„Jakżeś mi już obrzydła!” – chciałam krzyknąć na siostrę męża. Powstrzymałam się jednak. A ona, jakby nigdy nic, znów stanęła w progu z walizką na weekend…
Nazywam się Zofia, mam trzydzieści dziewięć lat. Od dwunastu lat jestem żoną Piotra. Mamy przyzwoitą, stabilną rodzinę, rośnie nam syn, wydawałoby się – wszystko w porządku. Jest jednak jedno „ale”, które od lat zatruwa mi życie. To jego siostra – Krystyna.
Krystyna jest od Piotra osiem lat starsza. Nigdy nie wyszła za mąż, nie ma dzieci. Mieszka sama w domu naprzeciwko i… w zasadzie mieszka też u nas. Nie przesadzam. Pojawia się w naszym mieszkaniu jak cień – cicho, natrętnie, codziennie. Czasem mam wrażenie, iż klucze do naszej klatki schodowej wyrastają jej prosto z torebki.
Z początku starałam się być uprzejma, choćby miła. W końcu siostra męża, rodzina. Myślałam – przyjdzie, pogada, herbatę wypije i pójdzie. ale ona przychodziła każdego wieczoru. I w weekendy. I na urlop. I w odwiedziny, gdy zapraszaliśmy innych ludzi. choćby gdy byłam chora – przychodziła.
Krystyna to człowiek bez hamulców. Wiecznie wszystko komentuje: jak gotuję, jak wychowuję syna, jak się ubieram. Raz milczę za dużo, raz śmieję się za głośno, ciasto jest za suche, a mieszkanie „niedostatecznie posprzątane”. A przede wszystkim – nie prosi, tylko rozkazuje. A ja to łykam. Bo nie lubię awantur. Bo Piotr mówi: „Zosiu, no wytrzymaj, ona jest sama, poza nami – nie ma nikogo”.
Wytrzymywałam. Ale cierpliwość nie jest nieskończona.
Krystyna pracuje jako księgowa w prywatnej firmie. Wraca z pracy wcześniej niż ja i… idzie do nas. Wracam – a ona już siedzi na kanapie, telewizor huczy, kot schował się pod łóżko. Syn w telefonie. A ona – jak pani domu. Zupa czeka. Albo częściej – to ja czekam, aż zwolni wannę. Je z nami kolację, po czym godzinami opowiada swoje „przygody” z urzędem skarbowym, których nikt nie słucha. Potem wychodzi. Czasem – zostaje na noc, bo „boi się sama podczas burzy” albo „w domu kiepsko grzeją kaloryfery”.
Gdy wybieraliśmy się gdzieś na wyjazd – Krystyna jechała z nami. Nie miało znaczenia, iż marzyłam o weekendzie tylko z mężem. Że obiecywał zawieźć mnie nad morze na urodziny. Krystyna była tam. W naszym pokoju. Spała na drugim łóżku. I to wszystko – na koszt Piotra. A przecież zarabia przyzwoicie, oszczędza, jak sama mówi, „na czarną godzinę”. Pewnie uważa, iż tą czarną godziną jestem ja.
A matka Piotra? Ta w ogóle uważa, iż jestem niewdzięcznica. Mówi, iż Krystyna to nie obca, tylko samotna i nas potrzebuje. Rozumiem, iż nie ma ani męża, ani dzieci. Ale dlaczego ja mam płacić za to swoim komfortem?
Raz otwarcie powiedziałam Piotrowi:
– Mam dość. Ona przekracza nasze granice. Jest wszędzie. To nie do wytrzymania!
Tylko wzruszył ramionami:
– No có mogę poradzić? To moja siostra…
Ostatnio było najgorzej. Poszliśmy z mężem do teatru – sami. Wykłóciłam się o ten wieczór. Umówiłam się z koleżanką, żeby posiedziała z synem. Ledwo usiedliśmy na miejscach – telefon. Krystyna.
– A wy gdzie? Dlaczego mnie nie zabraliście? Chcecie mnie wymazać? – wrzeszczała do słuchawki.
A dwa dni później – znów przyszła. Z torbą. Z nocną koszulą. Z ulubionym serialem. Oświadczyła: „Mam wolne weekendy, pomyślałam, iż spędzę je z wami”.
Stałam w kuchni, trzymając się krawędzi stołu. Omal nie krzyknęłam. ale milczałam. A we mnie coś pękło.
Nie wiem, jak powiedzieć Piotrowi, iż dłużej tak nie dam rady. Że potrzebuję domu bez trzeciej osoby. Bez niekończących się rad. Bez awantur. Bez Krystyny.
I boję się, iż jeżeli nic się nie zmieni – pewnego dnia odejdę. Żeby wreszcie móc odetchnąć pełną piersią. Bo choćby miłość nie wytrzyma, gdy między tobą a mężem staje jeszcze jedno życie. Zbyt głośne. Zbyt natrętne. Zbyt obce.