy nie dla tego właśnie żyją kobiety w jej wieku? Pamiętam, jak jeszcze rok temu z rozmarzeniem mówiła: „Jak będę miała wnuka, to nie wypuszczę go z rąk!”
A teraz: „Nikomu nic nie jestem winna.”
Może i ma rację — może rzeczywiście powinniśmy nauczyć się samodzielności. Może to jej sposób na „twardą miłość”. Ale szczerze? Nigdy już nie spojrzę na nią z tym samym zaufaniem. Bo tamtego wieczoru pokazała, iż w trudnej chwili stoi po swojej stronie, a nie po stronie rodziny.
A Krzysztof?… Wybrał mamę. I choćby jeżeli on myśli, iż to tylko na teraz — dla mnie to już na zawsze.