Zgryzipiórka. Teściowa wyrzuciła za próg kobietę z małym dzieckiem. Ale choćby nie pomyślała…
Michaś w końcu zasnął dopiero o trzeciej nad ranem. Siedziałam na skraju łóżka, zdrętwiała w niewygodnej pozycji ręka cierpła, ramię bolało, ale bałam się drgnąć. Malec ząbkował dziąsła były czerwone, ciągnął piąstki do buzi i płakał tak, iż serce mi pękało.
Zdawało się, iż nie spał od wieczności. Gdy tylko próbowałam odłożyć go do łóżeczka budził się natychmiast, jakby wyczuwał, iż chcę uciec. Tylko siedem miesięcy, a przez ten czas zdążyłam przeżyć nowe życie. Miłość, ból, niepokój, szczęście wszystko splotło się w ciasny węzeł, którego nie da się już rozwiązać.
Gdy oddech syna stał się równy, ostrożnie wstałam. W oknie naprzeciwko paliło się światło ktoś w naszej blokowej dziewięciopiętrówce też nie spał. Często zastanawiałam się, kto tam może równie zmęczona matka jak ja? Bezsennie czuwający staruszek? Zakochana para? Kiedyś marzyłam, iż z Darkiem kupimy własne mieszkanie, a ja będę patrzeć przez swoje okno na swój podwórek. Ale te marzenia rozwiały się jak dym.
Trzy lata pracy przy kasie w „Spożywczaku” i wszystkie moje oszczędności poszły w diabły. Najpierw zaliczka za kredyt, którego nigdy nie wzięliśmy. Potem remont w tym mieszkaniu, gdzie mieszkałam z Danutą Stefanową, matką Darka. „Będzie przytulniej” mówił. Ale przytulniej zrobiło się tylko im.
Od kiedy przekroczyłam ten próg z walizką i głupią nadzieją na szczęście, ani razu nie poczułam się tu jak w domu.
„Wszystko się ułoży” obiecywał Darek półtora roku temu. „Pobierzemy się latem” mówił, zanim zaszłam w ciążę. „Poczekajmy trochę” szeptał, gdy urodził się Michaś. Kiwałam głową. Wierzyłam. Czekałam. Ale pieczątka w dowodzie jakoś wydawała mu się zbędna.
Danuta Stefanowa każdego ranka dzwoniła kluczami w przedpokoju, szykując się do pracy w księgowości. W duchu nazywałam ją „papugą” mała, kłótliwa, z wiecznie zadartym nosem. Ze mną rozmawiała tylko wtedy, gdy musiała, jakbym nie była matką jej wnuka, ale tymczasową służącą. Gdy gotowałam krzywiła się: „Nie umiesz obchodzić się z jedzeniem”. Gdy prałam: „To drogie rzeczy”. Ale zawsze z trującym uśmiechem.
„Kasiu, umyłabyś podłogi” mówiła w mój jedyny wolny dzień. „Katarzyna, kupiłam twarożek dla Michasia” dodawała, choć nigdy nie brałam od niej produktów.
Swojego pokoju nie otwierała bez klucza. Gdy nas nie było przeszukiwała nasze rzeczy. Pewnego dnia zastałam ją grzebiącą w mojej szafie. „Szukałam ręcznika” odparła bez cienia zażenowania.
W kuchni panował specjalny porządek. Jej talerze osobno, nasze osobno. Jej patelnia, jej garnki, jej trzepaczka. Nic wspólnego. Gdy Darek się spóźniał, jadłam kolację w pokoju byle nie siedzieć z nią przy stole.
A jednak jakoś wytrzymywaliśmy dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. Przed narodzinami Michasia jeszcze mogłam uciec do pracy, do przyjaciół, na spacer. A teraz? Z dzieckiem na rękach, z ledwie trzydziestoma złotymi w portfelu i czterystami złotych zasiłku na karcie.
Cicho zamknęłam drzwi i wyszłam do korytarza. Chciało mi się pić, głowa huczała od niewyspania druga noc z rzędu bez snu. Wczoraj Michaś obudził się o pierwszej i zasnął dopiero o piątej. A o dziesiątej rano znowu na nogach. Poruszałam się jak zombie, oczy jakby pełne piasku.
W kuchni paliło się światło. Danuta Stefanowa jeszcze nie spała. Chciałam tylko napić się wody i wyjść, ale nie zdążyłam postawić kroku.
Jeszcze nie śpisz? odwróciła się teściowa. Znów w telefonie siedzisz, widziałam światło pod drzwiami.
Michaś źle śpi odpowiedziałam. Ząbkuje…
Zachichotała. W tym śmiechu było wszystko niedowierzanie, sugestia, iż tylko unikam obowiązków, i to słynne: „Ja w twoim wieku pracowałam i dzieci wychowywałam”.
Można ciszej? poprosiłam, wzdrygając się od hałasu talerzy. Michaś dopiero zasnął.
Coś błysnęło w jej oczach. Gwałtownie odwróciła się do zlewu, zgarbiła, a potem…
Potem zwróciła się w moją stronę. Twarz wykrzywiona, oczy zwężone. Z hukiem postawiła kubek na stole.
Ciszej? powtórzyła Danuta Stefanowa. Ja we własnym domu mam chodzić na palcach?
Oparłam się o futrynę. Siedem miesięcy bez snu. Siedem miesięcy życia na tych dziesięciu metrach, gdzie każdy krok to jak pole minowe.
Tylko prosiłam, żeby nie trzaskać naczyniami powiedziałam cicho.
A może po prostu nie umiesz usypiać dzieci? teściowa skrzyżowała ramiona. Ja dwójkę wychowałam. I żadnych problemów z zębami nie było. I spali jak aniołki.
Zaci