Mam 70 lat, jestem samotna i stałam się ciężarem dla córki.

newsempire24.com 5 dni temu

Teraz mam siedemdziesiąt lat. Jestem samotna jak palec. Stałam się ciężarem dla własnej córki.

— Córeczko, przyjedź wieczorem… Proszę cię, bez ciebie sobie nie poradzę.

— Mamo, jestem zasypana pracą! Zmęczyło mnie już twoje marudzenie. No dobrze, przyjadę…

Nie wytrzymałam — rozpłakałam się. Bolało, aż do łez. I wtedy przypomniały mi się nieprzespane noce, długie lata, gdy sama ciągnęłam wszystko, by ją wychować, moją Basię. Oddałam jej całe życie. Czy to jest wdzięczność?

Pewnie sama jestem winna. Zbyt ją rozpieszczałam, zbyt wiele pozwalałam. A gdy miała jedenaście lat, poznałam mężczyznę… po raz pierwszy od lat poczułam, iż też mogę być kobietą, kochaną, pożądaną. Ale Basia zrobiła taką awanturę, iż musiałam zerwać z tamtym człowiekiem, choć serce puchało z bólu.

Teraz mam siedemdziesiąt lat. I jestem sama. Zupełnie sama. Mam mnóstwo chorób, ledwo chodzę. A moja jedyna córka… od dwudziestu lat zamężna i, jak się zdaje, woli udawać, iż w ogóle nie ma matki. Tak, ma troje dzieci — moich wnuków. Ale widuję ich tylko na zdjęciach. Dlaczego? choćby nie wiem…

— No i co tym razem się stało? — rzuciła Basia rozdrażniona, wchodząc do mieszkania.

— Przepisali mi zastrzyki. Jesteś przecież pielęgniarką, pomóż…

— Co, mam teraz codzziemie tu jeździć? Chyba sobie żartujesz, mamo?!

— Basiu, nie mogę wyjść na ulicę — na chodnikach ślizgawica…

— A zapłacisz mi za to? Nie pracuję przecież dla dobroczynności! Nie mam zamiaru jeździć za darmo!

— Nie mam pieniędzy…

— No to pa, mamo. Zwróć się do kogoś innego!

Rano wyszłam z domu dwie godziny przed wizytą, by dotrzeć do przychodni. Szłam wolno wzdłuż ulicy, ciężko oddychając i ocierając łzy. Nigdy nie myślałam, iż dożyję takich czasów…

— Proszę pani, niech pani przejdzie bez kolejki… Pani się źle czuje? Pani płacze?

To była młona kobieta o ciepłych oczach. Zatrzymała się obok mnie w korytarzu, położyła mi dłoń na ramieniu.

— Nie, kochanie, płaczę z zupełnie innego powodu…

Tak zaczęłyśmy rozmawiać. Jak na spowiedzi, wylałam całe serce. Bo nie miałam już z kim. Miała na imię Ania. Mieszkała, jak się okazało, tylko dwa bloki dalej. Po tym spotkaniu zaczęła często wpadać, przynosiła zakupy, pomagała w domu.

A w moje urodziny przyszła tylko ona. Tylko Ania.

— Nie mogłam nie złożyć pani życzeń w takim dniu. Przypomina mi pani moją mamę… Czuję taką ulgę na duszy, gdy jestem przy pani — powiedziała, obejmując mnie.

Wtedy zrozumiałam — stała mi się bliższa niż rodzona córka. Chodziłyśmy na spacery, jeździłyśmy za miasto, spędzałyśmy święta. Troszczyła się o mnie jak o własną matkę.

Długo myślałam, ale w końcu zdecydowałam się — przepisałam mieszkanie na Anię. Z początku choćby nie chciała, próbowała odmówić. Ale nalegałam. To była moja wdzięczność za ciepło, które mi dała. Wiedziałam — nie jest z tych, co robią dobro dla zysku.

Z czasem zabrała mnie do siebie — już za ciężko było żyć samej. Mieszkanie sprzedałyśmy. Żeby Basia nie wniosła później sprawy do sądu, nie robiła problemów.

I wiecie, córka przypomniała sobie o mnie dopiero po roku. Przyszła z oskarżeniami i groźbami. Krzyczała, iż jestem zdrajczynią, iż życzy mi śmierci. Pewnie liczyła na mieszkanie, a ja ją „zawiodłam”. Wtedy mąż Ani stanął w drzwiach i cicho, ale stanowczo powiedział:

— Niech pani wyjdzie. I niech pani więcej tu nie przychodzi. Nie jest pani mile widziana.

Oto jak to się skończyło… Obcy ludzie okazali się bliżsi niż własne dziecko. I boli, i wstyd, i strach, jak łatwo można przestać być człowiekiem. Ale gdybym miała wybierać jeszcze raz — znów wybrałabym Anię. Bo ona to moja rodzina. Prawdziwa.

Idź do oryginalnego materiału