Mam 70 lat i jestem zupełnie sama. Stałam się ciężarem dla własnej córki.

newsempire24.com 2 dni temu

Dzisiaj mam siedemdziesiąt lat. Jestem samotna jak palec. Stałam się ciężarem dla własnej córki.

— Córeczko, przyjedź wieczorem, proszę cię… Samotnie sobie nie poradzę…

— Mamo, mam mnóstwo pracy! Przestań jęczeć. No dobrze, przyjadę.

Stałam przy telefonie, ściskając słuchawkę, a łzy spływały mi po policzkach. Z żalu. Z bólu. Z przerażającej świadomości, iż dla jedynej córki stałam się tylko utrapieniem. Przypomniałam sobie, jak sama wychowywałam Małgorzatę, jak dźwigałam wszystko na swoich barkach. Nigdy w życiu jej w niczym nie odmówiłam. Wszystko dla niej — tylko najlepsze. Wszystko — tylko dla niej. Może właśnie w tym był mój błąd. Zbyt ją rozpieszczałam, zbyt kochałam, zbyt wierzyłam, iż wychowując ją na szczęśliwą kobietę, sama też będę szczęśliwa.

Gdy Małgorzata działa jedenaście lat, w moim życiu pojawił się mężczyzna. Po raz pierwszy od lat poczułam się jak kobieta. Ale Małgorzata urządziła taką scenę, iż musiałam z nim zerwać. Choć moje serce krzyczało, wybrałam córkę. Zawsze wybierałam ją. A teraz… teraz mam siedemdziesiąt lat. Jestem sama. Mam całą listę chorób, ledwo starcza mi sił, a jedyny człowiek, na którym pokładałam nadzieję — moja córka — odpędza mnie jak natrętną muchę.

Małgorzata jest od dwudziestu lat mężatką. Ma troje dzieci, ale widuję je rzadko. Dlaczego? Nie wiem. Może i im wmówiono, iż „zawracam głowę”.

— Mamo, co znowu? — wpadła do domu zirytowana Małgorzata.

— Zlecono mi zastrzyki… Jesteś przecież pielęgniarką, może byś pomogła?..

— Co, mam cały tydzień do ciebie jeździć? Żartujesz sobie?

— Małgosiu, jest taka ślizgawica, po prostu nie dojdę do przychodni…

— No to zapłać, żeby miało to dla mnie jakikolwiek sens! Nikt nie pracuje za darmo!

— Nie mam pieniędzy…

— No to świetnie! Poproś kogoś innego! — i trzasnęła drzwiami.

Następnego ranka wyszłam z domu dwie godziny wcześniej — powoli szłam przez zaśnieżony chodnik, ściskając w dłoni skierowanie i powtarzając w myślach: „Dasz radę, tylko dojść…” A łzy płynęły same. Z bólu. Z samotności. Z tych słów, których nigdy nie zapomnę: „Jesteś dla mnie ciężarem”.

Przed przychodnią podeszła do mnie młoda kobieta:
— Proszę przepuścić babcię! Źle się pani czuje? Płacze pani?

— Nie, córeczko. To nie od bólu. To od życia…

Usiadła obok, wysłuchała. Opowiedziałam jej wszystko. Dziwne, ale łatwiej mi było mówić z obcą kobietą niż z własną córką. Miała na imię Kasia. Jak się później okazało, mieszkała w sąsiednim bloku. Od tamtego dnia przychodziła coraz częściej. Zaprzyjaźniłyśmy się. Przynosiła zakupy, pomagała z lekarstwami. Po prostu słuchała.

W moje urodziny Kasia przyszła sama. Małgorzata choćby nie zadzwoniła.
— Nie mogłam nie przyjść — powiedziała Kasia. — Bardzo mi pani przypomina moją mamę. Jest przy pani tak spokojnie…

Wtedy zrozumiałam: obca lud— obca osoba dała mi więcej niż ta, którą wychowałam z całego serca.

Idź do oryginalnego materiału