Mamo, jeżeli nie zaakceptujesz mojego wyboru, odejdę… na zawsze.

newskey24.com 22 godzin temu

*”Mamo, jeżeli nie zaakceptujesz mojego wyboru, odejdę. Na zawsze…”*

Marek wszedł do przedziału podmiejskiej kolejki i rozejrzał się. Wolnych miejsc było mnóstwo – mógł wybierać. Usiadł przy oknie. Co chwilę drzwi otwierały się z łoskotem, wpuszczając nowych pasażerów.

Naprzeciw niego usadowiła się starsza para. Kobieta zaszelesciła reklamówką, wyjęła dwie drożdżówki i zaczęli jeść. Zapach świeżego ciasta rozniósł się po przedziale. Marek dyskretnie odwrócił się ku oknu.

— Młody człowiek, proszę sobie wziąć — kobieta podała mu jedną z bułek.

— Dziękuję, nie trzeba — uśmiechnął się.

— Ależ weź, panie, przecież jeszcze dwie godziny jazdy.

Marek wziął drożdżówkę i ugryzł solidny kawał. Była przepyszna! Z głośników rozległo się skrzeczenie, a męski głos, przerywany trzaskami, oznajmił: *”Odjazd pociągu za… minuty… Skład jedzie do stacji… bez zatrzymania na… Powtarzam…”*

— Młody człowiek, co on powiedział? Które stacje omija? — zaniepokoiła się kobieta.

Marek wzruszył ramionami. Jechał do końca, nie słuchał.

— Mówiłam ci, żeby jechać zwykłym pociągiem, ze wszystkimi przystankami. Nigdy mnie nie słuchasz! — zaczęła wyrzucać mężowi. — Co teraz zrobimy? Będziemy musieli wysiąść wcześniej i czekać na następny…

Uspokoiła się dopiero, gdy sąsiad z sąsiedniego rzędu zapewnił, iż kolejka zatrzyma się na ich stacji.

Gdy spory ucichły, Marek skończył bułkę i wpatrywał się w okno, w migające za szybą drzewa, w smugi słońca przeciskające się przez młodą zieleń liści. W przedziale zrobiło się duszno, a pod grubą tkaniną munduru spływały mu po plecach krople potu.

Wyobrażał sobie, jak wróci do domu, jak ucieszy się mama, jak stanie pod mocnym strumieniem prysznica… W końcu będzie mógł zdjąć wkurzający mundur, włożyć dżinsy, t-shirt i adidasy, zapomnieć o pobudkach i apelach. Wydawało mu się, iż prześpi całą dobę na swojej wygodnej kanapie, a rano znajdzie na kuchennym stole pod ściereczką stos rumianych racuszków, które mama zostawiła na śniadanie.

*„Ciekawe, co u Małgosi. Rok to nie tak dużo, pewnie w ogóle się nie zmieniła…”*

Przed oczami stanęła mu drobna dziewczyna z kasztanowymi włosami i zielonymi oczami. Była rok młodsza, mieszkała w sąsiednim bloku i w tym roku dopiero skończyła liceum. Nigdy specjalnie na nią nie zwracał uwagi. Zwykła dziewczyna, nic szczególnego.

Wieczorem, przed jego wyjazdem, cała paczka siedziała na osiedlowym placu zabaw. Krzysiek gderał, iż Marek zrobił głupotę, rzucając studia dla wojska. Tomek go bronił, mówiąc, iż gdyby nie matka, sam by pewnie poszedł. Dziewczyny żałowały, iż paczka się rozpadnie, ale i tak większość czasu spędzały, śmiejąc się nad telefonami.

A Małgosia, którą wszyscy uważali za dzieciaka, nagle powiedziała poważnie, iż będzie na niego czekać. Wszyscy umilkli, a ona zaczerwieniła się i uciekła.

— Marek, chyba masz narzeczoną — zaśmiał się Tomek.

— No weźcie — obruszyła się Małgosia i pognała w stronę bloku.

— A czego się śmiejesz? Niech czeka. Wrócę i się ożenię — pół żartem, pół serio rzucił Marek, szturchając Tomka tak, iż ten omal nie spadł z ławki.

Nikt nie znał prawdziwego powodu jego decyzji, choćby Tomek i Krzysiek. Poszedł na studia, jak chciał ojciec. Dotrwał do wiosny, aż nagle tata oznajmił, iż odchodzi. Okazało się, iż ma inną kobietę, która spodziewa się dziecka. Świat runął mu na głowę, a wraz z nim autorytet ojca. Marek rzucił studia i zgłosił się do wojska. To był jego protest.

Mama oczywiście płakała. A on obiecał, iż wróci za rok i zdecyduje, co dalej. Może wróci na zaoczne.

Rok minął i wracał do domu. Myśli o zemście dawno odeszły. Tęsknił za mamą, za swoim pokojem, za podwórkiem. Zrobił dobrze – przed nim było całe życie.

Na kolejnej stacji wysiedli staruszkowie, a ich miejsca zajęła młoda para. Trzymali się za ręce, nie odzywając się. Marek znowu pomyślał o Małgosi. Cały rok wspominał jej słowa i swoją odpowiedź. I już nie wydawało mu się to żartem.

Kolejka zatrzymała się na peronie. Marek wysiadł i sprężystym krokiem ruszył w stronę przejścia podziemnego. Jako dziecko lubił słuchać, jak odbija się echo kroków – wydawało mu się wtedy, iż idzie setką nóg. choćby się oglądał, by to sprawdzić. A ojciec się śmiał, iż to tylko echo.

Wyszedł na dworcowy plac i ruszył pieszo do domu. Chciał odetchnąć znajomym powietrzem, rozprostować nogi. Pod blokiem spotkał sąsiadkę.

— O, Marek wrócił? Matka będzie szczęśliwa…

Nie czekał na windę. Wbiegł po schodach, skacząc po trzy stopnie naraz. Zadzwonił i przystawił ucho do drzwi. Dopiero teraz pomyślał, iż mama mogła wyjść – nie powiedział przecież, kiedy dokładnie wróci.

Ale zamek zaskoczył, drzwi się otworzyły, a mama klasnęła w dłonie. Raz przytulała go, raz odsuwała, by upewnić się, iż to naprawdę on, żywy i zdrowy. Wyrzucała mu, iż nie dał znać, i ruszyła do kuchni. Marek wskoczył pod prysznic, a nim skończył, mama zostawiła na pralce ręcznik i ubranie.

Dżinsy okazały się za ciasne i za krótkie, podobnie jak koszulka.

— Wyrosłeś! — zdziwiła się, gdy wszedł do kuchni. — Nic nie szkodzi, najpierw cię wykarmię, a potem skoczę do sklepu po nowe ciuchy.

— Nie trzeba, jakoś będzie — odparł, siadając do stołu.

— A w czym będziesz chodził? Żadna dziewczyna na ciebie choćby nie spojrzy.

Gdy jadł, mama opowiadała mu nowiny.

— Twój Tomek miał wypadek. Kilka miesięcy leżał w szpitalu. Teraz jeździ na wózku. Lekarze mówią, iż już nie będzie chodził. Dobrze, żeMarek spojrzał na żonę śpiącą obok i ich córeczkę w kołysce, i zrozumiał, iż prawdziwego szczęścia nie mierzy się tym, co straciłeś, ale tym, co znalazłeś.

Idź do oryginalnego materiału