«Mama oddała moje mieszkanie bratu bez mojego pytania. Bo przecież z dzieckiem nie może żyć na ulicy»

newsempire24.com 2 dni temu

No więc, posłuchaj… Mama oddała moje mieszkanie bratu. Bez pytania. Bo przecież „nie może żyć na ulicy z dzieckiem”, co nie?

Kiedy umarła moja babcia, część mnie umarła razem z nią. To nie była zwykła starsza pani. To było ostatnie ogniwo łączące mnie z tatą. Ona mnie wychowała, trzymała za rękę, kiedy się bałam, dokarmiała pierogami, gdy waliłam sesję, i dzwoniła co tydzień, żeby tylko powiedzieć: „Kochanie, modlę się za ciebie”.

Po śmierci taty mama gwałtownie znalazła sobie nowego faceta. I tak pojawił się Maks – mój przyrodni brat. Nigdy nie mieliśmy konfliktów, ale i bliskości też nie. Jesteśmy z innych światów, innych historii. On jest jej ukochanym synkiem, jej sensem życia, jej projektem. Ja zaś byłam przypomnieniem przeszłości, poprzedniego małżeństwa. Mieszkałyśmy pod jednym dachem, ale każda żyła swoim życiem.

Babcia, choć była byłą teściową mamy, ciągle z nią rozmawiała. Pomagała, wspierała. Ale całe swoje ciepło oddała mnie. I właśnie mnie zapisała swoje kawalerkę w centrum Warszawy. To była jej świadoma decyzja. Rozmawiałyśmy o tym, gdy jeszcze żyła. Mówiła:
„Kasia, wiem, jak ci ciężko. Studia, walka o przyszłość. Niech chociaż masz jeden punkt oparcia.”

Wyjechałam do innego miasta – najpierw studia, potem doktorat. Został ostatni rok. Babcia śledziła moje postępy z dumą, dzwoniła, pytała. I dzień przed jej śmiercią rozmawiałyśmy przez telefon. Brzmiała radośnie. A rano jej zabrakło. Serce.

Czułam się, jakby świat się zawalił. Nie mogłam przyjechać od razu, dotarłam dopiero po trzech miesiącach. Chciałam tylko wpaść do jej mieszkania – pobyć, popłakać, posiedzieć na parapecie z herbatą, jak to robiłyśmy razem. Ale gdy otworzyłam drzwi swoim kluczem, zobaczyłam obcych ludzi, zapach farby i hałas remontu.

„A pani kto?” – zapytałam zdezorientowana.
„Jesteśmy ekipą. Zlecenie od Maksa. Będzie tu pokój dziecięcy, przygotowujemy.”

Stałam w milczeniu. Maks? Mój brat?

Zadzwoniłam do mamy. A ona, jakby się przygotowała:
„Tak, dałam mu klucze. Kasia, no przecież będą mieli dziecko, a gdzieś mieszkać muszą. Ty choćby nie wspominałaś o tym mieszkaniu, więc pomyśleliśmy, iż ci niepotrzebne. Niech tam pomieszkają pięć lat, później sobie coś uzbierają…”

Nie wierzyłam własnym uszom. To żarty?
„Mamo, mieszkanie zostało mi zapisane. To moje. Nie było ‘my pomyśleliśmy’, bo to nie wasza decyzja!”
„No i czego się czepiasz? To twój brat, sama mówiłaś, iż Maks niczemu nie winien. Ma żonę i dziecko. Wyrzucisz ich na bruk?”

I tyle. Bez telefonu. Bez pytania. Bez szacunku. Po prostu weszli i zdecydowali: „Milczałaś, znaczy ci niepotrzebne”. A ja nie milczałam. Żyłam, uczyłam się, opłakiwałam stratę. A oni… rozporządzali czymś, co ich w ogóle nie dotyczy.

Maksa nie obwiniam. On zawsze robi, co mama każe. Maminsynek. Ale ona? Ona, która wiedziała, jak trzymałam się tej babci, jak harowałam na studiach, jak mieszkałam na wynajmowanym, oszczędzając każdą złotówkę… Po prostu przekreśliła moje prawo. Jednym ruchem „troskliwej” ręki.

Teraz nie wiem, co robić. Tak, szkoda wyrzucać brata. Ma rodzinę, dziecko. Tak, sama jestem w innym mieście i nie wiem, czy wrócę. Ale wybaczyć? Nie potrafię. Gdybym mogła sprzedać to mieszkanie – kupiłabym coś tutaj. Albo chociaż wynajmowała i miała z czego płacić czynsz. Teraz co miesiąc oddaję pieniądze obcym, podczas gdy w moim mieszkaniu kleją tapety i kładą panele bez mojej zgody.

Jestem wściekła. Nie dlatego, iż chcę zysku. Ale dlatego, iż odebrano mi prawo. Do pamięci. Do decyzji. Do tego, co należy mi się z prawa. Myślałam, iż rodzina to ci, którzy są po twojej stronie. Ale dziAle teraz wiem, iż czasem najgłębiej ranią ci, od których spodziewasz się ochrony.

Idź do oryginalnego materiału