“Dobrze, mamo. Już do nas nie przyjedziesz. Ani dziś, ani jutro, ani w przyszłym roku” – historia, w której cierpliwość sięgnęła dna.
Długo zastanawiałam się, jak zacząć tę opowieść, ale wciąż wracały dwa słowa: bezczelność i ciche przyzwolenie. Pierwsze – od teściowej, drugie – od męża. A pomiędzy nimi – ja. Kobieta, która starała się być uprzejma, delikatna i kulturalna. Aż w końcu zrozumiałam, iż jeżeli dalej będę milczeć, z naszego domu zostanie tylko puste pudełko.
Nie pojmuję, jak można tak po prostu wejść do czyjegoś domu i zabrać cudze rzeczy, jakby wszystko tu do ciebie należało. Moja teściowa robiła dokładnie tak. I wszystko to dla… swojej córki. Siostry mojego męża.
Każda jej wizyta kończyła się tym, iż z zamrażarki znikało mięso, z kuchenki – garnek schabowych, a pewnego razu zabrała choćby mój nowy prostownic. Nie zdążyłam go użyć ani razu – po prostu wzięła. Bo, jak później wyjaśniła, “Karolka ma kręcone włosy, a ty i tak w domu siedzisz”.
Znosiłam to. Zaciskałam zęby. Tłumaczyłam mężowi. On tylko rozkładał ręce. Mówił: “No przecież to mama, ona nie ze złości. Kupimy nowe”.
Ale ostatnia kropla przelała się przed naszą piątą rocznicą ślubu. Postanowiliśmy uczcić ją wyjątkowo – pójść do restauracji, jak za dawnych lat. Wcześniej wybrałam sukienkę. Zostały tylko buty. I kupiłam je. Piękne, drogie, takie, o których marzyłam od zeszłego lata. Zostawiłam je w pudełku w sypialni – miały być na ten wyjątkowy wieczór.
Ale wszystko potoczyło się inaczej.
Tego dnia zostałam w pracy dłużej i poprosiłam męża, żeby odebrał naszą córkę z przedszkola. Zgodził się. Jednak później okazało się, iż i on miał pilne sprawy, więc zadzwonił do swojej matki. Dał jej klucze do mieszkania, by zabrała Karolinę i u nas z nią posiedziała.
Gdy wróciłam do domu, pierwsze, co zrobiłam, to zajrzałam do sypialni. I zastygłam. Pudełka z butami nie było.
– Tomek, gdzie moje nowe buty? – zapytałam, choć przeczuwałam odpowiedź.
– Skąd mam wiedzieć? – wzruszył ramionami.
– Była twoja mama?
– Tak, odebrała Karolinę, posiedziała chwilę i wyszła.
– A klucze? – starałam się mówić spokojnie.
– Dałem jej. No co miałem zrobić?
Wzięłam telefon, wybrałam jej numer. Odebrała od razu.
– Dobry wieczór – zaczęłam opanowanym tonem. – Jestem pewna, iż wiesz, dlaczego dzwonię.
– Nie wiem – odpowiedziała bez cienia zażenowania.
– Gdzie moje nowe buty?
– Dałam Karolinie. Ty i tak masz za dużo butów. A ona akurat nie ma w czym iść na studniówkę.
Po tych słowach po prostu… odłożyła słuchawkę. Bez wstydu. Bez przeprosin. Po prostu cisza.
Mąż, jak zwykle, powiedział: “Kupimy ci inne, no co ty? To przecież mama”.
Wstałam. Wzięłam go za rękę. Zawiodłam do centrum handlowego. Tam, przed witryną, wybrałam tę samą parę, którą od miesięcy podziwiałam w internecie – buty, na których widok on chyba o mało nie dostał zawału.
– Ewa, to połowa mojej pensji! – wykrztusił, widząc cenę.
– Powiedziałeś – kupimy. Więc kupujemy – odparłam spokojnie.
Kupił. Podpisał się pod ceną swojego milczenia.
Ale to nie był koniec. W drodze do domu dostał wiadomość od matki:
“Wpadnę dziś. Mam paczki z ziołami, w zamrażarce brak miejsca. Zostawię u was, odbiorę za miesiąc czy dwa.”
Widziałam, jak patrzy na ekran. Jak zaciska usta. A potem, po raz pierwszy, wybrał numer i powiedział stanowczo:
– Mamo, już do nas nie przyjedziesz. Ani dziś, ani jutro, ani za rok. Bo twoja ostatnia “pomoc” kosztowała nas zbyt wiele.
Rozłączył się. Ja spojrzałam na niego i pierwszy raz od dawna poczułam, iż naprawdę jesteśmy rodziną. Gdzie drzwi otwierają się nie dla tych, którzy biorą, ale dla tych, którzy szanują.
Bo choćby najsilniejsze więzy krwi nie usprawiedliwiają braku szacunku.