Od zawsze mama stawiała mi za wzór starszą siostrę – jej urodziny stały się kroplą, która przelała czarę.
Od dziecka czułam, iż dla mamy jestem zawsze druga. Nie ostatnia – tylko druga. Za kimś lepszym, bardziej godnym, bardziej „właściwym”. Za moją starszą siostrą, Kasią. I niby nic – w każdej rodzinie dzieci są różne. Ale mama zrobiła z naszych różnic przedstawienie, w którym ja grałam wieczną nieudacznice, a Kasia – złotą dziewczynkę z piedestału.
Pamiętam, jak starałam się udowodnić mamie, iż też coś znaczę. Że nie jestem gorsza. Że zasługuję na jej dumę, miłość, na ciepłe spojrzenie. Ale każdy mój krok naprzód rozpływał się w próżni. Przynosiłam dyplomy z olimpiad – w odpowiedzi cisza. Dostałam się na wymarzone studia – „Kasia skończyła bez trójek, to dopiero osiągnięcie”. Znalazłam pracę po studiach – „Kasia już ma męża, a ty wciąż biegasz za papierami”. Ona ma dzieci – ja kredyt. Ona rodzinę – ja „bezsensowne ambicje”. Każde moje „udało mi się” rozbijało się o mamę: „no i co z tego?”
Bolało. Ciągle. Jakbym musiała się ustawicznie tłumaczyć za to, kim jestem. Jakby moje starania nie miały znaczenia, skoro nie jestem taka jak ona – Kasia. Jakby mojej miłości było za mało, żeby mama w końcu zobaczyła we mnie nie tylko „tę drugą córkę”, ale po prostu córkę. Ale znosiłam to. Znosiłam i wierzyłam, iż kiedyś… doceni.
Zeszłej jesieni mama przeszła na emeryturę. Pieniędzy miała mało, zdrowie szwankowało. Wzięłam na siebie rachunki, leki, zakupy. Pomagałam, jak mogłam, choć sama ledwo wiązałam koniec z końcem. Miesiąc temu zrobiłam w jej mieszkaniu remont – wymieniłam instalację, położyłam nowe tapety, kupiłam kuchenkę. Wydałam ostatnie złotówki. Chciałam tylko, żeby było jej wygodnie.
Trzy dni później były jej urodziny. Nie miałam już ani grosza na prezent. Ale przyszłam – z bukietem, tortem, z serdecznymi życzeniami. Przytuliłam ją, pocałowałam w policzek, życzyłam zdrowia. A ona… Wstała przed gośćmi i zapytała głośno:
— A gdzie jest prezent? Nie wiesz, iż na urodziny nie przychodzi się z pustymi rękami?
W pokoju zrobiło się cicho. Zrobiło mi się tak wstyd, jak nigdy w życiu. Nie wiedziałam, co powiedzieć. I dopiero wtedy zrozumiałam: to ta kropla. Koniec. Nie będę już sięgać po jej miłość jak po słońce, które nie daje ciepła. Nie będę próbować zasłużyć na uczucie, które może nigdy nie było dla mnie.
Nie jestem zła. Jestem zmęczona. I wiem już na pewno: od dziś żyję dla siebie. Nie dla mamych pochwał, nie dla porównań z „idealną siostrą”, nie dla aprobaty. Moje pieniądze, moje siły, mój czas – nie będą już trafiać do kogoś, kto widzi we mnie tylko „nie-Kasię”.
Czasem, by nauczyć się kochać siebie, trzeba przestać udowadniać to innym. choćby tym, którzy dali ci życie.