Mam 70 lat. Jestem zupełnie sama. Stałam się ciężarem dla mojej córki.

polregion.pl 1 tydzień temu

Teraz mam siedemdziesiąt lat. Jestem samotna jak palec. Stałam się ciężarem dla swojej jedynej córki.

— Córeczko, przyjedź wieczorem, proszę cię… Samotnie nie dam rady…

— Mamo, mam tyle pracy! Przestań jęczeć. No dobrze, przyjadę.

Stałam przy telefonie, ściskając słuchawkę, a łzy same spływały mi po policzkach. Z żalu. Z bólu. Zrozumiałam w końcu — iż dla swojej jedynej córki stałam się tylko zawalidrogą. Przypomniałam sobie, jak sama wychowywałam Martę, jak dźwigałam wszystko na swoich barkach. Nigdy w życiu jej w niczym nie odmówiłam. Wszystko, co najlepsze — dla niej. Tylko dla niej. Może w tym była moja wina. Zbyt ją rozpieszczałam, zbyt kochałam, zbyt wierzyłam, iż jeżeli wychowam ją szczęśliwą, sama też będę szczęśliwa.

Gdy Marta miała jedenaście lat, w moim życiu pojawił się mężczyzna. Po raz pierwszy od lat poczułam się kobietą. Ale Marta urządziła taką scenę, iż musiałam z nim zerwać. Choć moje serce krzyczało, wybrałam córkę. Zawsze ją wybierałam. A teraz… teraz mam siedemdziesiąt lat. Jestem sama. Mam całą listę chorób, ledwo starcza mi sił, a jedyna osoba, na którą liczyłam — moja córka — odpędza mnie jak natrętną muchę.

Marta od dwudziestu lat jest mężatką. Ma troje dzieci, ale widuję je rzadko. Dlaczego? Nie wiem. Może i im powiedziano, iż „zawracam głowę”.

— Mamo, co znowu? — wpadła do mieszkania zirytowana Marta.

— Przepisali mi zastrzyki… Ty jesteś pielęgniarką, nie mogłabyś pomóc…?

— Co, przez cały tydzień do ciebie jeździć? Żartujesz sobie?

— Marto, teraz taka ślizgawica, po prostu nie dojdę do przychodni…

— No to zapłać, żeby miał chociaż jakiś sens się tu tłuc! Za darmo nikt nie pracuje!

— Nie mam pieniędzy…

— No to świetnie! Niech ci ktoś inny pomoże! — i trzasnęła drzwiami.

Następnego dnia wyszłam z domu dwie godziny wcześniej — powoli szłam przez zaśnieżony chodnik, ściskając w dłoni skierowanie i powtarzając w myślach: „Dasz radę, tylko dojść…” A łzy płynęły same. Z bólu. Z samotności. Z tych słów, które nigdy nie przestaną boleć: „Jesteś mi ciężarem”.

Przed przychodnią podeszła do mnie młoda kobieta:
— Pani źle się czuje? Pani płacze?

— Nie, dziecko. To nie z bólu. To… od życia.

Usiadła obok i wysłuchała. Opowiedziałam jej wszystko. O dziwo, łatwiej mi było mówić do obcej niż do córki. Nazywała się Kasia. Jak się okazało, mieszkała w sąsiednim bloku. Od tamtego dnia zaglądała coraz częściej. Zaprzyjaźniłyśmy się. Przynosiła zakupy, pomagała z lekami. Po prostu słuchała.

Na moje urodziny Kasia przyszła sama. Marta choćby nie zadzwoniła.
— Nie mogłam nie przyjść — powiedziała Kasia. — Tak bardzo pani przypomina mi moją mamę. Jest z panią tak… spokojnie.

I wtedy zrozumiałam: obca osoba dała mi więcej niż ta, którą wychowałam z całego serca.

Zadzierzgnęła się między nami więź. Kasia zabierała mnie na działkę, świętowałyśmy razem, jeździłyśmy za miasto. W końcu podjęłam trudną, ale uczciwą decyzję — przepisałam mieszkanie na Kasię. Ona początkowo się wzbraniała: „Nic mi od pani nie trzeba”. Ale nalegałam. To nie była kwestia pieniędzy — widać to było po niej. Po prostu była. Kiedy nikogo innego nie było.

Później zamieszkałam u niej — samodzielne życie stało się zbyt trudne. Sprzedałyśmy moje mieszkanie, aby Marta nie wniosła sprawy do sądu. I zapomniałyśmy o wszystkim. Na jakiś czas.

Rok później Marta się pojawiła. Wściekła. Zimna.
— Oddałaś mieszkanie obcej! Zrobiłaś mi wstyd przed całą rodziną! Powinnaś zostawić je mnie! Lepiej byś już umarła!

Mąż Kasi wyrzucił ją za drzwi, nie pozwolił choćby podnieść na mnie głosu.

I tak to już jest. Obcy okazali się bliżsi niż rodzina. Kasia stała się moją córką. A ta, którą nosiłam pod sercem — zdradziła. Odwróciła się, gdy było naprawdę ciężko. Bo nie miała czasu. Bo byłam „przeszkodą”. Bo miłość matki to nie kapitał. Ani inwestycja. To po prostu uczucie. A uczucia… dzisiaj nikomu nie są potrzebne.

Idź do oryginalnego materiału