**Dziennik**
Gdy moja babcia zmarła, część mnie odeszła razem z nią. To nie była zwykła starsza kobieta. Była ostatnią nićią, która łączyła mnie z ojcem. Wychowała mnie, trzymała za rękę, gdy bałam się ciemności, dokarmiała pierogami, gdy nie zdążyłam na sesję, i dzwoniła co tydzień, żeby tylko powiedzieć: „Kochanie, modlę się za ciebie”.
Po śmierci taty mama gwałtownie znalazła sobie nowego mężczyznę. I tak pojawił się Tomek – mój przyrodni brat. Nigdy nie mieliśmy konfliktów, ale i bliskości też nie. Jesteśmy z innych światów, innych historii. On jest jej ukochanym dzieckiem, jej sensem życia, jej projektem. Ja zaś byłam tylko przypomnieniem przeszłości, poprzedniego małżeństwa. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale każdy w swoim świecie.
Babcia, choć była dawną teściową mojej mamy, przez cały czas utrzymywała z nią kontakt. Pomagała, wspierała. Ale całe swoje ciepło oddała mi. I właśnie mnie zapisała swoje mieszkanie w centrum Krakowa. To była jej świadoma decyzja. Rozmawiałyśmy o tym, kiedy jeszcze żyła. Mówiła: „Ewuniu, wiem, jak ci ciężko. Studia, walka o przyszłość. Niech przynajmniej jeden kąt będzie twój.”
Wyjechałam do Wrocławia – najpierw na studia, potem doktorat. Został ostatni rok. Babcia śledziła moje postępy z dumą, dzwoniła, pytała. Dzień przed śmiercią rozmawiałyśmy przez telefon. Brzmiała radośnie. A rano jej zabrakło. Zawał.
Byłam wstrząśnięta. Nie mogłam od razu wrócić, przyjechałam dopiero po trzech miesiącach. Chciałam tylko wpaść do jej mieszkania – popłakać, usiąść przy oknie z herbatą, tak jak robiłyśmy to razem. Ale gdy otworzyłam drzwi swoim kluczem, zobaczyłam obcych ludzi, zapach farby, hałas remontu.
„A pani kto?” – zapytałam zdezorientowana.
„Jesteśmy ekipą remontową. Tomek nas wynajął. Będzie tu pokój dziecięcy, przygotowujemy.”
Stałam w milczeniu. Tomek? Mój brat?
Zadzwoniłam do mamy. Od razu była przygotowana:
„Tak, dałam mu klucze. Ewa, no przecież mają dziecko, a gdzie mieli mieszkać? Nie będą przecież pod mostem. Skoro milczałaś o mieszkaniu, znaczy, iż ci nie zależało. Niech przez pięć lat tam pomieszkają, potem odłożą na swoje…”
Nie wierzyłam własnym uszom. To jakiś żart?
„Mamo, to mieszkanie było zapisane na mnie. Jest moje. To nie było wasze do podziału.”
„No i czego się czepiasz? To twój brat, przecież sama mówiłaś, iż Tomek niczemu nie winien. Ma żonę, dziecko. Co, wyrzucisz ich na bruk?”
Tak po prostu. Bez telefonu. Bez pytania. Bez szacunku. Po prostu zdecydowali: „Milczałaś, więc nie chcesz”. A ja nie milczałam. Uczyłam się, żyłam, opłakiwałam stratę. A oni… rozporządzali tym, co nigdy do nich nie należało.
Tomka nie obwiniam. Zawsze robił, co kazała mama. Ale ona? Wiedziała, jak trzymałam się tej babci, jak ciężko pracowałam, jak mieszkałam na wynajmie, oszczędzałam każdą złotówkę… A ona jednym ruchem wymazała moje prawo.
Teraz nie wiem, co robić. Tak, szkoda Tomka. Ma rodzinę, dziecko. Tak, ja sama mieszkam na drugim końcu Polski i nie wiem, czy wrócę. Ale wybaczyć… nie potrafię. Gdybym mogła sprzedać to mieszkanie – kupiłabym coś tutaj. Albo choćby wynajmowała i miała z czego płacić czynsz. Teraz co miesiąc oddaję pieniądze obcym, podczas gdy w moim mieszkaniu kładą tapety i wymieniają podłogi bez mojej zgody.
Jestem wściekła. Nie z powodu chciwości. Ale dlatego, iż odebrano mi prawo. Do pamięci. Do decyzji. Do tego, co należało się mnie zgodnie z prawem. Myślałam, iż rodzina to ci, którzy stoją za tobą murem. Ale dziś zrozumiałam: czasem najbliżsi zadają najgłębsze rany. Właśnie w rodzinie. Właśnie od tych, którzy powinni być twoją ostoją.
**Lekcja? Czasem choćby krew nie znaczy więzi. A testament – to nie prośba, ale ostatnia wola.**