Ci, którzy śledzą moje poczynania, wiedzą doskonale, gdzie wszystkie moje myśli krążą - wokół fotografii analogowej. Przepadłem, zakochałem się na nowo (czego upust daje pod #analoglife). Poszedłem krok dalej i pomyślałem, iż swój zestaw chętnie uzupełniłbym o coś spektakularnego, stąd wizja analogowego średniego formatu, w którym jest co wybierać, ale nic do mnie nie przemawia do końca, jeżeli chodzi o konstrukcję (no może prócz Pentaxa 67), a inne blokuje mi kosmiczna cena.
Ostatnie zakupy były bardzo udane, chociaż trafiło się również i rozczarowanie. W poszukiwaniu kompaktów, przez zupełny przypadek znalazłem aparat, który porwał mnie tym, jak piękny i prosty w swej konstrukcji był, a o którego istnieniu nie miałem bladego pojęcia. Mowa o Agfa Optima 1035 Sensor, który do tej pory cieszy moje oko, niestety choćby po włożeniu baterii, okazało się, iż ma niesprawną migawkę. Trudno, pomyślałem, kosztował całe 100 PLN, jest w idealnym stanie, będzie piękną ozdobą mojego niewielkiego biura (a i tak mu przy okazji oddam go do lokalnego magika od starych aparatów, na diagnozę).
W międzyczasie na półce pojawił się MJU I i II, pierwszy żonowy, drugi będzie ze mną podróżował na rowerze, a wisienką na torcie ma być L35AF od Nikona. Pomyślałem jednak, iż chętnie spróbowałbym swoich sił w średnim formacie, tym bardziej iż kolorowe negatywy są do niego aktualnie 2-3x tańsze od odpowiedników dla 35mm. To szerszy problem, bo jest ssanie na rynku na kolorowe negatywy, a producenci chyba nie pozbierali się po pandemii, natomiast średnioformatowy film najpewniej nie cieszy się tak ogromnym zainteresowaniem, więc ceny nie zwariowały. Patrząc na rynek klasycznych, analogowych średniformatowców, można adekwatnie podzielić aparaty na dwie kategorie: te, które mają puszkę jak Hasselblad i te, które starają się udawać aparat małoobrazkowy (ale dość średnio im idzie). Sęk w tym, iż obie kategorie ze względu na format, są po prostu nieporęczne albo kulfoniaste. Moja ciekawość jakości zdjęć w większym formacie niż 35mm jest ogromna, ale problem z wybraniem tego jedynego adekwatnego sprzętu. https://dailyweb.pl/kupilem-klisze-foto-polaroid-ktorej-termin-przydatnosci-minal-30-lat-temu/ Wydaje mi się, iż to nie kwestia samego sprzętu, a bardziej przyjęcia odpowiedniej strategii. Oczywiście głównym aspektem jest przede wszystkim dobór formatu, czy miałby to być 6x6, 6x7 czy choćby 6x9. Szczerze mówiąc wszystko mi jedno, a o ironio chętnie sprawdziłbym się w znienawidzonym formacie kwadratowym 6x6, który jest co do zasady chyba najbardziej wymagający. Niemniej idealnym rozwiązaniem wydaje się 6x7, nie mam jednak tutaj większych preferencji. Druga rzecz, odnośnie do strategii, która ma znaczenie, to z pewnością, do czego aparat ma mi posłużyć. Chciałbym go traktować mocno odświętnie, bo pewnie na co dzień będę używał swoich małpek, a średni format będzie okazjonalny, na prawdziwie wyjątkowe okazje. W pozostałym czasie ma leżeć na półce i zwiększać swoją wartość. Tutaj automatycznie przychodzi na myśl Hasselblad, najpewniej lepiej wybrać nie można. https://dailyweb.pl/olympus-mju-kupilem-najbrzydszy-analogowy-kompakt/ Zabawne jest to, iż przy tego typu artykułach, kiedy przedstawiam swój problem, nagle w trakcie jego pisania, zbliżam się do jego rozwiązania (słynny efekt żółtej kaczuszki), ale konkretnych odpowiedzi brak, bo pozostaje jeszcze jedno pytanie: czy może na początek warto posmakować średniego formatu, nie wydając przy tym majątku? (Yashica Mat 124 G wydaje się w tym scenariuszu być najlepszą opcją, właśnie ze względu na budżet). Czy warto jednak się rozdrabniać czy grać o pełną stawkę? Oto kilka aparatów w średni formacie, które mnie zainteresowały: