„Mamo, nie dzwoń do mnie codziennie” — słowa, które złamały mi serce

twojacena.pl 5 godzin temu

— Mamo, no co nowego może się wydarzyć w jeden dzień? Po co dzwonić codziennie? — rzucił spokojnie, ale chłodno mój syn. Mój jedyny, ukochany syn.

Te słowa utkwiły mi w pamięci jak nóż. Szłam wtedy z koleżanką — Zosią Kowalską. Często spacerujemy razem, dzielimy się radościami, smutkami, bolączkami. Zwykłe rozmowy dwóch starszych pań. Nagle zadzwonił jej telefon, odeszła na chwilę, pogadała z dziesięć minut i wróciła promieniejąca.

— Synowa dzwoniła, wyobrażasz? Wnuczkowi pierwszy ząbek wyszedł! Przy karmieniu zauważyła. Starsza wnuczka później ząbki pokazywała, a ten wcześniej, no nie wierzę! Tak się martwiliśmy! Pójdę po spacerze do sklepu, kupię tort i wpadnę do nich — będziemy świętować. Sama mnie zaprosiła.

— I tak długo o tym gadaliście? — spytałam z goryczą i zazdrością.

— Nie tylko o zębie. O życiu, o rodzinie, o różnych pierdołach. Z synową prawie codziennie plotkujemy. Z synem też się odzywamy — zawsze znajdzie chwilę. A z synową to czasem zaczynamy od jednego, a kończymy na drugim. choćby nie pamiętam, od czego zaczęłyśmy. Mamy taką bliskość.

A ja nie mam. U mnie wcale tak nie jest…

Mój syn mieszka z rodziną w tym samym mieszkaniu, które mu zostawiłam, gdy wyprowadziłam się na wieś do nieżyjącego już męża. Pracuje, żona jest na urlopie macierzyńskim z malutką córeczką. Nigdy nie było między mną a synową konfliktów — wszystko było spokojne, grzeczne. Ale nie było też bliskości. A kiedy próbuję ją stworzyć, uderzam w zimną ścianę.

— Mamo, wszystko po staremu. Praca, jedzenie, spanie. Żona w domu, wszystko w porządku. Po co dzwonić codziennie? — i tyle.

Nie dzwonię od rana do nocy. Nie wtrącam się. Po prostu chcę wiedzieć, jak im się wiedzie. Jak rośnie wnuczka. Jak zdrowie. Ale jeżeli dzwonię — syn odrzuca: „Zajęty”. Albo odpowiada sucho, zirytowany. A jeżeli uda mi się dogadać z synową — same „tak”, „nie” i „wszystko dobrze”. Ani odrobiny duszy, ani ciepła.

Idę z koleżanką — ona po drodze do sklepu, kupi tort, pójdzie do synowej w odwiedziny. U nich święto. A u mnie — cisza. choćby nie wiedziałam, kiedy mojej wnuczce pierwszy ząbek wyszedł. Dowiedziałam się później, od obcych ludzi. Nie powiedzieli mi. Nie zaprosili. Moje delikatne sugestie o wizycie — ignorowane. Jakbym była przezroczysta. Albo udawali, iż nie słyszą.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę. Upiekłam szarlotkę, włożyłam najlepszą sukienkę i poszłam bez zapowiedzi. Synowa otworzyła drzwi z totalnym zaskoczeniem na twarzy. Zjedliśmy ten placek, no tak… ale atmosfera była napięta. Zimna. Jakbym przyszła nie do rodziny, ale do obcych ludzi. Potem syn podszedł do mnie i cicho, niemal przepraszająco, powiedział:

— Mamo, następnym razem uprzedź, zanim przyjdziesz.

Uprzedzać? Do własnego mieszkania? Do syna? Do wnuczki? Do rodziny, dla której poświęciłam całe życie? Wszystko sobie odmawiałam, żeby jemu było lepiej. A teraz — jestem obca. Niechciana.

Dwa miesiące dzwoniłam, żeby umówić się na spotkanie z wnuczką. Zawsze był powód — „chorujemy”, „niewygodnie”, „nie teraz”. A potem okazało się, iż rodzice synowej mieszkają za granicą i choćby na video nie widzą wnuczki. Ale ich córka, moja synowa, do nich nie tęskni. Rozumiem — taka sama zimna. A syn? Mój syn stał się taki jak ona. Wycofany.

— Mamo, ty ciągle narzekasz. Wszystko ci nie pasuje. Psujesz mi humor tymi rozmowami. Masz koleżanki — no to z nimi gadaj. Po twoich telefonach nie mogę się zebrać. I w ogóle — o czym gadać codziennie? — powiedział kiedyś wprost. Bez wstydu. Bez współczucia.

I teraz siedzę sama w cichym mieszkaniu. Bez telefonów, bez gości, bez tortu i bez wnuczki. Wiem, iż jeżeli coś mi się stanie, on choćby się nie dowie. Chyba iż ktoś z moich znajomych wpadnie na pomysł, żeby do niego zadzwonić. Moja koleżanka żyje życiem swoich dzieci i wnuków, a ja — wspomnieniami o tym, jak kiedyś miałam syna, który mówił do mnie „mamo” z miłością… a teraz po prostu prosi, żebym nie dzwoniła.

I tak żyję. W ciszy. Z bólem…

Idź do oryginalnego materiału