Wanda siedziała w swoim małym mieszkaniu w Poznaniu, wpatrując się w stary telewizor, który buczał w kącie, ale nie zagłuszał ciszy, która wypełniała jej dom. Jej pomarszczone dłonie drżały, ściskając telefon, na którym nie było nowych wiadomości. Właśnie dzwoniła do syna, Jacka, i córki, Krystyny, z tym samym pytaniem: „Zabierzcie mnie do siebie, ciężko mi samotnej”. Ich odpowiedzi, choć grzeczne, ciąły jak nożem: „Mamo, u nas za ciasno”, „Mamo, to nie jest dobry moment”. Wanda odłożyła telefon i rozpłakała się, czując, jak samotność zaciska wokół niej lodowate ramiona. Mając 67 lat, nie wiedziała, jak żyć dalej.
Jej życie było pełne trudu i poświęceń. Wanda wychowywała Jacka i Krystynę sama, odkąd ich ojciec zmarł na zawał, gdy dzieci miały dziesięć i osiem lat. Pracowała jako krawcowa, nocami siedziała przy maszynie, żeby mieli ciepłe kurtki i zeszyty do szkoły. Wszystko sobie odmawiała — nowych sukienek, wyjazdów nad morze, zwykłego odpoczynku — byle tylko im niczego nie brakowało. Jacek został prawnikiem, Krystyna nauczycielką, a Wanda była z nich dumna, jakby ich sukcesy były też jej zwycięstwem. Ale teraz, gdy jej siły słabły, a zdrowie płatało figle, okazała się nikomu niepotrzebna.
Wanda nie chciała być ciężąrem. Starała się radzić sama: gotowała proste zupy, chodziła na zakupy mimo bolących kolan, sprzątała, choć ręce już nie słuchały. Każdy dzień był walką. Schody na trzecie piętro wydawały się górą do zdobycia, torby z zakupami ważyły tonę, a noce ciągnęły się w nieskończoność. Bała się upaść, zachorować, leżeć w pustym mieszkaniu, gdzie nikt nie usłyszy jej wołania. Marzyła, żeby mieszkać z dziećmi, widzieć wnuki, czuć się częścią rodziny. Ale jej prośby spotykały się z odmową, a każde „nie” brzmiało jak wyrok: jej życie już nic nie znaczy.
Jacek mieszkał w Warszawie z żoną i dwójką dzieci. Gdy Wanda dzwoniła, mówił: „Mamo, u nas tłoczno, dzieci wrzeszczą, będzie ci niewygodnie”. Słyszała w jego głosie irytację i wiedziała — nie chce zmieniać swojego życia dla niej. Krystyna, która mieszkała w Krakowie, była delikatniejsza, ale jej słowa bolały tak samo: „Mamo, pomyślimy, ale teraz jest trudno, tonę w pracy”. Wanda wyobrażała sobie, jak dzieci omawiają ją za plecami, nazywają „problemem”, i serce pękało jej z bólu. Nie prosiła o luksusy — tylko o kąt, gdzie mogłaby być blisko, gdzie ktoś wsłuchałby się w jej głos. Ale choćby to okazało się za dużo.
Pewnego dnia, po kolejnej odmowie, Wanda usiadła, by napisać list. Chciała wylać na papier cały swój ból, ale w rezultacie napisała: „Kocham was, ale boję się. jeżeli mnie nie chcecie, powiedzcie wprost”. Wysłała go do Jacka i Krystyny, ale odpowiedzi nie było. Cisza bolała bardziej niż słowa. Wanda patrzyła na wiszące na ścianie zdjęcia dzieci i pytała siebie: „Gdzie popełniłam błąd? Czemu się odwrócili?”. Przypominała sobie, jak je przytulała, śpiewała kołysanki, poświęcała wszystko, i nie rozumiała, jak jej miłość doprowadziła do takiej samotności.
Sąsiedzi próbowali pomóc. Ciocia Hania z parteru przynosiła ciasta, a młody chłopak z czwartego piętra pomagał nieść zakupy. Ale ich dobroć tylko uwypuklała pustkę — obcy troszczyli się o nią bardziej niż własne dzieci. Wanda zaczęła chodzić do klubu seniora, gdzie śpiewała w chórze i uczyła się robótek. Tam się uśmiechała, żartowała, ale wracając do domu, znów stawała twarzą w twarz z ciszą. Jej wnuki, które widziała raz do roku, rosły bez niej, a ta myśl kłuła jak szpilka. Marzyła, żeby piec im racuchy, opowiadać bajki, a tymczasem siedziała sama, licząc upływające dni.
Teraz Wanda stara się znaleźć sens w każdej chwili. Zapisała się na kurs komputerowy, by nauczyć się wideorozmów — może wnuki zechcą ją zobaczyć. Hoduje kwiaty na parapecie, licząc, iż ich kolory zagłuszą smutek. Ale nocami, gdy sen nie przychodzi, płacze, zadając sobie pytanie: „Za co mi to wszystko?”. Wciąż ma nadzieję, iż Jacek albo Krystyna zmienią zdanie, zadzwonią, powiedzą: „Mamo, przyjeżdżaj”. Z każdym dniem ta nadzieja jednak gaśnie. Wanda nie wie, ile czasu jej zostało, ale chce przeżyć te lata nie w samotności, a w cieple rodziny. Póki jej dzieci milczą, uczy się kochać samą siebie — pierwszy raz od 67 lat.