Marzenie o tańcu

twojacena.pl 6 godzin temu

Marzyła o tańcu
Muzyka urwała się nagle, sala zamarła. Kinga słyszała tylko własny oddech. Nagle ciszę przerwał pojedynczy klask, a chwilę później burza oklasków ogłuszyła ją. Widzowie w sali powstali z miejsc, wielu z łzami w oczach.

Kinga spojrzała na Antoniego. Pochylił się i pocałował ją. Na jego wargach pozostał słonawy smak jej łez. Oklaski powoli cichły, publiczność zaczęła wychodzić. Antoni popchnął wózek Kingi w stronę wyjścia.

– Zmęczona?
– Nie. Jestem szczęśliwa! Dziękuję ci! – Roześmiała się przez łzy.

***

Kinga przygotowywała kolację i zerkała na zegar. niedługo miał wrócić Marek. Postawiła czajnik na gazie, gwałtownie kroiła warzywa do sałatki. Znów spojrzała na zegar. „Spóźnia się. Zadzwonić? Nie. Znów powie, iż wymyślam zdrady na pusto, iż sobie dopisuję. Jakże chcę mu wierzyć. Nie mogę. Już dłużej nie zniosę.” – Dłonie same rwały się, by złapać telefon i do niego zadzwonić. – „Czyżby znowu?”

Kinga ścisnęła rękojeść noża tak mocno, iż aż zbielały jej kostki. W końcu rozwarła dłoń, a nóż z metalicznym brzękiem upadł na stół. Znów spojrzała na zegar – wskazówki wlokły się, wystawiając jej cierpliwość na próbę. W końcu nie wytrzymała i wykręciła numer męża. „No dalej, odezwij się, proszę. Powiedz, iż już jesteś blisko” – błagała w myślach, by przeciągłe dzwonki umilkły. ale one, jakby szydząc z niej, wbijały się w bębenki uszne.

Odrzuciła telefon. Przesunął się po blacie i zatrzymał tuż przy krawędzi. „Spokojnie. Nie trać głowy. Wróci lada chwila…” – przekonywała sama siebie.

Marek wrócił około pierwszej w nocy. Kinga, wyłzawiona, zasnęła, ale ledwie klucz zgrzytnął w zamku, obudziła się i uniosła głowę. Pod drzwiami przedpokoju – wąska smuga światła. Wstała i gwałtownie otworzyła drzwi. Marek ściągał buty i drgnął z zaskoczenia. ale gwałtownie opanował zmieszanie, pytając, jakby nigdy nic:

– Przestraszyłaś mnie. Czemu nie śpisz?

– Chcę ci spojrzeć w oczy. Obiecałeś, iż z nią się nie spotykasz…

– Nie zaczynaj. Byłem tylko z chłopakami, oglądaliśmy mecz, piliśmy piwo…

– Nie mogę dłużej. Nie mo-gę – powtórzyła Kinga, sylabizując, przerywając jego wymówki. – Nie mogę czekać i nadsłuchiwać kroków za drzwiami. Dość. – Objęła rękami brzuch i podeszła do pokoju, lekko pochylona, jakby brakowało jej sił, by się wyprostować.

Zwinęła się na łóżku i wybuchnęła płaczem.

– Kinga, mnie też już męczy twoja zazdrość. Naprawdę. Nie dasz kroku postawić. Mówiłem przecież, iż zasiedzieliśmy się z kumplami… – Marek podszedł do łóżka, ale choćby nie spróbował jej pocieszyć, pogłaskać szlochającej żony.

– A zadzwonić nie mogłeś? Co, telefon, jak zwykle, padł? Mam dość. Wymyśliłbyś coś nowego. Nie czuć od ciebie piwa – jęknęła Kinga, zerwała się z łóżka i pobiegła do przedpokoju.

Gdy Marek zrozumiał, co zamierza, było już za późno. Kinga wyjęła z kieszeni jego kurtki telefon i patrzyła na świecący ekran.

– Oddaj! – Marek podszedł i próbował wyrwać, ale Kinga odsunęła dłoń z telefonem.

– Kochany, już dojechałeś do domu? Twoja żona już urządziła ci przesłuchanie ze sceną, czy zostawiła na rano? – przesłodzonym głosem Kinga odczytała wiadomość na ekranie. – I który to z twoich kumpli nazywa cię „kochanym”?

Marek znów spróbował odebrać telefon, ale Kinga bez oporu sama mu go wręczyła. Odsunęła męża, minęła go i zaczęła się ubierać.

– Napisz tej swojej… iż jesteś wolny. Wychodzę do mamy. Żeby jutro rano ciebie i twoich rzeczy tu nie było.

– Przestań, Kinga. Jest już noc. No dobra, tak. Nie byłem z kumplami… – zaczął Marek i urwał.

Twarz żony wykrzywiła się, jakby patrzyła na obrzydliwego szczura.

– Czego ci brakuje? – cicho zapytała Kinga, znów pochylając się, jakby skręcał ją ból. – Nie potrafię już tak żyć. Ani sekundy dłużej nie zostanę z tobą.

Wzięła torebkę i wyszła. Marek nie zatrzymał jej, nie powstrzymał. Na ulicy Kinga zamówiła taksówkę, potem zadzwoniła do matki.

– Znowu się pokłóciliście? Mówiłam, żebyś nie wierzyła jego przysięgom. Trzeba było od razu odejść, nie wybaczać – wyrzucała przez słuchawkę matka.

– Dobrze, mamo, pogadamy później. – Kinga przerwała połączenie.

Ale do matki nie dojechała. Taksówka pędziła przez pusty, śpiący Kraków, gdy z bocznej ulicy wyłonił się terenówka prowadzona przez pijanego kierowcę. Uderzenie przyszło z strony pasażera, gdzie siedziała Kinga…

Marek przychodził do szpitala codziennie, gdy przeniesiono ją z intensywnej terapii na oddział. Czuł winę. Gdyby nie uległ wtedy namowom Ewy, by zostać u niej dłużej, może nie doszłoby do kłótni, Kinga nie wsiadłaby do tej taksówki…

Lekarze mówili, iż zrobili, co mogli, iż za miesiąc czy dwa Kinga wstanie. Ale ani po pół roku, ani po roku nie wstała. Nadzieja na powrót do zdrowia zniknęła. Do końca życia będzie poruszać się na wózku.

Marek został przy niej. W domowych sprawach pomagała mu matka Kingi. Ale jak długo młody mężczyzna będzie pielęgnować niepełnosprawną żonę? Są tacy, co nie opuszczają. Chce się w to wierzyć. Przyzwyczajony do wygód, mający kochankę – młodą, zdrową, kuszącą – Marek gwałtownie zrozumiał, iż wziął na siebie zbyt ciężki ciężar. Jak długo można żyć z poczuciem winy? Patrzeć w oczy żony, w których rozpacz mieniła się nienawiścią? Zostawił Kingę pod opieką matki i odszedł.

Nadeszły dni rozpaczy i depresji. Kinga poważnie rozważała, jak zakończyć swoje nikomu niepotrzebne życie – połknąć garść tabletek czy rzuciAntoni pewnego wieczoru ukląkł przed jej wózkiem, wziął ją za ręce i powiedział: „Nie musisz chodzić, by tańczyć – wystarczy, iż pozwolisz mi prowadzić,” a gdy wzruszona skinęła głową, zaczął powoli obracać wózek w rytm muzyki, którą nucili razem pod gwiazdami.

Idź do oryginalnego materiału