Sama przecież przez lata robiła wszystko, żeby jej ukochany syneczek zawsze był przy niej. Gotowa była położyć się krzyżem, by tylko młodzi choćby nie pomyśleli o tym, żeby zamieszkać osobno. Myślała, iż gwałtownie zapędzi synową pod pantofel i dalej będzie królową w domu. Ale wyszło inaczej.
Mój młodszy brat Kamil od zawsze był bardziej podatny na wpływ mamy. Od dziecka niańczyła go ponad miarę, skutecznie odbierając mu chęć do samodzielności. W efekcie wyrósł z niego grzeczny, dobrze wytresowany chłopiec, który je, nosi chusteczkę w kieszeni i nie sprawia mamie przykrości.
Ze mną próbowała podobnie, ale za późno się za mnie zabrała – byłam już na tyle duża, iż miałam własne zdanie i umiałam się odszczeknąć. Dlatego dobre relacje z mamą udało się nawiązać dopiero wtedy, gdy się od niej wyprowadziłam.
Teraz mam trzydzieści lat, Kamil dwadzieścia sześć. Rok temu wziął ślub. Pomysł ślubu oczywiście nie był jego – mama nagle zorientowała się, iż synek już dorosły, a wciąż bez rodziny. A jej zegar biologiczny tyka – czas na wnuki.
Na mnie w tym temacie już nie liczy, bo z mężem mamy plan: najpierw mieszkanie, potem dzieci. Mama przestała ze mną o to walczyć, bo nic nie wskórała. Skupiła się więc na bracie.
Kamil nie okazywał szczególnego entuzjazmu wobec pomysłu matki. On w ogóle jest bardzo flegmatyczny. Całe przygotowania do ślubu mama wzięła na siebie, na szczęście miała dużo koleżanek z dorosłymi, niezamężnymi córkami. To z nimi zaczęła go umawiać.
Wybór synowej niemal jak konkurs w trzech etapach. I wtedy Kamil zaskoczył wszystkich – poznał dziewczynę sam! Mama była w szoku, a zanim się obejrzała, syn już planował ślub. Zdołała tylko zablokować pomysł, by po ślubie zamieszkali osobno.
Kamil i Wiktoria zamieszkali więc z naszą mamą. Synowa udawała pokorną i grzeczną dziewczynkę, co mamie bardzo odpowiadało. Ale to było tylko do ślubu – albo tak się złożyło, iż po ślubie zaczęła się zmieniać. Zdaniem mamy – oczywiście na gorsze. Czyli zaczęła mamie… odpowiadać.
Mama ma życie zaplanowane co do minuty – o której wstawać, o której jeść śniadanie, kiedy spać. Wiktoria, która wcześniej się tego trzymała, zaczęła wszystko sabotować. Odmówiła wstawania w weekendy o dziewiątej – potrafiła spać do jedenastej! A to znaczy, iż śniadanie przepada i cały harmonogram mamy w rozsypce.
Ale najgorsze – iż zaczęła „psuć” Kamila. Mama próbowała ich dyscyplinować jak kiedyś jego – nie przyszli na czas na obiad, to będą głodni. Okazało się, iż z dorosłymi to nie działa. Gdy pierwszy raz mama oznajmiła złośliwie, iż nie dostaną śniadania, bo się spóźnili, Wiktoria ziewnęła, oboje się ubrali i poszli jeść do kawiarni. Wrócili wieczorem. I cały dzień mamy był z głowy.
Mama stale się skarży – iż Wiktoria nie trzyma się zasad, nie sprząta po sobie, a w ich szafie panuje chaos.
– choćby Kamisiowi nie prasuje koszulek! – żali się mama, która kiedyś choćby skarpetki synkowi prasowała, żeby miały idealne zagięcia.
Za każdym razem, gdy narzeka na Wiktorię, mówię mamie jedno: jeżeli tak cię denerwują, pozwól im zamieszkać osobno. Ale to dla niej nie do przyjęcia – jak to, miałaby oddać synka? Jak go wtedy kontrolować?
Ostatnio ma nowy dramat – Kamil zaczął bronić żony. Samo to, iż w ogóle zaczął coś mówić, to już sukces, a tu jeszcze broni Wiktorii! Niedawno powiedział coś strasznego: iż jeżeli mamie wszystko tak bardzo przeszkadza, to może czas rozejrzeć się za własnym mieszkaniem.
– Tak powiedział, możesz sobie wyobrazić? – łkała mama, licząc na moje wsparcie.
A ja? A ja trzymam stronę Wiktorii. Bo udało jej się coś niewiarygodnego – obudziła Kamila. Jeszcze nie działa, ale przynajmniej mówi!
Doradzam mamie: albo się z nimi pogódź, albo daj im wolność. Bo inaczej popsuje sobie relacje z synem na zawsze.
Ale mama nie potrafi. W obu przypadkach traci kontrolę, a to dla niej niewyobrażalne. Więc dalej toczy wojnę z synową… i wylewa żale na mnie.
A ja? Ja naprawdę kibicuję Wiktorii.